Symetryzm i problem z polskimi mediami


Polskie media publiczne od dłuższego czasu służą jedynie do przekazywania treści zgodnych z agendą Prawa i Sprawiedliwości. W związku z tym coraz ważniejsze stają się media niezależne (tzw. „wolne”), zwłaszcza w okresie przedwyborczym. Te jednak również zawodzą, m.in. celowo pomijając potknięcia opozycji. Osoby dziennikarskie, które ośmielają się o nich mówić, szybko dostają za to łatkę „symetrystów”. Czy ów pozbawiony pierwotnego znaczenia symetryzm nie jest jednak raczej komplementem?

Okres wyborczy jak na razie ukazuje, że w Polsce trudno o dziennikarstwo bezstronne. Stan mediów publicznych jest wszystkim znany – zostały całkowicie zagarnięcie w służbie Prawu i Sprawiedliwości. Podobnie z mediami lokalnymi, które przejął PKN Orlen. Wolne media też mają swoje mankamenty, które wychodzą teraz na jaw. TVN bez zawahania mówi o ksenofobii PiS-u, ale o antyimigranckim spocie KO nawet się nie zająknie. Gazeta Wyborcza wypuszcza kolejne teksty, które mają zdyskredytować Lewicę, a Forum Obywatelskiego Rozwoju publikuje wątpliwej jakości obliczenia kosztów obietnic wyborczych. Osoby dziennikarskie, które śmią wytknąć opozycji jej niedociągnięcia, nazywa się za to potępiająco „symetrystami”. Ale czy to nie one dostarczają odbiorcom prawdy?

Media w służbie władzy

W Polsce do mediów publicznych należą Telewizja Polska, ogólnokrajowe Polskie Radio i 17 regionalnych rozgłośni publicznych. Jeżeli chodzi o ich zadania i powinności, to tych jest wiele, ale zamykają się one w finalnym stwierdzeniu, które można znaleźć na stronie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji: „Media publiczne oferują zróżnicowane programy i inne usługi w zakresie: informacji, publicystyki, kultury, rozrywki, edukacji i sportu. Zapewniają pluralizm, bezstronność, wyważenie i niezależność przekazu oraz wysoką jakość i integralność – wiarygodność treści”. Prawdziwość ostatniego zdania często zostaje podana w wątpliwość. W latach 2015-2018 zaszła seria procesów, które doprowadziły do tego, że media publiczne utraciły niezależność. Nastąpiła również zmiana w zakresie pozyskiwania finansów i na dzień dzisiejszy coraz większa część pieniędzy przeznaczanych na Telewizję Polską pochodzi z budżetu państwa.

Efekt tych działań stanowi widoczne zatracenie bezstronności, niezależności czy pluralizmu. TVP promuje polityków związanych z partią rządzącą, a materiały tam wyświetlane, często mają podłoże propagandowe. Lista nierzetelności i przekłamań jest długa – jako lżejsze zarzuty można by wymienić chociażby stworzenie fikcyjnego projektanta mody, wymazanie serduszka WOŚP-u czy zmianę w pewnych kadrach tęczowych flag na szare. W pierwszych dniach po wyroku TK pomijano w wydaniach wiadomości informacje o Strajku Kobiet. Regularnie zaprasza się do studia osoby niby-eksperckie „przypadkiem” popierające PiS. Na wizji stale manipuluje się wypowiedziami polityków opozycji i statystykami (raz przy tej okazji na ekranie pojawił się słupek z wydatkami na Służbę Zdrowia w 2027 r., a zniknął m.in. ten z 2020). Ostatnio za to zlecono wszystkim dziennikarzom w telewizjach lokalnych przeczytanie tego samego tekstu, który chwali obecną władzę.

