Moment z Kirą Sukhoboichenko, czyli „od marzeń do dużych zmian”


Kira Sukhoboichenko to aktywistka i liderka pochodzenia ukraińskiego. Działalność na rzecz lokalnej społeczności zaczęła już w dzieciństwie. Teraz prowadzi fundację Międzynarodowy Ruch Latających Plecaczków, która współpracuje ze szkołami, pomaga Ukrainie i stara się robić dobre rzeczy. O przedawnionych i aktualnych marzeniach, jej ojczyznach i wspomnieniach z przeszłości rozmawia z Karoliną Przemem Sobik w kolejnym wywiadzie z impulsowego cyklu „Momenty”.

Karolina Przemo Sobik: Rozpoczniemy tak tradycyjnie dla „Momentów”. Jesteś założycielką Międzynarodowego Ruchu Latających Plecaczków i chciałubym cię zapytać: gdybyś sama była plecakiem, to jakim i dlaczego?

Kira Sukhoboichenko: Nikt wcześniej nie zadał mi takiego pytania. Pierwsze, co mi przyszło na myśl - będę myśleć na głos – to to, że jeśli chodzi o grafikę, byłabym jakimś takim z jedną albo ze wszystkimi disnejowskimi postaciami, bo ja naprawdę kocham Disneya. Tak samo te dziecinne, księżniczkowe plecaki. Jeśli chodzi o wygląd ogólny, byłabym plecakiem, który można zarówno nieść, jak i wieźć, bo miałby kółka. Byłby po prostu wielofunkcyjny. Myślę także, że poszłabym w jasne barwy przy tym - taki jasny niebieski, wręcz pastelowy, bo to mój ulubiony kolor po prostu.

A która księżniczka jest twoją ulubioną?

Może ulubionej nie mam, ale uwielbiam Roszpunkę z „Zaplątanych”, których ogólnie bardzo lubię. Naprawdę nie potrafiłabym wybrać jednej ukochanej bajki, ale ta ma moim zdaniem najlepsze piosenki i przyjemną fabułę.

Wyglądasz nawet trochę jak Roszpunka już po ścięciu włosów. Kolejne pytanie przyszło mi na myśl jakoś tak głupio, kiedy przeglądałum Facebooka twojej fundacji i wpisy o tym, jak pomagacie obecnie Ukrainie. Natrafiłum tam na post o lalkach Barbie przekazanych z waszej inicjatywy ukraińskim dzieciom przez Mattel i pomyślałum, że ciekawi mnie, czym ty bawiłaś się w dzieciństwie. Oczywiście jesteś już prawie dorosła, ale masz może zachowaną jakąś ulubioną zabawkę z tamtego okresu? Czy raczej byłaś tym dzieckiem z bujną wyobraźnią, które budowało swoje światy i nie potrzebowało do tego przedmiotów?

Ja całe swoje dzieciństwo bawiłam się lalkami i samochodami – kochałam samochody. Nigdy tego chyba nikomu nie opowiadałam, ale dawno temu mieliśmy mieszkanie w takim miejscu z widokiem na budowę. Całe moje dzieciństwo siadałyśmy sobie z mamą na balkonie i ona mi tam pokazywała: „to jest traktor”, „to jest ciężarówka”, „to jest coś tam”. Dlatego wydaje mi się, że w pewnym momencie było u mnie więcej samochodów, i to takich naprawdę ogromnych. Miałam taaaaką straż pożarną [rozwiera szeroko ręce]. Ona była super. Teraz wiadomo, zabawek już nie trzymam, ale na moim łóżku nadal leży pełno pluszaków. Mam też ulubionego, którego dostałam jeszcze zanim się urodziłam i towarzyszył mi on przez całe te 17 lat. Gdy byłam dzieckiem, brałam ze sobą wszędzie tego pluszowego zająca. Kiedyś, kiedy bałam się gdziekolwiek pojechać bez rodziców, jeździłam właśnie z nim. On w ogóle przeżył wiele.

Za mną w sumie też jest miś. Nazywa się Edmund i trochę słabo się trzyma, ale jest uroczy.

Ale słodki, ale patrz, patrz, ile ja mam tutaj misiów.

[Przedstawione mi ilości były naprawdę imponujące. - przyp. red.]

Dobra, przebiłaś mnie teraz ilością… jak się wyjeżdża na studia, to nie można wziąć ze sobą wszystkich.

Naprawdę?! Kurde… i co ja zrobię? Czekaj, jeszcze tutaj jest taki ogromny. Dobra, już się wkręciłam.

Pozostańmy na trochę w tej sferze dzieciństwa. Zaczęłaś działać okołoaktywistycznie dawno temu. Gdybyś miała wysłać teraz tej ośmio- czy dziewięcioletniej Kirze pocztówkę z jakimś momentem z twojego życia, to co by na niej było?

