Po wyborach zostaną nam tylko skłoty
Kryzys na rynku mieszkaniowym dotyka nas wszystkich. Ceny kupna i najmu ciągle rosną, a poprawa sytuacji na razie się nie zapowiada. Jak partie polityczne planują sprostać temu wyzwaniu po wyborach? Karolina Przemo Sobik zaprosiłu do rozmowy na ten temat Szymona Radomskiego ze Studenckiej Inicjatywy Mieszkaniowej.
Karolina Przemo Sobik: Zaczniemy dość przewrotnie, bo od negatywów. Która partia twoim zdaniem przedstawiła najmniej konkretny program, jeżeli chodzi o sferę mieszkalnictwa?
Szymon Radomski: Wydaje mi się, że PiS. Będą kontynuowali po prostu to, co już wprowadzili, czyli Bezpieczny Kredyt 2% i program „Przyjazne osiedle”, który ma polegać na dawno obiecanej rewitalizacji bloków z wielkiej płyty. Te dopłaty do kredytów, które planuje również KO, w ogóle nie rozwiązują problemów. To nie tak, że dzięki nim podaż rośnie jakoś drastycznie – na pewno nie w takim stopniu, żeby obniżyć ceny na rynku. Bezpieczny Kredyt 2% służy tym, którzy mają zdolność kredytową, a po pandemii jest to tylko około 10% Polaków. Po pierwsze wspomaga się tym samym wąską grupę ludzi, a po drugie nie skutkuje to powstaniem nowych, potrzebnych mieszkań. W zasadzie jeszcze bardziej nakręca się ceny, bo lokale obecne już na rynku skupuje albo te 10%, choć na przykład ma już przynajmniej jedno, albo spekulanci. Słabo wypada też Trzecia Droga, która mówiła między innymi o „Akademiku za złotówkę”, czyli dopłacie do najmu dla studentów na podstawie kryterium dochodowego. Dobrą propozycją po ich stronie jest podatek od pustostanów. W ich wystąpieniach pada też coś o oddaniu miliona mieszkań do użytku, ale nie opisano zbyt konkretnie, jak do tego doprowadzić. Trzecia Droga po prostu oferuje takie rozwiązania, które moim zdaniem albo nie wypalą, albo nie są zbytnio rewolucyjne.
Konfederacja również oferuje niewiele w sferze mieszkalnictwa. Planuje ułatwić deweloperom nabywanie ziemi i rozwijać program „Lokal za Grunt”. Zgodnie z ich uzasadnieniem wtedy kupią jej więcej i poświęcą ową przestrzeń na parkingi i place zabaw. Sugeruje też, żeby obniżyć koszty związane z budową między innymi poprzez odbiurokratyzowanie tego procesu oraz wypowiedzenie unijnego paktu energetycznego. Twierdzi, że za taniej wybudowane mieszkanie trzeba będzie zapłacić mniej. Standardowo dla Konfederacji plan ten obdarza zaufaniem deweloperów i wolny rynek. Czy można jednak w nich wierzyć patrząc na to, jak dzisiaj wygląda i w którą stronę podąża mieszkalnictwo w Polsce?
Dla mnie tego w ogóle nie można nazwać programem mieszkaniowym. Kiedy daje się pieniądze lub ulgi deweloperom, żeby budowali mieszkania, na których zarobią, to wiadomo, że przecież nie obniżą cen, tylko utrzymają je na takim samym poziomie albo nawet je podniosą. Jak widać teraz, nie można im ufać, bo logicznie kierują się wyłącznie własnym zyskiem i mają w dupie, komu co sprzedają. Robią interesy na przykład z funduszami emerytalnymi, gdzie kupuje się mieszkania na potęgę, które często stoją puste, bo są nabywane typowo pod inwestycję i czekają na wzrost wartości. Chcą tylko zarobić, więc nie liczy się to, jakie warunki są w tych kwaterach, według jakich standardów są budowane i jakie przestrzenie dodaje się do osiedla. Nie rozwiązuje to też problemów ludzi, których po prostu nie stać na ich własne cztery ściany.
W raporcie Debiutanci ’23 ponad 70% ankietowanych wskazało, że obawia się inflacji i wysokich kosztów życia. Lęki te już nas dogoniły. W ostatnim czasie pojawiły się wyznania osób, które musiały zrezygnować z podjęcia studiów z powodu kosztów życia – głównie najmu. Jak rozwiązać ten problem?
Po pierwsze, akademików jest za mało. Tylko ograniczona liczba osób tam się dostaje. Na UAM-ie miejsc wystarcza tylko dla mniej więcej 5% studentów. Podobnie na UW i wszystkich większych uczelniach w Polsce z tego, co wiem. Dla mnie najlepszym rozwiązaniem byłaby zmiana ustawy o szkolnictwie wyższym, w której napisano, że uniwersytety mogą budować akademiki, ale nie muszą. Ich budowa powinna być obowiązkiem, a państwo powinno przeznaczać środki, żeby można było się tym zajmować. Teraz zgodnie z ustawą akademiki muszą same się finansować. Istnieje fundusz remontowy, który utrzymuje powstałe już obiekty w dobrym stanie, ale nie można wykorzystywać subwencji państwowej na budowę nowych. Je trzeba stawiać z tego, co zarobiły uniwersytety na inwestycjach, z jakichś ich przychodów albo współprac. Te ograniczenia powinno się zmienić, ale moim zdaniem do tego nie dojdzie.
Dlaczego?
Bo tak samo było przecież z pomysłem PiS-u na Mieszkanie Plus, czyli program budowy tanich mieszkań. Sam Kaczyński przyznał, że lobby deweloperskie go pokonało. Tutaj sytuacja będzie podobna. Około 540 tys. ludzi mieszka w Poznaniu i z tego 110 tys. to są studenci – 1/5 mieszkańców miasta, czyli duży odsetek. Oni siłą rzeczy zawyżają stawki na rynku mieszkań. Na wakacje wyjeżdżają sobie do domów rodzinnych (choć pewnie nie wszyscy), ale wiadomo, że wrócą i znowu te ceny urosną albo mogą po prostu cały czas utrzymywać się na podobnym poziomie. Akademiki po pierwsze byłyby dla studentów tańsze, a po drugie większa ich część zeszłaby z rynku prywatnego, co obniżyłoby ceny najmu.
Czyli sądzisz, że potrzebujemy systemowych zmian zamiast 1000+ dla studentów od Lewicy albo „Akademika za złotówkę” Trzeciej Drogi?
To jest banał, ale chyba wszystkie ruchy lokatorskie w Polsce mówią o tym od lat, że tylko publiczne mieszkalnictwo pod korzystny najem doprowadzi do obniżenia cen na rynku prywatnym. Tak samo z akademikami – powinny być publiczne, powinno być ich więcej, a ceny powinny być takie, żeby wystarczały na utrzymanie tej przestrzeni zamiast generowania zysków. To inwestycja po prostu w studentów, którzy dzięki temu nie będą musieli aż tyle albo wcale pracować. Wtedy wszystko się zmieni i będą mieli więcej przestrzeni na przykład na zaangażowanie społeczne.
A jak oceniasz powstawanie miejsc typu prywatne akademiki?
To po prostu kolejny pomysł na biznes. Tak chyba funkcjonują miasta w Polsce, że likwiduje się zasoby publiczne, a „prywatne jest zawsze spoko” – w końcu ktoś na tym zarobi. Da się tam upchnąć więcej ludzi na mniejszej powierzchni, bo akademików nie obowiązują przepisy jak ten, że mieszkanie musi mieć 25 m² (jeżeli ma mniej, to może być tylko przestrzenią użytkową). Bierze się przy tym czynsz jak w mieszkaniach, na przykład w Student Depot chcą 1200-2000 zł na miesiąc – zależy od standardu i liczby osób w pokoju. Myślę, że te oferty kieruje się głównie do osób z Erasmusa, które nie dostały się do akademika albo mają problem z rasistowskimi landlordami. Pojawiają się przecież ogłoszenia typu: „Nie dla Ukraińców/Turków”.
Konwencja Lewicy w Wiedniu miała ukazać, że budownictwo zgodne z tym w programie ich partii, czyli nadzorowane przez państwo, socjalne i pod korzystny najem, jest możliwe. Jak oceniasz pomysł i jego wykonanie?
