Moment z Pauliną Filipowicz: „Wszyscy ludzie, których spotkałam, mieli wkład w to, kim jestem dzisiaj”


Paulina Filipowicz to psycholożka, aktywistka oraz headwriterka portalu Szczera Strefa - projektu edukacyjnego skupiającego się na zaburzeniach odżywiania. Czasem można ją usłyszeć na antenie radia, a czasem zobaczyć w studiu TVN, gdzie wypowiada się jako ekspertka. Tym razem jednak, zamiast pytać o profesjonalną opinię, postanowiliśmy dowiedzieć się czegoś o samej Paulinie

Dominika Zielińska: Kilka dni temu premierę miała najnowsza produkcja Grety Gerwig, którą od miesięcy żyje cały internet. Opisz nam, jaką Barbie ty byłabyś w świecie Barbie?

Paulina Filipowicz: Nawet zrobiłam kiedyś taki post u siebie na Instagramie, gdzie można było wykorzystać te różne nakładki Barbie i coś o sobie napisać. Wydaje mi się, że byłabym taką Barbie, która próbuje zrozumieć innych, która jest bardzo ciekawa otaczającego ją świata. Ja z taką właśnie ciekawością patrzę na świat i próbuję go jakoś zrozumieć.

Rozumiem i myślę, że to bardzo szlachetnie. A wyobraź sobie teraz, że budzisz się w świecie całkowitego matriarchatu – dzisiejsze pytania będą trochę wyczerpywać twoją wyobraźnię. Kto twoim zdaniem zostałby swego rodzaju przewodniczką, propagatorką tego ruchu matriarchalnego?

W Polsce?

W Polsce, tak. Chociaż jeżeli od razu przyszedł ci do głowy ktoś spoza Polski, to również możesz podać.

Mhm… Zastanawiam się, czy mówimy tutaj o matriarchacie w kontekście pozytywnym czy negatywnym.

Matriarchat tylko w pozytywnym! 

Myślę, że to nie byłaby jedna kobieta, a grupa kobiet, które razem współpracują, razem się uzupełniają, tworzą wspólnotę, siostrzeństwo. W odróżnieniu od patriarchatu, gdzie mężczyźni biją się o stołki, w matriarchacie stworzony zostałby raczej kolektyw, gdzie kobiety razem zasiadałyby przy tym stole. Fajnie byłoby, gdyby znalazły się tam aktywistki i osoby działające na rzecz większego dobra – tak, jak na przykład Malala Yousafzai walcząca o edukację dla wszystkich kobiet. Tak sobie myślę, że w Polsce przy tym stole znalazłaby się może Jana Szostak, broniąca wolnej Białorusi. Nie do końca istotne jest nawet to, kto by siedział przy tym stole, kto by rządził w tym matriarchacie, a bardziej struktura i siostrzeństwo, wspólnota, która słucha głosu innych.

A może ty sama chciałabyś się gdzieś znaleźć na, powiedzmy, takim sztandarowym obrazku tych przewodniczek matriarchatu?

Nie mówię, że nie. 

Myślę, że przede wszystkim psycholożka jest bardzo dobrą osobą do zasiadania w takim odrobinę władczym kręgu. 

Szczerze uważam, że powinniśmy mieć więcej osób zajmujących się psychologią w rządzie – nie tylko w Polsce, ale ogólnie na świecie.

Mówiłaś też o siostrzeństwie. Cieszy mnie, że wspominasz właśnie o tych różnicach pomiędzy tym, jak często wyglądają wspólnoty męskie a żeńskie. Czy masz może jakiś ulubiony, że tak powiem, akt siostrzeństwa,  jakąś twoją ulubioną rzecz, która pokazuje to, jak kobiety są właśnie razem, a nie przeciw sobie?

