Porozmawiajmy o polskich kierowcach


Internetowa aktywność polskich kierowców i pozostawiane przez nich komentarze często budzą negatywne emocje. Problem jednak sięga poza nie same, bo w naszym kraju panuje, przynajmniej w jakimś stopniu, ogólne społeczne przyzwolenie na łamanie przepisów drogowych. Granica tego, co w porządku za kierownicą, bywa dla niektórych płynna – być może wolno parkować na chodniku albo jechać o 10 kilometrów za szybko, być może wolno streamować albo odpowiadać na SMS-y podczas jazdy, a ostatecznie być może wolno wsiadać po paru piwach za kółko. Myśl o konsekwencjach wystarczy przecież po prostu stłamsić. