Feminizm dla opornych – jak nowa Barbie zachwyca, bawi i uczy


Barbie nie trzeba nikomu przedstawiać – to kultowa lalka, która towarzyszy nam od kilkudziesięciu lat. Z pewnością część z Was widziała przynajmniej jeden z wielu filmów z jej udziałem. Można by pomyśleć, że robienie kolejnego, to odgrzewanie i tak wystarczająco przemielonego już kotleta. Dlatego dziś opowiem o tym, z czym i dlaczego przychodzi do nas Greta Gerwig.

Jak Barbie została powołana do życia

Barbie swoje powstanie zawdzięcza Ruth Handler, która podróżując po Europie, kupiła dla swojej córki kilka popularnych tam lalek Bild Lili, przypominających dorosłe kobiety. Dziewczynka była zachwycona zabawkami, co pchnęło Ruth do stworzenia własnej wersji. Niestety, jej pomysł nie spotkał się z entuzjazmem męża, Elliota Handlera, będącego współzałożycielem firmy Mattel. Mimo to nie zrezygnowała z projektu i wprowadziła plan powstania zabawki w życie. Dzięki jej determinacji narodziła się Barbara Millicent Roberts, której imię na fali popularności zostało skrócone do Barbie - dokładnie tak, jak Ruth nazywała pieszczotliwie swoją córkę Barbarę.

Zastanawiacie się pewnie, skąd u Grety Gerwig, reżyserki Lady Bird oraz Małych Kobietek, chęć stworzenia filmu o plastikowej zabawce? Odpowiedź jest prosta: Gerwig kocha lalki i jak sama twierdzi, bawiła się nimi zdecydowanie zbyt długo. Razem ze swoim partnerem Noahem Baumbachem (Frances Ha, Historia małżeńska) napisali scenariusz do Barbie w trakcie pandemii, dając mu czas, aby powoli dojrzewał, bez narzuconego procesu twórczego i oczekiwań.  

Więc chodź, pomaluj mój świat…

I stało się – kilka dni temu, 21 lipca odbyła się światowa premiera Barbie. Można powiedzieć, że wszyscy obudziliśmy się w nowej, różowej rzeczywistości (dosłownie i w przenośni). Wyjątkowy marketing zjednoczył setki tysięcy fanów, którzy tego dnia postanowili na wszelkie sposoby dołączyć do swojego stroju różowe akcenty. Szczerze mówiąc, wybierając się do kina, z lekkim wzruszeniem spoglądałam na wszystkich dookoła – ciężko mi było sobie przypomnieć ostatni raz, kiedy byłam świadkiem tak sumiennego wypełniania jakiejś niepisanej umowy. Nie zapomnijmy również o równoległej premierze Oppenheimera, która stała się pretekstem do powstawania masy żartów oraz memów związanych z tzw. Barbenheimerem. Powiedziałabym, że to wyjątkowy moment dla kultury, kiedy dwie tak odlegle od siebie produkcje (nie tylko pod względem fabuły, ale również estetyki) podają sobie niewidzialne ręce.

Miałam dwie obawy dotyczące Barbie. Pierwsza: że będzie o niczym i wtedy pęknie mi serce. Druga: że cały film zdążyłam obejrzeć przed premierą w materiałach promocyjnych zalewających Twittera. Na szczęście, w obu przypadkach się myliłam. Co więc zastałam w kinie?