Pierwsze, co mi przyszło na myśl, to jakieś zdjęcie z konferencji, ale wydaje mi się, że ośmio-/dziewięcioletnia ja ucieszyłabym się o wiele bardziej z czegoś innego… Większe wrażenie wywarłyby na mnie zdjęcia z moimi przyjaciółmi, ale nie potrafiłabym wybrać jednego. Wtedy byłoby ich kilka, zrobiłabym kolaż z takim napisem, że będę miała przy sobie superwspierające osoby. Kiedy się przeprowadzałam, bo te 8/9 lat miałam właśnie wtedy, to straciłam nagle dosłownie całe moje życie. Przyjaciół szkołę… wszystko. Zawsze byłam towarzyska, zawsze lubiłam otaczać się ludźmi, dlatego myślę, że właśnie to byłoby dla mnie ważne. Pokazałabym, że teraz mam przy sobie te osoby, o których w tamtym momencie życia marzyłam.

Czyli że wszystko po prostu poszło dobrze. Poza przyjaciółmi masz jeszcze wsparcie rodziny, do której wydajesz się być bardzo przywiązana. Często wspominasz, że rodzice wspierali cię na każdym etapie aktywistycznego rozwoju. Macie jakąś wyjątkową rodzinną tradycję?

Chyba nie bardzo… chociaż jest coś! Kiedy wszyscy jesteśmy w domu, to zawsze jemy wspólnie śniadanie i słuchamy muzyki z głośnika. Gramy sobie w karty, jemy, rozmawiamy i miło spędzamy czas.

Chciałum jeszcze zapytać, czy zawsze było tak kolorowo? W  którymś momencie przestałaś mieć te 12, czy nawet 14 lat, a bunt młodzieńczy bywa jednak trudny. Czy spotkało was jakieś zwiększone natężenie konfliktów z tego powodu, czy szczęśliwie was ominęło?

Te wszystkie konflikty i spory… one zawsze są. Często w sumie wspominam, że jest super i fajnie, bo jest, ale zdarzają się zgrzyty. Zawsze pojawiają się takie mniejsze, lub rzadziej, ale jednak, większe konflikty. Moi rodzice ogólnie mi nigdy niczego nie zabraniali. Dosłownie, nawet szlabanu nigdy nie dostałam! Zawsze po prostu tłumaczyli, dlaczego coś jest złe i najwyżej tego nie robiłam. Wydaje mi się, coś tam było z tym buntem, ale w porównaniu z tym, jak mogło być, to w sumie nic takiego. Ogólnie nic dużego przez te 17 lat.

Boże, kiedy to było… przeleci jak przez palce. (śmiech) Brzmię teraz jak boomer, ale szczerze, 17 lat to chyba jeden z najlepszych okresów w moim życiu, więc mam nadzieję, że ty też dobrze się bawisz.

Nie mogę. Dosłownie jesteś może czwartą osobą, która mi to mówi na przestrzeni tego tygodnia - że ten siedemnasty rok życia był najlepszym.

Bo ma on coś magicznego w sobie, naprawdę! Jest się już prawie dorosłym, ale jeszcze nie do końca. Ma się czas na wszystko… to znaczy ty masz go pewnie mniej niż ja w tamtym czasie, ale no.

Nie no, jest dobrze.

Tutaj mały storytelling z mojej strony, ale liczę, że nie obrazisz się o to. Ja zawsze byłum, wiesz, jak to się mówi, tym „zdolnym dzieckiem” – choć oczywiście do ciebie nie miałubym podjazdu. Na początku konkursy plastyczne i pisemne, potem jakieś olimpiady. W liceum kleiłum samodzielnie gazetki szkolne, nagrywałum krótkometrażowe filmiki ze znajomymi, biegałum z aparatem. Robiłum wszystko. Teraz mam 20 lat, czyli wcale nie tak dużo, i czasem się boję, że… wszystko jest już za mną. Osiągnęłum swój szczyt mając te -naście lat, a teraz studiuję, czasami coś piszę… i to tyle. Nie boisz się tego, że w którymś momencie przestaniesz osiągać nowe szczyty?

Teraz po prostu robię wszystko, żeby stworzyć jak najlepszą przyszłość dla siebie. Wydaje mi się jednak, że to potoczy się naturalnie, bo stawiam sobie takie cele, których nie osiągnę w rok lub dwa, tylko za jakieś 10, 20 czy 30 lat. Pewnie po drodze jeszcze się pozmieniają albo nawymyślam kolejne. Teraz chcę po prostu cały czas iść do przodu, a później najwyżej coś mi się odmieni. Zauważałam często u innych, że jak stawiają sobie jakieś mniejsze cele, to kiedy osiągną już ten szczyt, czują pustkę. Mnie też się to zdarzało. Nie wiadomo potem, co dalej, skoro zrobiło się już wszystko, co się chciało. Przedyskutowałam to bardzo, bardzo wiele razy z różnymi osobami i postanowiłam, że będę stawiać na długodystansowe plany.

A czy nie nakładają one trochę więcej presji i nie zabierają ci czegoś z teraz?

Właśnie to jest tak, że na przykład jeden z moich celów to posiadanie swojego naprawdę dużego biura, które będzie umiejscowione w jakimś wieżowcu. Będzie tam zaangażowanych setki, może tysiące osób - ale nie takich stricte pracowników, którzy przychodzą tam, bo muszą, tylko takich, którzy naprawdę kochają to, co robią i jest to ich pasja. Dążąc do tego, stawiam sobie też te mniejsze cele. No i myślę po prostu, że do czasu, gdy będę miała możliwość posiadania takiego biura z tyloma zaangażowanymi osobami, być może coś mi się pozmienia. Może już nie będę chciała tego wieżowca, a coś innego - większego, mniejszego…

Wieżowiec będzie za małym marzeniem, tak? (śmiech). Ale rozumiem, że po prostu dajesz sobie przestrzeń na zmiany. Tych zresztą było w twoim życiu trochę. Jesteś Ukrainką, ale spędziłaś wiele lat w Polsce, więc zapewne jest ona dla ciebie przynajmniej w jakimś stopniu domem. Czy uważasz, że masz dwie ojczyzny? Jak ich doświadczasz?

Kiedyś moja pani od polskiego zadała mi dosłownie to pytanie na lekcji (śmiech).

O Jezu, jestem jak polonistka…

Zdecydowanie i Polska, i Ukraina – obie są mi bardzo bliskie. Tutaj w sumie przeżyłam większość mojego bardziej świadomego życia, bo mieszkam w Polsce 9 lat, a w Ukrainie, na Krymie, byłam 8. Ale nadal kocham oba te miejsca.

Chciałum dopytać cię o ten Krym, bo mówisz, że czekasz, żeby móc kiedyś znowu do niego pojechać. Pochodzisz stamtąd i w wywiadach udzielanych po wybuchu wojny wspominałaś, że jak przez mgłę pamiętasz tamtejsze góry i morze. Czy takie połączenie jest najlepsze, czy któryś krajobraz lubisz bardziej i dlaczego?

Chociaż piszę, że lubię chodzić po górach, i to prawda, to bardzo trudno mi wybrać pomiędzy nimi a morzem. Dlatego właśnie Krym jest taki wyjątkowy – tam dosłownie wszystko jest w jednym miejscu. Jeszcze ciepło do tego, no to już w ogóle! Nad morzem można sobie odpocząć właśnie przy wodzie, popływać, ale w górach są piękne krajobrazy i taki cudowny klimat, którego nie da się opisać słowami. Wydaje mi się, że najwięcej nie zależy nawet od samego miejsca, które bym miała wybrać, tylko od tego, z kim bym tam pojechała. A sama nie chciałabym nigdzie.

Ani w góry, ani nad morze?

Jestem ambiwertykiem i nawet się ostatnio zastanawiałam, czy bardziej się czuję ekstra-, czy introwertykiem, i chyba nie potrafię wybrać. Ale z ludźmi, przy których czuję się komfortowo, mogę być 24/7 i jest cudownie. Wtedy tak naprawdę odpoczywam od wszystkiego, nawet od własnych myśli. Właśnie z takimi osobami, czyli z moimi przyjaciółmi po prostu, mogłabym pojechać nieważne gdzie, nawet na koniec świata.

Domyślam się. A jeszcze z takich rzeczy, które może się zmieniły na przestrzeni lat, a może nie, to chciałubym zapytać: pisanie książki dalej znajduje się na twojej liście celów, czy to już porzucone marzenie?

Wracamy do tego, co powiedziałam na początku, że stawiam sobie jakieś cele i potem się one zmieniają. Teraz o tej książce nie myślę. Ja nawet już trochę o niej zapomniałam. Kiedyś to opierało się na tym, że chciałam ją wydać, bo i tak pisałam sobie historie z różnymi plecakami – niektóre nadal mnie w sumie zadziwiają. Teraz to raczej nie jest moim priorytetem. Gdybym miała napisać książkę – i nawet chcę, ale w przyszłości – to raczej nie polegałaby już na tym samym, miałaby jakiś inny zamysł.

Myślę, że to często takie marzenie z dzieciństwa, żeby wydać coś swojego.

