Niemodelowa mniejszość, czyli jak mówić o złych osobach queer


Prawdopodobnie nigdy wcześniej ludzkość nie była tak otwarta na osoby LGBT+. Panujący obecnie nastrój otwartości i akceptacji nie przyszedł jednak nagle i znikąd, a jest efektem długiej, wciąż trwającej walki. Osoby queer i ich sojusznicy wiedzą dobrze, że nie można spocząć na laurach, bo tak jak prawa zostały im dane, tak mogą być łatwo odebrane. Ta słuszna czujność i nieustępliwość przyjmują jednak nieciekawy charakter, kiedy opresjonowana społeczność obraca się wobec swoich członków i piętnuje ich tożsamości razem z cis-hetero większością.

W ostatnim czasie mogliśmy zaobserwować zwiększoną ilość kontrowersji z udziałem celebrytów LGBT+. Nie mowa tu nawet o małych, ostatecznie niewinnych występkach, którymi oburzyło się paru użytkowników Twittera – po to, żeby parę dni później o sprawie zapomnieć, a o naprawdę podłych zachowaniach. Reakcja społeczeństwa jest jednak zastanawiająca i świadczy o tym, że o używaniu inkluzywnego języka musimy się jeszcze dużo nauczyć. Bo jak mówić o złych osobach queer? Czy takie osoby też zasługują na walidację swojej tożsamości, czy może niepadanie ofiarą homofobii i transfobii powinno być przywilejem zarezerwowanym dla wzorcowych, grzecznych, kulturalnych i zaangażowanych społecznie ludzi, wpasowujących się w upragniony obraz „modelowej mniejszości”?

Rafalala Show

Nagrywanie z ukrycia swoich łóżkowych partnerów, robienie hałasu w miejscach publicznych, dramy i konflikty z innymi postaciami internetowymi, aż w końcu wylewanie kawy na ludzi – to tylko część treści wrzucanych do Internetu przez Rafalalę. Niegdyś artystka, pracująca w kinie, telewizji i teatrze, w ostatnich latach bardziej zasłużyła na tytuł „patoinfluencerki”. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że spotyka się z krytyką, często wykraczającą poza jej zachowanie i przyjmującą charakter transfobiczny i odczłowieczający. Zaskakujące jednak jest to, że często te głosy wybrzmiewają nie tylko ze strony skrajnie prawicowej, lecz także od osób LGBT+, ludzi o rzekomo lewicowej wrażliwości, liberałów i progresywistów. Ich powszechnym argumentem jest poczucie ośmieszenia przez Rafalalę – częściowo słuszne wrażenie, że jej zachowanie psuje dobry obraz osób trans i podkopuje dotychczasowe działania na ich rzecz.

Z tego podejścia wynika więc, że na używanie wobec siebie preferowanego języka należy zasłużyć – dopóki zachowujesz się nienagannie, możesz być kobietą, ale jeśli jesteś złym człowiekiem, stajesz się „tym czymś” albo „facetem w sukience”. Te zasady w zdecydowanej większości narzucone są przez cispłciową większość, od zawsze próbującą ograniczać społeczność trans, również przy użyciu języka. Anna Grodzka – prawdopodobnie obok Rafalali jedna z dwóch osób w Polsce, które wywarły największy wpływ na obraz transpłciowych ludzi w świadomości współczesnych Polaków – krytykowała to podejście w rozmowie z NaTemat, mówiąc: „ToTo, że ktoś zachowuje się po chamsku, brutalnie, przestępczo to jest jedno. A to, jakiej jest płci, to jest zupełnie inna sprawa. Potępiam zachowanie [Rafalali], ale absolutnie nie można z tego powodu poniżać jej z powodu tożsamości płciowej. […] Ludzi szanujemy również w taki sposób, że zwracamy się do nich tak, jak oni sami się traktują”.