Wcale nie bezstronne media lokalne i PAP

Problem wykracza jednak poza telewizję i radio publiczne. W grudniu 2020 r. PKN Orlen przejął Polska Press, a tym samym sporą część mediów lokalnych. Ruch ten był szeroko krytykowany i porównywany do działań rządu węgierskiego, który upaństwowił większość mediów. Na łamach OKO.press Jan Jęcz zwrócił uwagę, że Orlenowi może zależeć na zbieraniu danych, co do zachowań konsumenckich odbiorców przejętych przez nich portali. Innymi słowy zakup Polska Press miałby służyć kapitalistycznej inwigilacji. A w jaki sposób wpłynął na prezentowane treści? Stały się one zdecydowanie bardziej konserwatywne. Osoby u sterów zostały w znacznej mierze zastąpione, a od tego czasu więcej artykułów poświęca się wartościom religijnym i patriotycznym, np. na wschodzie Polski pisze się sporo tekstów ku chwale straży granicznej. Kulturowo-liberalne wątki zanikają i zamiast nich czytelnik dostaje beatyfikacje, przypomnienie nazistowskich i komunistycznych zbrodni, a czasem też uszczypliwości wobec Unii Europejskiej. Prezentowane tam wartości są więc bliskie agendzie Prawa i Sprawiedliwości.

Uwidacznia się również problem z Polską Agencją Prasową, która zobowiązuje się do przekazywania obiektywnych i wszechstronnych informacji. Do jej obowiązków należy upowszechnianie stanowiska Sejmu, Senatu, Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej i Rady Ministrów, a także umożliwienie innym naczelnym organom państwa prezentowanie swoich stanowisk w ważnych sprawach państwowych. Już wcześniej podawano w wątpliwość rzeczywistą obiektywność PAP. Gdy spojrzy się na sposób, w jaki relacjonowano konwencje poszczególnych partii, znów ukazuje się brak bezstronności. Trudno za apolityczny uznać organ, który w swoim tweecie o wypowiedzi Marszałek Ewy Witek użył „#KlamstwaTuska” obok „#konkretypis”. W przypadku relacji z konwencji pozostałych partii politycznych podobnych hashtagów nie znajdziemy – praktycznie wszystkie zawierają w opisie wyłącznie „#PAPinformacje”. Różnica też występuje w ilości. W ich mediach społecznościowych 9 i 10 września z konwencji Lewicy znajdziemy jedynie cytat Zandberga o 20% podwyżki dla budżetówki, z Koalicji Obywatelskiej samo wspomnienie o 100 konkretach na 100 dni, a z Trzeciej Drogi równie niewiele. W przypadku wypowiedzi polityków Prawa i Sprawiedliwości jest za to z czego wybierać. Są i obietnice wyborcze, i ataki na Tuska, i zapewnienia o wiarygodności Jarosława Kaczyńskiego. Ilości te są nieporównywalne, trudno więc uznać taką selekcję informacji za rzetelną.

Gazeta Wyborcza w służbie KO i ta okropna Lewica

Choć skala przekłamań i manipulacji jest nieporównywalna, to w niezależnych mediach też bywa nieidealnie. Gazeta Wyborcza już dawno dała się poznać jako medium sprzyjające neoliberalizmowi. Na jej łamach w ostatnim czasie ukazywały się między innymi felietony Matczaka, wywiady chwalące życie w mikrokawalerkach, cykl narzekań na 500+, nazywane „rozdawnictwem” czy też na plany podwyższenia pensji nauczycielom. Ta linia wydawnicza ukazuje, dlaczego Wyborczej może być nie po drodze z Lewicą i jej postulatami, wśród których znajduje się rozszerzenie programów socjalnych, regulacje na rynku mieszkań czy podwyżki dla nauczycieli. W przeciągu zaledwie kilku dni opublikowano we wspomnianym medium aż trzy teksty, których celem była dyskredytacja tej partii.

Dość sporą falę bezpodstawnych oskarżeń względem Lewicy wywołała przede wszystkim reakcja na przyjęcie Romana Giertycha na listy. Przypominanie przeszłości byłego Ministra Edukacji, który pomimo upływających lat nie zmienił poglądów tak bardzo, jak starano się do tego przekonać opinię publiczną, wzbudziło wrogość. Bezkompromisowość w kwestiach obyczajowych również nie wszystkim się podoba. KO ze swoimi postulatami mniej zagraża statusowi quo. Partia ta proponuje rozwiązania bliskie temu, co funkcjonowało dotychczas. Nie zlikwiduje może religii w szkołach, ale da ją na pierwszą i ostatnią lekcję. Nie da gwarancji prawa do aborcji, ale je obieca. Nie zalegalizuje małżeństw jednopłciowych, ale mówi o związkach partnerskich. Nie wprowadzi podatku progresywnego, ale zwolni przedsiębiorców z płacenia składek. Nic więc dziwnego, że Gazeta Wyborcza, która celuje w treści neoliberalne, gdzie istotne są wolny rynek, prawa prawodawców, darwinizm społeczny i lekki konserwatyzm obyczajowy, będzie jej sprzyjać, a Lewicę krytykować. Jeżeli chodzi zaś o artykuł „W sztabie Lewicy konsternacja: z niezależnych badań wynika, że nie wchodzą do Sejmu”, to żaden niezależny think tank tak naprawdę nie potwierdza tej informacji.  Co więcej, wszystkie badania mówią wręcz przeciwnie – Lewica do tego Sejmu wejdzie. Upowszechnianie takiej informacji stanowi więc zwyczajny akt szerzenia dezinformacji. Poza nim Gazeta Wyborcza ma na koncie jeszcze jedno niechlubne zachowanie – usunięcie archiwalnego tekstu.

Gdy KO ogłosiła swój program wyborczy, w którym wspomniana jest likwidacja Funduszu Kościelnego oraz zalegalizowanie związków partnerskich, Gazeta Wyborcza szybko usunęła ze swojej strony artykuł „Efektowny hat trick Platformy: dotacja na świątynię, Fundusz Kościelny, odrzucenie związków partnerskich” z 18 grudnia 2014 r. Tekst poruszał temat takich samych obietnic PO, których ta nie dotrzymała po wyborach w 2011 r. Autor, Michał Wilgocki, relacjonuje ustalenia z wizyty przedstawicieli PO w Episkopacie Polski, gdzie partia wycofała się z propozycji zastąpienia Funduszu Kościelnego dobrowolnym odpisem podatkowym i obiecała poczekać z rozmowami na ten temat do 2016 r. Informuje także, że wieczorem tego samego dnia wyłączono z porządku obrad kwestię związków partnerskich, po czym projekt ustawy przepadł w głosowaniu. Przypominanie niedotrzymanych obietnic PO nie służy KO w obliczu zbliżających się wyborów. Usuwanie archiwalnych tekstów ze względu na ich linię światopoglądową jest jednak niebezpiecznym precedensem, do którego zdecydowanie nie powinien przykładać ręki jeden z najbardziej znaczących portali w Polsce. Można też zastanawiać się, czy zabieg ten nie skutkował raczej efektem Barbary Streisand. W końcu czasem to strach przed uwagą ową uwagę przyciąga.

Czy potrzebujemy w ogóle programu wyborczego, by obliczyć koszty?

Z innych kontrowersyjnych działań, należy wspomnieć, że na początku września Fundacja Obywatelskiego Rozwoju zamieściła grafikę, obrazującą koszty obietnic wyborczych. Przedstawia ona Lewicę jako partię, która chce wydać najwięcej, Koalicję Obywatelską za to jako tę, która obiecała najmniej kosztowne ścieżki rozwoju. Sama metoda kalkulacji wzbudza wątpliwości i wiele osób zwraca uwagę na nieścisłości w podliczaniu. Poza tym FOR nie podaje, jakie pomysły mają partie, żeby pokryć owe koszty – ukazałoby to m.in. że choć Lewica planuje wielkie zmiany, to nie bierze tych pieniędzy z powietrza i ma plan ich pozyskania. Jakub Dymek, dziennikarz Krytyki Politycznej, nazwał wspomniane obliczenia „głęboko szkodliwym i demagogicznym podejściem do państwa”.

Większość odbiorców grafiki słusznie zwróciła uwagę, że podaje ona koszty obietnic PiS-u i KO w momencie, gdy partie te nie przedstawiły jeszcze swoich programów wyborczych (została zapostowana 5 września). Co prawda FOR zasłania się obietnicą aktualizacji podliczeń w przyszłości, ale nadal pozostaje pytanie: jaki sens miało wstawianie dotychczasowych kalkulacji, jeżeli programy pewnych partii nadal pozostawały niewiadomą? Zamieszczenie po jakimś czasie kolejnej grafiki z kosztami z pewnością nie sprawi, że poprzednia zniknie. Prawdopodobnie będzie dalej rozprzestrzeniana w internecie jako wiarygodna (choć taka nie jest).

O nie, tylko nie symetryzm!

W ostatnich tygodniach w medialnym półświatku wielki rozgłos uzyskało jeszcze odwołanie przez Campus Polska tak zwanego Panelu Symetrystów. Udział w nim mieli wziąć Dominika Sitnicka, Grzegorz Sroczyński i Jan Wróbel, a na prowadzącego wyznaczono Marcina Mellera. Ten ostatni napisał post o swojej rezygnacji po tym, jak poproszono go o poprowadzenie wydarzenia bez udziału Sroczyńskiego, który został odwołany, ponieważ nazwał grupę Silnych Razem (zagorzałych i wręcz fanatycznych sprzymierzeńców Platformy Obywatelskiej) „wściekłymi kundelkami” na antenie Tok FM. Już wcześniej kwestionowana – choć deklarowana – apolityczność Campusu została wyraźnie podana w wątpliwość, co skutkowało zrezygnowaniem z udziału przez resztę panelistów-symetrystów, a także Macieja Orłosia, Adama Leszczyńskiego, Karolinę Korwin Piotrowską oraz aktywistki z Inicjatywy Wschód. Panel ostatecznie został zorganizowany w formie zdalnej przez Gazetę.pl i OKO.press, a sama dyskusja na temat symetryzmu utrwaliła się w przestrzeni medialnej.

Łatwo jest zostać symetrystą. Mianem tym obdarza się wszystkie osoby dziennikarskie, które śmią wytknąć błędy opozycji, nawet jeżeli równocześnie znacznie ostrzej krytykują partię rządzącą. Nazwano tak m.in. ludzi z OKO.press, choć trudno znaleźć redakcję równie niestrudzenie donoszącą o matactwach PiS-u. Odsunięcie go od władzy dla niektórych okazało się tak istotne, że zalecają oni, by w imię tego porzucić dziennikarską powinność lustrowania ogółu polityków. Dla wielu twitterowiczów lepsze jest przedstawianie informacji w stylu Gazety Wyborczej, która bez grama wątpliwości przyjmuje kandydaturę Romana Giertycha i ignoruje jego antyaborcyjność, lub FOR, gdzie co prawda podliczenia są nieścisłe, ale przedstawiają koszty obietnic KO w korzystnym świetle. Przestrzeń na dyskusję została nieco ograniczona, a krytyczne głosy na temat różnych decyzji czy niekonsekwencji polityków opozycji są wyciszane. Dobrze ukazuje to wpis Jakuba Wencla, dziennikarza Gazety Wyborczej, w kontekście negatywnego komentarza wobec antyimigranckiego spotu KO, który wyraził Tomasz Markiewka, dziennikarz Krytyki Politycznej. Sam spot mówi o nielegalnych imigrantach w Polsce, a jako tło do narracji użyto między innymi grafiki ludzkiej czaszki. Warstwę dźwiękową uzupełnia groźne dudnienie, za to w tekście aż dwa razy podkreśla się, że imigranci pochodzą z Azji i Afryki, gdzie warto pamiętać o tym, jak inna etniczność wpływa na wzrost uprzedzeń. Uruchomiono więc tutaj mechanizmy strachu przed obcym oraz wykorzystano ksenofobiczne i rasistowskie nastawienie niektórych Polaków.