To jest super i w sumie nie oddalam się do końca od tego marzenia, bo w każdym momencie mogłabym spróbować, gdybym chciała. Ale wiem, że to kolejny obowiązek i pisanie książki nie jest takie łatwe – nasłuchałam się o tym od wielu osób. Musiałabym wtedy mieć wszystko ogarnięte, na takim poziomie, jakim bym chciała. Zarówno w mojej działalności, jak i głowie. Na razie do tego dążę. I dopiero w takiej sytuacji skupiłabym się konkretnie na książce przez kilka miesięcy. Na razie muszę poczuć tę atmosferę – taką chęć do tego.

Co cię przyciągnęło do tego pisarstwa na początku? Ta chęć tworzenia czy może taki vibe osoby pisarskiej? A może po prostu lubiłaś snuć historie?

I tak tworzyłam historie o różnych plecakach, więc plan był taki, że nie zaczynałabym od zera, tylko zebrałabym wszystko, co już napisane. Potem wiadomo, korekta i tak dalej, i powstałaby z tego książka. Czyli i tak robiłam wszystko, co do tego potrzebne, bo po prostu chciałam. Wtedy jeszcze nie miałam tak, że podobał mi się vibe osoby, która pisze. Teraz akurat, gdy o tym opowiadam, wyobraziłam sobie jakiś domek w lesie, gdzie pachnie sosnami, pada deszcz, a ja siadam przy świeczce…

…a potem chodzisz w szaliku, podpisywać wydania.

Tak, to by było idealne. Na pewno kiedyś napiszę książkę, ale nie wiem jeszcze o czym.

Dobrze, to przyjdę po podpis, jeżeli będziesz siedzieć na spotkaniach autorskich w ładnej marynarce.

Dobrze, bardzo mi będzie miło i chętnie ci go wtedy dam.

Twoja działalność dla lokalnej społeczności zaczęła się od tego, że jako dziewczynka wzięłaś udział w konkursie na projekt wynalazku i wymyśliłaś latający plecak. Wygrałaś cztery darmowe bilety wielokrotnego użytku do Centrum Nauki Kopernik, ważne przez cały rok. Zaczęłaś tam chodzić z wieloma obcymi dla ciebie osobami, według twojego szacunku, przyprowadziłaś tam około 150 nieznajomych. Często opowiadasz tę historię. Ona jest ciekawa i na swój sposób urocza, ale nie nudzi ci się czasem? Nie myślisz nigdy: „Jezu, muszę znowu wejść na scenę i mówić o plecaku, który wymyśliłam, gdy miałam 9 lat”?

Bardzo mnie intryguje, że zadajesz takie pytania, nad którymi się zastanawiałam dzisiaj, wczoraj, przez ostatnie kilka dni. Wydaje mi się, że tak by było, gdybym za każdym razem opowiadała o tym samym, ale nie jestem w stanie przytoczyć wystąpienia, które powtórzyło się co najmniej parę razy. Za każdym razem jest trochę różne od poprzednich przez inne wymagania i dlatego mi się nie nudzi. Gdybym miała ciągle opowiadać o tym samym, to rzeczywiście by mnie to zmęczyło.

Czyli to te zmiany utrzymują wszystko ciekawym?

Tak. Jedyny problem pojawia się, kiedy przed wystąpieniem muszę je sobie przećwiczyć i nie potrafię się skoncentrować. Wtedy po prostu ćwiczę przy kimś, chociaż, to też taka ciekawostka, wolę występować przed salą pełną ludzi niż przed bliskimi dla mnie osobami, bo przy nich chce mi się śmiać, zaczynam się wstydzić i no nie potrafię się skupić.

Finalne pytanie: gdyby za te 20… chwila, to za wcześnie… Gdyby za 40 lat (!) miałaby ukazać się twoja autobiografia, to jaki nosiłaby tytuł?

O wow, czekaj. Moja… ale jak się nazywa autobiografie?

Jak tylko się chce!

Ostatnio ktoś mi zadał pytanie: „Gdybyś miała siebie opisać dwoma słowami, to jakimi?” i też się nad tym dosyć długo zastanawiałam. Autobiografia… Mam teraz w głowie takie najbardziej typowe nagłówki w stylu: „Dziewczyna, której się udało” (śmiech). W życiu bym nie chciała mieć takiego tytułu! Bardzo mnie to śmieszy, ale naprawdę nie mam pojęcia. Chciałabym coś pozytywnego, co by wskazywało, że dobrze jest! Albo nawet coś w stylu „Od marzeń do dużych zmian”. To by wskazywało, że nie skończyło się tylko na moich wielkich marzeniach.

Dziękuję ci pięknie, bardzo przyjemnie mi się z tobą rozmawiało. Życzę ci miłego dnia!