Obietnica wybudowania do 2029 roku 300 tys. mieszkań na tani wynajem jest spoko. Też przedstawili dosyć konkretnie, jak chcieliby do tego doprowadzić. Ale myślę, że Lewica ma małe przebicie w mediach. Względem nich głośno wybrzmiewają tylko komentarze typu: „Znowu socjal, co oni tam robią!?”. Ogólnie merytoryczna strona tego pomysłu nie dociera do ludzi tak medialnie. Też dużo osób po prostu wie, że to nie wypali, bo Lewica nie będzie mieć żadnej większości w Sejmie ani nawet nie wiadomo, czy jakaś koalicja z nią powstanie. Ich siła sprawcza jest raczej mała. Te pomysły mogą być gdzieś tam postulowane, ale wątpię, żeby zyskały poparcie bez większej presji społecznej. W PiS-ie i w KO jest pełno deweloperów i landlordów. Politykom obecna sytuacja po prostu się opłaca. Pomysły Lewicy pewnie gdzieś tam opisywano w poszczególnych artykułach, ale nie wybiły się szczególnie i raczej nie wywołały efektu: „Wow, teraz wszyscy rzucą się na nią głosować”.
Skoro już KO zostało wspomniane, to oni oferują dopłatę miesięczną dla najemców w wysokości 600 zł oraz kredyt z oprocentowaniem 0% dla osób poniżej 45. roku życia chcących kupić swoje pierwsze mieszkanie. Widzisz w tym leczenie choroby czy samych jej objawów?
To nawet jakieś szkodzenie bardziej. Trucizna zamiast leku. Nawet objawów się nie leczy. Skierowali przekaz tylko dla tych osób, które mają zdolność kredytową, czyli albo generują duże przychody z własnych działalności, albo mają umowę o pracę i wysokie zarobki. Mieszkania kupią najbogatsi i część osób z tego „pogranicza” typu: „Nie mogę dostać kredytu, ale państwo dopłaci, więc zdolność kredytowa mi wzrośnie, a mam też jakiś wkład”. To też w zasadzie rozdawanie pieniędzy prywatnemu kapitałowi – publiczne pieniądze trafią do banków po prostu. Zamiast tego można by je oszczędzić i wybudować publiczne mieszkania, które będą służyć przez lata. Porąbane to jest dla mnie.
Tymi 600 zł dopłaty też będzie się po prostu napychać kieszenie czynszojadowi…
… który pewnie podniesie czynsz o tę kwotę.
Duży problem stanowi też tzw. chów klatkowy Polaków. Nie tak dawno Twitter obiegło wymowne zdjęcie niezbyt wielkiego mieszkania przerobionego na 25 mikroskopijnych pokoi. Z danych Eurostatu z 2018 roku wynika również, że 65% wszystkich najemców w Polsce żyje w przestrzeni przeludnionej. Czy są jakieś pomysły, by prawnie zaradzić tego typu sytuacji i jakie?
Ludzie muszą korzystać z przeludnionych mieszkań na wynajem, bo nie ma alternatywy. Tych mieszkań jest za mało, choć stoi przecież sporo pustostanów. Trudno byłoby usankcjonować prawnie powierzchnię pokoju pod wynajem. W Polsce jest dużo starego budownictwa. Wiele zależy od tego, jak wygląda dany budynek, na przykład w blokowiskach mieszkania i pokoje są małe. Raczej nie dałoby się kazać teraz ludziom burzyć ścian z tego powodu. Na nowych osiedlach jednak konkretne wymiary mogłyby być standardem – określono wielkość mieszkania i pokoje też pewnie można by uregulować prawnie. Tyle że deweloperzy mają to w dupie, a jak widać system prawny nie działa i nikt tego nie egzekwuje. Nie ma żadnego rozwiązania poza budową publicznego mieszkalnictwa. Trzeba wziąć tych deweloperów za mordę i tyle. Jeżeli ludzie nie będą zmuszeni do tego finansowo, to nie będą chcieli takich mieszkań. Trzeba doprowadzić do sytuacji, w której będą mieli wybór i powiedzą im: „Nie, dzięki, nara”.
Zgodnie z raportem Debiutanci ’23 w kwestii wymarzonego sąsiedztwa badani wskazywali, że oczekują dużo zieleni, dobrego transportu publicznego i niewielkiej odległości od sklepów. Która partia bierze pod uwagę zagwarantowanie tych wymogów?
Głównie Lewica mówiła o takich rzeczach, jak 15-minutowe miasta i o wszystkich kwestiach związanych z dostępnością, czyli przedszkolach, najpotrzebniejszych urzędach i tak dalej na osiedlu. Wiadomo też – im więcej zieleni, tym lepiej. Szczególnie, że strasznie dużo jej się wycina wszędzie. Likwiduje się też na przykład ogródki działkowe – teraz pozbyto się jakichś na Górczynie w Poznaniu. Ogólnie jest kilka takich miejsc może nie w centrum tego miasta, ale naokoło, gdzie są różne zabudowania i ogródki działkowe, więc „oczywiście” to idealna lokalizacja, żeby wcisnąć kolejne bloki. Wycina się też teraz las pod fabrykę Volkswagena, więc wiadomo, kto rządzi w mieście.
Pozostańmy przy tym raporcie. Ponad 1/3 wskazała tam, że kwestią najważniejszą dla nich w najbliższej przyszłości jest własne mieszkanie. Wiemy za to z innych źródeł, że w Polsce wysoki procent 35-latków żyje dalej z rodzicami. Na własne mieszkania będziemy musieli jeszcze trochę poczekać?
Trend jest taki, że będzie tylko gorzej. Wiadomo, to tylko jakiś tam manewr polityczny, ale PiS się deklarowało jako prospołeczne, prosocjalne, a żaden z tych ich pomysłów poza 500+ w zasadzie nie wypalił. Mieszkanie Plus spełzło na niczym, podatki miały być dużo bardziej progresywne niż te, które ostatecznie weszły przez Nowy Ład, i tak dalej. Ani ten rząd nie prowadził polityki prospołecznej, ani poprzedni, ani następny też nie będzie tego robić. Nie wierzę w to. Szczególnie, jeśli karty będzie rozdawać Koalicja Obywatelska. Zaproponowane przez nich rozwiązania pokazują, w jaką stronę chcą zmierzać w kwestii mieszkalnictwa, czyli w podobną w zasadzie, co teraz PiS. Moim zdaniem pozostają nam tylko skłoty [opuszczone nieruchomości zajęte przeważnie bez zgody właściciela – przyp. red.]. Wśród moich znajomych teraz trzy osoby się przeprowadziły na skłot dlatego, że nie były w stanie ogarnąć finansowo, ale też z takich ideowych względów.
Czyli sądzisz, że przez cztery lata najbliższej kadencji Sejmu nic się nie zmieni w pozytywnym kierunku?
Myślę, że nie, jeśli nie będzie dostatecznie silnych nacisków społecznych. Siła lobby deweloperów jest duża, a samoorganizacja społeczna mała. Istnieją organizacje lokatorskie w Polsce – sam działam we WSL-u, czyli Wielkopolskim Stowarzyszeniu Lokatorów – ale ludzie jednoczą się w zasadzie tylko w obliczu większych kryzysów. Znam ludzi, którzy brali udział w blokowaniu eksmisji, i mówią zawsze, że wtedy następowało największe poruszenie, wydawano nawet jakieś gazety lokalne o tych wszystkich patologiach rynku mieszkaniowego. Teraz jest jakby jakaś taka apatia. Nie wiem, z czym ona się wiąże. Powinniśmy się organizować oddolnie i wymuszać zmiany, jako ruchy społeczne, które mają jakieś postulaty, które chodzą na zebrania Rady Miasta, które protestują, które wysuwają jakieś propozycje i które są też ofensywne – atakują polityków lokalnych i tych w Sejmie. Nie mamy takiej siły ani takich funduszy, jak ta druga strona, ale udało się nam na przykład zatrzymać w Warszawie w końcu reprywatyzację po wielu śmierciach ludzi, którzy albo zostali bezpośrednio zamordowani, jak Jolanta Brzeska, albo po prostu poumierali z powodu stresu. To nie był wynik tylko Śpiewaka na przykład, ale nacisku Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Ludzie zorganizowali się – mówili, pisali, krzyczeli o tym. Zainteresowali też media tym tematem. Dla mnie tylko to jest jakimś rozwiązaniem. Jako ruchy społeczne moglibyśmy mieć dość siły, żeby coś wywalczyć, ale trzeba pewnie sporo pracy włożyć w agitację czy zachęcanie ludzi, by do nas dołączyli. Trzeba działać.
Wspomniany w wywiadzie raport wyborczy Debiutanci’23 można znaleźć pod adresem: https://mlodziwyborcy.pl/