Zawsze podobała mi się solidarność kobiet - że nawet, jak się może nie do końca dogadujemy w różnych obszarach, to dalej czujemy pewien rodzaj właśnie solidarności. Wiedząc, że w tym świecie kobietom nie jest łatwo, chcemy po prostu jakoś ułatwić to bycie w nim naszym siostrom, koleżankom, przyjaciółkom, znajomym czy współpracowniczkom. Każdy akt sympatii, pomocnej dłoni, doradzenia czy odradzenia czegoś, co nie jest dobrą drogą; takie właśnie podzielenie się kawałkiem siebie z tą drugą dziewczyną – myślę, że to jest mega ważne i ja sama staram się to kultywować. U mnie to już się chyba tak trochę zautomatyzowało i widzę trud kobiet w tym świecie. Próbuję, staram się trochę zdejmować im ten ciężar z ramion. Może brzmi to tak podniośle, ale mówię o nawet prostych sytuacjach, jak doradzenie czegoś młodszej koleżance czy pomoc, kiedy ktoś o nią prosi albo nawet nie prosi, ale ja widzę, że może by się ona przydała. Nie czekanie i myślenie: „a, poradzi sobie”, tylko jednak przyczynianie się do tego, żeby ten świat dla kobiet był choć odrobinę łatwiejszy.

To prawda, jest to coś bardzo ważnego i  faktycznie trudnego do wychwycenia wśród męskiej części społeczeństwa, jednak mężczyźni nie wydają się aż tak bardzo zwarci. Wydaje mi się, że po prostu sytuacja społeczno-polityczna trochę nas umacnia w tym, żebyśmy były jeszcze bliżej – więc tak naprawdę możemy powiedzieć, że jeżeli cokolwiek dobrego z tej sytuacji wynikło, to przynajmniej ta nasza wspólnota i wspieranie się nawzajem. Ty jesteś teraz psycholożką, skończyłaś studia magisterskie, chociaż kiedyś myślałaś o karierze dziennikarskiej. Ostatecznie wybrałaś jednak psychologię i pracujesz w zawodzie. Ja chciałam Cię zapytać właśnie od tej drugiej strony - gdybyś jednak poszła w stronę dziennikarską, jak myślisz, jakimi sprawami byś się zajmowała? Czy jako dziennikarka byłabyś raczej taką polską Carrie Bradshaw z Seksu w Wielkim Mieście czy bardziej Moniką Olejnik?

Moja przygoda z dziennikarstwem to była zdecydowanie bardziej Carrie Bradshaw z Seksu w Wielkim Mieście niż Monika Olejnik, bo ja pisałam głównie o tematach lifestylowych, kobiecych – powiedziałabym, że to takie milsze i luźniejsze dziennikarstwo niż polityka i sprawy społeczne. Takie było moje doświadczenie, ale gdybym została w tym świecie dziennikarskim dłużej, to myślę, że różnie mogłoby się to potoczyć i pewnie poszłabym w kierunku już bardziej Moniki Olejnik. To „miłe i luźne” dziennikarstwo, mnie  na pewnym etapie znudziło. Dlatego też się wycofałam i poszłam na psychologię. Po prostu też czułam, że to jest dziedzina, w której chcę się dalej rozwijać.

Chociaż przyznam, że ja nawet od tych lifestylowych dziennikarek i tak trochę oczekuje takiego zaangażowania społecznego, szczególnie że jednak mieszkamy w Polsce. Nie wyobrażam sobie być bierną wobec tego, co się dzieje i nie wspominać o jakichś ważnych społecznie czy politycznie sprawach. Weźmy na przykład Vogue, który jest gazetą głównie modową - tam też, kiedy po zaostrzeniu prawa aborcyjnego trwały strajki kobiet, pojawiały się listy redakcji czy tematyczne okładki z Aniją Rubik, popierającą strajki i szerzącą edukację seksualną. Więc myślę, że tak naprawdę nie istnieje, a nawet nie powinno istnieć coś takiego jak tylko lifestylowe, lekkie dziennikarstwo. Z definicji dziennikarza czy dziennikarki, przynajmniej moim zdaniem, wynika właśnie bycie takim, powiedzmy, „sługą narodu”. I myślę, że jako psycholożka również spełniasz w dużej mierze tę rolę. „Sługa” to nie jest dobre słowo, ale wiesz, o co mi chodzi (śmiech) – takiej osoby „dla społeczeństwa”.