Barbie żyje swoim idealnym życiem, w idealnym, plastikowym, różowym świecie. Codziennie budzi się wyglądając perfekcyjnie, je swoje perfekcyjne śniadanie i zaczyna swój (równie perfekcyjny) dzień. Barbie Land nie szczędzi nam autentyczności w całej swojej nieprawdziwości. Twórcy zadbali o to, aby życie w Krainie Różu jak najbardziej przypominało sposób zabawy lalkami, do którego wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni. Wystarczy spojrzeć na dom, który został dokładnie odwzorowany według zabawkowego pierwowzoru. Przede wszystkim, nie posiada schodów – Barbie przemieszczając się z jednego piętra na drugie, unosi się i z gracją przelatuje niżej, poza tym kąpie się pod wyimaginowanym strumieniem wody, pije z pustego kubka, a jej pięty nigdy nie dotykają ziemi – nawet wtedy, kiedy zdejmuje szpilki. Barbie żyje w świecie, w którym panuje matriarchat, otoczona innymi kobietami, również o imieniu Barbie, będącymi kimkolwiek tylko zapragną. Ich każdy dzień wypełnia sielanka, a jego zwieńczeniem jest impreza z idealnie opanowaną choreografią.  Kenowie stanowią jedynie dodatek w całej tej układance. Jak mówi sama narratorka: „Barbie codziennie ma dobry dzień. Ken ma dobry dzień tylko wtedy, kiedy Barbie na niego spojrzy”. Ale żeby nie było zbyt cukierkowo, koniec końców pojawiają się kłopoty w raju. Stereotypowa Barbie, grana przez Margot Robbie, któregoś dnia budzi się z nieświeżym oddechem, jej śniadanie jest całkowicie spalone, na nogach pojawia się cellulit, a co najgorsze, jej pięty dotykają ziemi. A wszystko spowodowane jest tym, że osoba bawiąca się jej lalką w prawdziwym świecie, ma problemy, a Barbie chcąc wrócić do swojego idealnego, plastikowego życia, musi to naprawić, w czym towarzyszy jej Ken, którego portretuje Ryan Gosling (i robi to doskonale).

F jak feminizm

Film Barbie jest pewnego rodzaju rozgrzeszeniem z łatki kobiety, która ustala nieosiągalne standardy piękna. To samoświadoma i bardzo błyskotliwa produkcja, będąca opowieścią o sile kobiet, ich zjednoczeniu oraz wspólnej walce o lepszą rzeczywistość. Ta bardzo szybka i prosta lekcja feminizmu nie tylko uczy, ale przede wszystkim bawi. W każdym innym wypadku prawdopodobnie uznałabym wątki popfeministyczne za tani chwyt marketingowy, mający na celu zwrócić uwagę widzów. Jednak tutaj jestem przekonana, że film zebrałby laury bez przypisywania mu na siłę jakiejkolwiek misji. Można bezpiecznie stwierdzić, że Barbie jest lekcją feminizmu dla opornych. W bardzo łopatologiczny sposób tłumaczy wszystkie rzeczy, ale nie jestem z tego powodu ani trochę rozczarowana.

W filmie ciszą również inne elementy: chociażby nienachalna dawka dobrego, nieprzestarzałego humoru, który w zgrabny sposób wskazuje nasze niechlubne przyzwyczajenia bądź problemy. Wielokrotnie uśmiechałam się pod nosem, myśląc: „To jest o mnie”. Poza tym ten film to prawdziwa laurka dla Margot Robbie. Być może teraz odzywa się moje przesadne uwielbienie jej osoby, ale twórcy ukazali w tym filmie wszystko, za co ją uwielbiamy. (Uwaga, mini spoiler: Pojawia się nawet kwestia, w której Robbie mówi: „Ale nie jestem tak ładna, jak powinna być Stereotypowa Barbie!” i wtedy odzywa się narratorka, kwitując: „Wiadomość do twórców filmu: Margot Robbie nie jest właściwą osobą do obsady, jeśli chcecie użyć tego argumentu”. Czy nie jest to absolutnie urocze?)

Myślę, że wszyscy wisimy Grecie Gerwig ogromne dziękuję. Nigdy tak bardzo nie chciałam żyć w wyimaginowanym świecie jak po tym seansie. Pozostawił on we mnie więcej komfortu, niż się spodziewałam. Począwszy od miłej podróży do czasów dzieciństwa, kiedy Barbie grała w moim życiu pierwsze skrzypce, po odkrywanie w najnowszej ekranizacji jej postaci na nowo. W dodatku w towarzystwie dobrze mi znanych i lubianych twarzy przed kamerą. Stąd też mała rada na koniec ode mnie: jeżeli nie jesteście dobrze zaznajomieni z obsadą, nie róbcie żadnego researchu i dajcie się (pozytywnie) zaskoczyć.

Zuzanna MARAT