Wencel oczywiście ma rację na pewnej płaszczyźnie – jeden spot KO nie niesie za sobą tylu negatywnych konsekwencji, ile polityka imigracyjna prowadzona przez rząd w ostatnich latach i to trzeba podkreślić. Równocześnie jednak nie sposób nie zauważyć szkodliwości tego typu kampanii. W 2020 roku wiele osób oburzało się na instrumentalne wykorzystanie środowiska LGBTQ+ w przemowach Andrzeja Dudy. Antagonizowanie społeczeństwa względem grupy dyskryminowanej zostało powszechnie potępione. Czym różni się Koalicja Obywatelska, strasząc Polaków imigrantami, podczas gdy uchodźcy giną na polsko-białoruskiej granicy? Po przekazie PiS-u wiadomo także, czego się spodziewać – jest on tak samo przewidywalny, jak pełen mowy nienawiści, antagonizujący względem mniejszości i nieetyczny. Co jednak zrobić, gdy to partia, która dotychczas kreowała się na proeuropejską i postępową (i nawet niektórych udało jej się przekonać do tego wizerunku), sięga po ową retorykę? W ten sposób sprawia, że staje się ona szerzej akceptowalna w debacie publicznej, bo przecież skoro nawet ta liberalna KO tak mówi, to rzeczywiście imigranci muszą nie być ludźmi, a problemem. Pewne nieodpowiednie i groźne siły naprawdę mogą zostać tutaj rozpętane. Dlaczego więc osoby, które zwracają na to uwagę, zostają potępione?

Dobrze jest być symetrystą

Media publiczne cieszą się coraz mniejszym zaufaniem społecznym. Uwidacznia się w nich także brak pluralizmu, ponieważ wybrzmiewają tam głównie narracje prawicowe. Wpływa to negatywnie na już i tak alarmująco wysoką polaryzację społeczną. Wiele osób obawia się, że na ten moment nie potrafimy już ze sobą rozmawiać. Media publiczne w zamyśle mogłyby być dobrą platformą do naprawy tej sytuacji i budowania polemiki, ale w ich obecnym kształcie jest to po prostu niemożliwe. W sytuacji, gdy nie spełniają tej roli, tym większa odpowiedzialność spoczywa na osobach dziennikarskich w niezależnych konglomeratach. Czy ci jednak dorastają do zadania? Trzeba przyznać, że nieidealnie. Zawodzą czasem, co zostało ukazane w tym tekście, ale z pewnością nie można ich zrównać z TVP.

W polskim dziennikarstwie potrzebujemy obecnie symetrystów, ale nie w prawdziwym tego słowa znaczeniu, a w takim jakie przyjmują Silni Razem. Potrzebujemy osób dziennikarskich, które przekazują informacje takimi, jakie są.  Działalność niezależnych mediów nie może sprowadzać się wyłącznie do kłaniania się w pas przed opozycją i poświęcania prawdy na rzecz „większego dobra” – odsunięcia PiS-u od władzy. Potrzebujemy wolnych mediów zachowujących standardy dziennikarskie, a nie obniżających je do poziomu rywali. I czasem trudno o tym pamiętać, ale warto.

Karolina Przemo SOBIK

Powyższy tekst został zainspirowany raportem Debiutanci’23 - portretu młodych Polek i Polaków, którzy pierwszy raz zagłosują w wyborach. To aż 1 422 275 nowych wyborczyń i wyborców, którzy przesądzą o wyniku wyborów. Z raportu wynika, że aż 80% z nich jest sfrustrowanych aktualną sytuacją polityczną w kraju. Zachęcamy do uważnej lektury i pobrania wyników badania na https://mlodziwyborcy.pl/