Tak, myślę, że tak.

Bardzo cię podziwiam w ogóle za pracę jako psycholożka, ponieważ sama poszłam na studia raczej dla dokształcenia się niż faktycznie dla pracy w zawodzie. Uważam, że to jest coś, przy czym potrzeba naprawdę dużo wewnętrznej siły. Powiedz mi jeszcze, bo udzielałaś już wcześniej wywiadów, rozmawiałaś w różnych stacjach radiowych i podcastach, jak to jest, znaleźć się po tej drugiej stronie stolika?

Czuję się dobrze po jednej i po drugiej stronie. Kiedy sama miałam szansę robić wywiady z różnymi osobami, to było to dla mnie satysfakcjonujące, bo zawsze miałam w sobie taką ciekawość – jak Barbie, o której wspominałam na początku. Ciekawość tego, co tam u danego człowieka, co w jego świecie się dzieje. Ale kiedy jestem po tej drugiej stronie, to również czuję się wygodnie i komfortowo, bo zwykle jednak mówię o rzeczach, na których się znam. W trakcie studiów wiele razy czułam się niepewnie doradzając, kiedy ktoś się mnie pytał o porady. Teraz, zbierając różne doświadczenia i będąc po wielu stażach klinicznych, na których miałam kontakty i z pacjentami, i ze specjalistami, a teraz także pracując jako psycholożka, czuję, że mam przestrzeń, by móc się na ten temat wypowiedzieć. Będąc w  świecie naukowym, wiem, jak dużo jest ekspertów, profesorów, którzy nie są medialnymi postaciami, a mają tak ogromną wiedzę i mam wobec nich duży podziw. Nieraz właśnie mówiąc o zdrowiu psychicznym, nasuwa mi się  refleksja: „Kurczę, a może tu powinien być mój profesor, przecież on zdecydowanie lepiej by o tym opowiedział”. Ale mam też świadomość, że potrzebujemy reprezentacji, że młode osoby w szczególności powinny mówić o tym, co ich dotyczy, bo ten przekaz wtedy zupełnie inaczej trafia. Dlatego staram się wyjść z tego przeświadczenia, że „może ktoś lepiej to opowie” i po prostu robić swoje.

Generalnie też wszystko przychodzi z wiekiem, prawda? Wiadomo, że osoba, która jest kilkukrotnie starsza, tę wiedzę naturalnie będzie mieć większą, bo miała więcej czasu na zdobywanie jej. Oprócz widoczności właśnie osób młodych, zdolnych i doświadczonych, ważna jest też widoczność kobiet, bo na tym naukowym poletku mężczyzn jest dużo więcej. 

Niestety, kwestia reprezentacji kobiet rzeczywiście tak wygląda. Ciągle są przecież podawane statystyki, chociażby na temat tego, jacy goście są zapraszani do telewizji czy prasy i wciąż widzimy, że w większości są to jednak mężczyźni.

Jest to tym bardziej absurdalne ze względu na to, że aktualnie kobiety totalnie przebijają mężczyzn, jeżeli chodzi o posiadanie wykształcenia wyższego. Ale odejdźmy już od tego tematu i wróćmy do ciebie. Jaka jest najlepsza i najgorsza rzecz w byciu psycholożką?

Myślę, że ta ciemna strona to jednak fakt, że to jest praca z osobami, które często są w kryzysie, a większość psychologów jednak empatyzuje ze swoimi pacjentami. Te kryzysy na nas oddziałują, więc gdy widzę, że mój pacjent jest w trudnym stanie, to część jego bólu jednak na mnie przechodzi. Nie tak łatwo być obojętnym na cierpienie. Nawet oczywiście zachowując profesjonalizm, pojawia się element empatii, bo to po prostu ludzkie. A z tych dobrych to zdecydowanie momenty, gdy na przykład pacjent/klient mówi, że coś mu pomogło, jakiś problem został rozwiązany, że życie tej osoby chociaż trochę zmieniło się na lepsze dzięki twojej pracy. Dla mnie to jest wynagradzające, zdecydowanie.

Wyobrażam sobie, że tak naprawdę chyba nie ma lepszych słów, które można usłyszeć w gabinecie niż to, że faktycznie udało się komuś pomóc. 

Tak.

Mam jeszcze jedno pytanie o twoją pracę. Czy miałaś może już doświadczenie przeciwprzeniesienia, takiego „matkowania”? Wiem, że ty w swoim zawodzie pracujesz na ten moment dość krótko, ale może już miałaś coś takiego albo byłaś blisko takiej sytuacji, gdzie miałaś takie poczucie: „O, muszę się zatrzymać, bo trochę za bardzo się przejmuje tym pacjentem, trochę za bardzo osobiście podchodzę do tej sytuacji”.

Jako że nie pracuje w tym zawodzie długo, to może nie do końca było to „matkowanie”, tylko bardziej właśnie ta kwestia, gdzie ja sama czułam, że trochę za bardzo się angażuję w dany problem. Po prostu w tej pacjentce, w jej problemach, zobaczyłam po części siebie i kwestie, z którymi ja sobie też nie radzę. Tutaj jest dobry moment, żeby przypomnieć, że psycholodzy też mogą sobie nie radzić ze swoimi sprawami, ze swoim zdrowiem, bo wszyscy jesteśmy ludźmi. No i to był taki przypadek, gdzie zobaczyłam takie odbicie lustrzane. Musiałam się zatrzymać i przeanalizować, że jednak tutaj nie chodzi o mnie, tylko o tę pacjentkę, i nie odnosić za bardzo jej realiów do moich, bo nawet jeśli te problemy wydawały się podobne, to miałam świadomość, że ona jest zupełnie inną osobą z zupełnie innej rzeczywistości. I to był taki ciekawy przypadek. Myślę, że będzie ich tylko więcej, ale wszystko się okaże w dalszej pracy. (śmiech)

Myślę, że trudno się nie angażować i pozostać biernym, kiedy dana osoba daje tak duży wgląd do swojego życia. A chciałam zapytać, bo ty masz chyba tatuaż na ręku, chcesz o nim opowiedzieć? [tutaj czytelników prosi się o uruchomienie wyobraźni]

Mam dwa tatuaże, więc nie wiem, o który pytałaś. Pierwszy tatuaż, to fala tworząca napis: sea, czyli morze. I to jest taki mój hołd właśnie dla żywiołu, jakim jest woda. urodziłam się w Gdańsku i całe życie mieszkałam bardzo blisko plaży, blisko Morza Bałtyckiego, zawsze się czułam jakoś z tą wodą związana. Swego czasu też uprawiałam sporty wodne, windsurfing, więc dużo pływałam. A mój drugi tatuaż to skrót: 1 Kor 13, czyli 1. List do Koryntian, Rozdział 13. i to jest „Hymn do miłości”, znany tekst biblijny. To mój pierwszy tatuaż, który zrobiłam z moim ówczesnym chłopakiem, kiedy miałam 18 lat.

Mówisz, że wyznajesz zasadę, że wszystko jest nauką. W takim razie, jak myślisz, jakich rzeczy nauczyłaś się przez ostatnie 5 lat życia?