Bo prawda jest taka, że ze zwiększoną widocznością osób LGBT+, przybędzie też ludzi niewpasowujących się w obraz modelowej mniejszości. Według słynnego już badania Instytutu Gallupa z 2021, 15% przedstawicieli Pokolenia Z w Stanach Zjednoczonych Ameryki identyfikuje się jako LGBTQ+. Tak duży odsetek Tak duża statystyka wynika oczywiście ze zwiększonej tolerancji, atmosfery otwartości i wsparcia, która ułatwia coming out – również przed samym sobą – i pozwala młodym przestać się ukrywać. Logiczne jest jednak to, że nie każdy z tych ludzi jest dobrym człowiekiem – tak jak wśród osób cispłciowych i heteroseksualnych, tak i w innych grupach obecni są ludzie przemocowi, manipulujący, szerzący krzywdzące poglądy, ogólnie rzecz biorąc: ludzie źli. Spodziewanie się innej sytuacji jest naiwne, a jednak wciąż od mniejszości oczekuje się perfekcyjnego, nienagannego zachowania, a kiedy go nie ma, ocenia się całą grupę przez pryzmat pojedynczych zbuntowanych jednostek. Przypadki przemocy domowej wśród tęczowych rodzin są rozdmuchiwane i nagłaśniane przez środowiska konserwatywne jako ważny argument przeciwko małżeństwom jednopłciowym i adopcji przez nie dzieci; nie bacząc na to, że w samym USA, według rządowych statystyk, takich rodzin jest ponad milion i nic nie wskazuje na to, żeby było w nich więcej przypadków przemocy domowej niż w domostwach związków różnopłciowych.

Także w zachodnich mediach od jakiegoś czasu panuje podobny dyskurs. Prawdopodobnie pierwszym dużym celebrytą LGBT+, na którego karierę rzeczywiście wpłynęły oskarżenia o niestosowne zachowanie, przemoc seksualną i grooming, był Kevin Spacey. Jego przypadek był jednak pozbawiony niejednoznaczności, oczywisty w swojej obrzydliwości. Spacey był zły i był gejem, ale w oczach mediów żadna z tych rzeczy nie wynikała z siebie. Dopiero w ostatnim czasie pojawił się przypadek wzbudzający większe poruszenie i dyskusję, zaogniający transfobię i odczłowieczanie wykraczające poza przewinienia. Mowa tu o Ezrze Miller – niebinarnej osobie aktorskiej znanej z serii „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”, roli Flasha w filmach z uniwersum DC Comics, a także z kultowego filmu młodzieżowego „Charlie” i psychologicznego dramatu „Musimy porozmawiać o Kevinie”.

Musimy porozmawiać o Ezrze

Zaczęło się niewinnie. W kwietniu 2020 r. do Internetu trafiło nagranie, na którym Ezra poddusza kobietę w islandzkim barze, po czym popycha ją na ziemięe. Nie wyglądało to za dobrze, ale z drugiej strony, pozbawione szerszego kontekstu, było ciężkie do rzetelnej oceny. Równie dobrze mogła być to scena zza kulis filmu albo wygłupy pomiędzy przyjaciółmi. Mniej więcej w tym samym czasie do mediów trafiło kilka wiadomości dotyczących zachowania Ezry na Hawajach: zaatakowanie klientów w barze z karaoke, wdanie się w bójkę z ochroniarzami, zaatakowanie kobiety krzesłem – ostatecznie Miller trafiło do aresztu. Te nieprzyjemne epizody okazały się jednak być jedynie zapowiedzią kontrowersji, oskarżeń i problemów o wiele poważniejszych niż przepychanka w barze.

W czerwcu 2022 r. sąd plemienny rezerwatu Standing Rock wydał wobec Ezry tymczasowy zakaz zbliżenia się wobec Ezry. Ochroną objęta miała zostać Tokata Iron Eyes, osiemnastoletnia aktywistka na rzecz środowiska i praw rdzennych Amerykanów. Według jej rodziców padła ona ofiarą groomingu i manipulacji ze strony Ezry. Poznać mieli się w 2016 r., na proteście, kiedy Tokata miała 12 lat, a Ezra – 24. Rodzice Iron Eyes w ich przyjaźni nie widzieli nic złego, ale wkrótce zaniepokoił ich fakt, że ich dziecko spędza coraz więcej czasu z Miller. Zanim zdążyli zareagować, Tokata rzuciła szkołę, żeby zamieszkać z Ezrą. Zbyła też oskarżenia ze strony rodziców, jakoby miała paść ofiarą przemocy i manipulacji z jego strony oraz otrzymywać od niego alkohol i narkotyki. Według Tokaty, Miller pomogło jej wyrwać się spod rodzicielskiego ucisku, pozwalając zauważyć przemoc i uprzedzenia rodziny, w tym transfobię. Sprawa jest skomplikowana, ale kolejne oskarżenia wobec Ezry, dotyczące prowadzenia kultu na farmie pełnej marihuany i broni oraz niestosownych wypowiedzi i zachowań w stosunku do dzieci, zdecydowanie nie wpływają dobrze na jego wizerunek.

Jak do opisu tych skandali podeszli polscy dziennikarze? Jak można było się spodziewać – bez grosza profesjonalizmu, opierając się na clickbaitach, generowaniu szoku i nienawiści oraz oczywiście misgenderowaniu. W zdecydowanej większości tekstów Ezra Miller jest nazywane mężczyzną i opisywane przy użyciu form męskich. Jedną z nielicznych stron, które używa neutratywów w tekstach o Miller, jest Filmweb. Artykuły na ten temat zdobywają setki komentarzy, których znaczna część krytykuje wykorzystanie neutralnych językowo form jako „lewacką nowomowę”. Portal naekranie.pl z kolei wyraził nawet zszokowanie, że Ezra przy areszcie poprosiło policjanta o nieużywanie w stosunku do niego słowa „sir” (Ezra dokonało coming outu jako osoba niebinarna w 2018 r., w 2020 r. przestało używać zaimków he/him), stawiając niebinarną tożsamość osoby aktorskiej na równi z łamaniem przez nią prawa, jako kolejne „dziwactwo”, kolejne odejście od normy. W anglojęzycznym Internecie również występuje taka tendencja – osoby, które poprawiają użytkowników i proszą o używanie zaimków they/it/zir, preferowanych przez Ezrę, spotykają się z odpowiedzią, że o tej osobie można mówić, jak się chce, biorąc pod uwagę to, ile krzywd wyrządziła.

I rzeczywiście – głupio tak bronić godności człowieka przemocowego, prawdopodobnie winnego wielu zbrodni, w tym seksualnych. Głupio jest zabierać głos w jego interesie. Czy to nie jest trochę jak stawanie po jego stronie? Ale trzeba też na to spojrzeć z innej strony – to stawanie w interesie osób niebinarnych, które są bogu ducha winne. Bo jeśli mamy pozwalać osobom cis ustanawiać zasady, według których będziemy mówić o osobach trans, jeśli zgodnie z tym dogmatem, będziemy walidować tylko tożsamości niektórych osób, to oczywistym jest, że wkrótce linia oddzielająca osoby, których identyfikacja zasługuje na szacunek, od tych, które można do woli misgenderować, ulegnie przesunięciu. Teraz misgenderujemy ludzi złych – niektórzy polscy internauci żądają od osób trans zdjęć dowodów osobistych, twierdząc, że będą używać preferowanych zaimków tylko wobec osób, które poddały się tranzycji. Już wkrótce prawo do decydowania o używanym wobec siebie języku może mieć jeszcze węższa grupa, jak najbardziej poprawna i wpisująca się w obraz modelowej mniejszości. A przecież to nie powinna być kwestia poddawana dyskusji. O większości mężczyzn mówimy „on”, o większości kobiet mówimy „ona”. Nazywanie Rafalali „on” – podkreślając przy tym, że może gdyby była grzeczniejsza i milsza, to zasłużyłaby na damskie zaimki –  to oczywista transfobia, w której jasno i wyraźnie widać dążenie cispłciowych ludzi do decydowania o płci innych ludzi. Język mediów powinien być obiektywny i nienacechowany emocjonalnie, więc nie ma w nim miejsca na podważanie czyjejś tożsamości.

Przemilczenie przynależności złych ludzi queer do grupy, która i tak musi z trudem walczyć każdego dnia o szacunek, może być kuszące i wygodne, ale nie powinno mieć miejsca. To nie na społeczności LGBT+ spoczywa ciężar tłumaczenia się z noszącego swastykę Michała Witkowskiego czy znęcającej się nad pracownikami Ellen DeGeneres. To na cispłciowej, heteroseksualnej większości ciąży obowiązek zrozumienia, że jedna osoba o niebieskich oczach, popełniająca niewybaczalną zbrodnię, nie jest dowodem na wrodzone predyspozycje do zła wśród niebieskookich. Jeśli ma zaistnieć równość między ludźmi wszystkich tożsamości płciowych i orientacji seksualnych, to na drodze do niej obie strony będą musiały pogodzić się z, wydawać by się mogło, oczywistym faktem: niektórzy ludzie robią złe rzeczy – i tylko oni muszą się z nich tłumaczyć.

Więc odpowiadając na pytanie: jak mówić o „złych” osobach queer? Tak jak mówimy o innych „złych” ludziach. Normalnie, tak jak sobie tego życzą. Należy punktować ich występki, a nie ich tożsamości. Nie należy natomiast udawać, że są one ze sobą jakkolwiek powiązane.

Michał FILIPIAK