Na pewno czuję, że wszystkie rzeczy, które robiłam, których spróbowałam, wszyscy ludzie, których spotkałam, mieli wkład w to, kim jestem dzisiaj. I to jest dla mnie taka właśnie lekcja, żeby nie bać się próbować, żeby nie narzucać samemu sobie ograniczeń, tylko sięgać po różne rzeczy, bo nigdy nie wiemy, gdzie nas to zaprowadzi. Czasami nam się wydaje, że może gdzieś błądzimy, idziemy po omacku, ale tak naprawdę to jest pewna ścieżka. Ja też miałam takie momenty, chociażby wybierając studia psychologiczne. Nie byłam wtedy pewna, czy chcę na nie iść i dopiero każdy kolejny rok studiowania upewniał mnie w tym. Teraz jestem sobie wdzięczna, że mając te 18-19 lat, podjęłam taką decyzję. Myślę, że po prostu ta intuicja zawsze nas gdzieś prowadzi. I właśnie próbowanie, ale też umiejętność rezygnowania z różnych rzeczy po drodze, decydowanie, co jest dla mnie, a co na ten moment nie jest moje. 

Jesteś headwriterką w Szczerej Sferze, gdzie zajmujecie się głównie zaburzeniami odżywiania. Co prawda, nie zamierzam pytać cię konkretnie o tę organizację, a o samą pracę z osobami z zaburzeniami odżywiania. Czy uważasz, że jest ona trudniejsza niż z osobami, które mają problemy o podłożu neurotycznym?

To wszystko zależy właściwie od indywidualnego przypadku, bo każde zaburzenie psychiczne jest na pewnym spektrum. Można mieć depresję, nazwijmy to „lekką”, która na przykład nie wymaga leczenia farmakologicznego, a można mieć depresję naprawdę bardzo ciężką, która zagraża życiu. Podobnie jest z zaburzeniami odżywiania. Chociaż trzeba przyznać, że z nimi w świecie psychologii jest trochę problem, bo o ile istnieją różne wytyczne, różne opracowania naukowe na temat tego, jak leczyć konkretne zaburzenia psychiczne i jakie metody są najbardziej skuteczne, o tyle przy zaburzeniach odżywiania wciąż tego nie mamy. Co nie znaczy, że nie da się ich wyleczyć, Po prostu nie opracowano jeszcze jednej skutecznej metody, więc próbuje się je leczyć różnymi formami terapii, czy to psychodynamiczną, czy to poznawczo-behawioralną, skoncentrowaną na zaburzeniach odżywiania. Wciąż pojawiają się różne głosy na temat tego, czy psychodietetyk powinien brać udział w takim leczeniu, czy może lepiej nie. Dlatego to są bardzo indywidualne kwestie. Pamiętam nawet, jak jeden z wykładowców w trakcie studiów nam powiedział, że jeśli chcemy osiągnąć jakiś sukces, zrobić jakiś przełom w świecie badawczym, w świecie nauki, to żebyśmy zajęli się zaburzeniami odżywiania, bo tutaj właśnie jest jeszcze duże pole do popisu. 

I czy ty planujesz zagłębiać się w zaburzenia odżywiania w kontekście twojej kariery naukowej? W ogóle planujesz karierę naukową lub akademicką?

Na razie podążam drogą praktycznej psychologii, nie badawczej, naukowej, chociaż nie wykluczam tego. Myślę, że w przyszłości będę to mocno rozważać, ale trzeba przekładać siły na zamiary. Chcę się wyszkolić jako psychoterapeutka, za to czas na doktorat czy na inne stopnie naukowe jeszcze będzie, a tak naprawdę im więcej zbiorę wcześniej doświadczenia, tym lepiej. Też są takie osoby, nawet niektórzy wykładowcy się do tego przyznają, które nie są praktykami i nigdy nie pracowały z pacjentami, a psychologią zajmują się tylko i wyłącznie od strony badawczej. Ja myślę, że fajnie mieć takie kompleksowe podejście, żeby nawet, jak jesteś badaczem, to mieć chociażby w przeszłości kontakt z realnym człowiekiem, a nie tylko z liczbami i słupkami w programie statystycznym. 

A poza pracą, aktywizmem i wszystkim, co robisz, kiedy znajdujesz wolne chwile, to kultywujesz spędzanie tego czasu z samą sobą, czy jednak poświęcasz go na spotkania z bliskimi?

Generalnie większość aktywności robię z kimś. Chociaż staram się uczyć tego, żeby też w swoim własnym towarzystwie czuć się dobrze. Ostatnio miałam okazję być sama przez jeden dzień w Brukseli i pierwszy raz leciałam samolotem bez żadnego towarzysza podróży – i czułam się naprawdę usatysfakcjonowana tym, że to taki przełom dla mnie. Ja po prostu bardzo lubię towarzystwo innych ludzi, ale właśnie uczę się tego, żeby w swoim też czuć się dobrze, i że nie zawsze musimy być otoczeni innymi, aby mieć dobry czas.

W sumie najwięcej czasu spędza się właśnie z samym sobą, więc też w kontekście samej psychologii i takiego dobra psychicznego często powtarza się, że właśnie trzeba być dla siebie dobrym, bo każdy może przeminąć i odejść, ale jednak ze sobą jest się już do końca.

Tak, zdecydowanie.

Dlatego też życzę ci, żebyś jak najwięcej wynosiła tego czasu „sama ze sobą”. A masz jakieś takie ulubione aktywności, które wtedy robisz – jakiś self-care day albo coś takiego?

Taka moja ulubiona aktywność, to spacerowanie po plaży – a tak jak mówiłam, mieszkam blisko niej, tutaj w Gdańsku. Bardzo często pomieszkuję też w Warszawie i tam chodzę, a raczej biegam, sama, załatwiając różne sprawy. A w Gdańsku chodzi się jakoś wolniej i te spacery po plaży to właśnie taki wyjątkowy moment, gdzie jestem po prostu ja i ten szum fal. Wtedy naprawdę towarzystwo nie jest wymagane, bo ewentualna rozmowa raczej tylko by przeszkadzała. A jak się jest sam na sam z morzem, to można oczyścić głowę i po prostu być w tym momencie naprawdę obecnym.

Czyli też rozumiem, że żadna muzyka nie wchodzi wtedy w grę? Chcesz wyciągnąć 100% z tego czasu i słuchasz raczej otoczenia niż jakiejś muzyki czy podcastu?

Tak. Jeśli chodzi o muzykę i podcasty, to ja zazwyczaj słucham w pociągu. Gdy gdzieś idę, a nawet jak jestem w domu, to raczej preferuję ciszę. A pociąg to takie miejsce, gdzie na przykład między Gdańskiem a Warszawą mam te trzy godziny drogi i wtedy nadrabiam zaległości - słucham muzyki czy podcastu.

A kiedy w trakcie tych spacerów masz tę ciszę, to jest to raczej ku chwale tych tak zwanych treningów uważności czy raczej po prostu muzyka by ci przeszkadzała? Czy to jest dla przyjemności, czy raczej ostrożności?

Myślę, że dla przyjemności zdecydowanie. Ja też praktykę uważności, mindfulness, praktykuję. Byłam na kursie MBSR, czyli kursie uważności stworzonym przez Jona Kabat-Zinna. On w sumie powstał po to, żeby pomóc pacjentom z przewlekłym bólem, których medycyna nie była w stanie wyleczyć. I ta metoda okazała się tak skuteczna, że teraz w sumie wszędzie jest mindfulness. Praktyka uważności stała się strasznie popularna w ostatnim czasie, a mało kto wie, że to była metoda naukowa opracowana przez psychiatrę w Massachusetts w Stanach Zjednoczonych, bodajże w latach 70. Ja lubię patrzeć na to od tej strony naukowej, dlatego podjęłam się tego kursu. W trakcie studiów też byłam na dodatkowym fakultecie właśnie z mindfulness, no i staram się to praktykować w swojej codzienności.

Oprócz psychologii jesteś też bardzo zagorzałą aktywistką w totalnie różnych dziedzinach, bo zarówno klimatycznie, jak i społecznie. Czy nie czujesz się czasami przytłoczona ilością problemów, z jakimi przychodzi nam się zmierzyć i tym, że właściwie robi się ich coraz więcej? I czy może nie obawiasz się, że w końcu nie dasz rady udźwignąć ich wszystkich? 

Mam świadomość, że jak się w coś trudnego angażujemy i tak naprawdę dajemy z siebie dużo w jakimś obszarze, który nie jest łatwy – niezależnie, czy to aktywizm, czy w konkretnym zawodzie – to może przyjść moment wypalenia. i często przychodzi, i fajnie, że coraz więcej o tym się mówi. Ja jeszcze nie czuję tego na pewno. Mam tę świadomość, że wypalenie może kiedyś przyjść, ale też mam nadzieję, że posiadając wiedzę i doświadczenie jako psycholożka, będę wiedziała, w którym momencie powinnam zrobić pauzę i się zatrzymać. Oczywiście są takie dni, kiedy dobiegają do mnie wyjątkowo smutne i trudne informacje, choćby to, jak łamane są prawa osób uchodźczych w Polsce już od długiego czasu. To jest sytuacja, w której większość aktywistów czuje się bezsilna. To są trudne momenty, ale zawsze mam wrażenie, że potrafię je udźwignąć. Chyba dlatego też poszłam w kierunku psycholog i właściwie to pracuje się głównie przy kryzysach pomimo świadomości, że to trudne zajęcie. Ja chyba po prostu czuję w sobie siłę, by te kryzysy dźwignąć. Razem właśnie z taką nadzieją, że kiedy poczuję się przeciążona, to będę potrafiła odpocząć i wrócić zregenerowana. Zwykle tak właśnie też robię i kiedy pojawiają się trudne momenty, to gdzieś sobie na chwilę odpuszczam i potem ładuję te baterie przysłowiowe, i jednak wracam do działania.

I oby tak dalej. Też absolutnie nie wątpiłam w twoją siłę, tylko pytam, chyba po prostu dla osób czytających czy po części może dla siebie samej. Bo jednak mam wrażenie, że młodsze pokolenia, które właśnie są zaangażowane aktywistycznie, bardzo często gdzieś tam borykają się z przeciążeniem i bezsilnością. Dlatego to, co mówisz, jest bardzo ważne i faktycznie napawa nadzieją i siłą do dalszej walki. Ale przejdźmy do ostatniego pytania: gdybyś miała wydać swoją autobiografię, to jaki ona miałaby tytuł?

O matko. (śmiech) To jest chyba najtrudniejsze pytanie.

Jeżeli dobrze pamiętam,  oglądasz „Przyjaciół”, więc może w ten sposób ci podpowiem. Możesz, wiesz, zainspirować się stylem tytułów odcinków w „Przyjaciołach” i zagrać tym w kontekście swojej autobiografii.

A, tak, oglądam „Przyjaciół”. Oglądam „Przyjaciół”, „The Office”, „How I Met Your Mother” – to takie pozycje, które pomagają mi się zregenerować. Ja bym chyba zrobiła to tak: „Ten, w którym chciałam zmienić świat na odrobinę lepszy”.

No i pięknie! To chyba najlepszy tytuł, jaki słyszałam w tych wywiadach.

Czuję się zaszczycona w takim razie. Cieszę się.

To już wszystko ode mnie na dzisiaj. Dziękuję ci bardzo za rozmowę. Było mi bardzo miło z tobą porozmawiać. Życzę ci pięknego dnia i trzymaj się cieplutko.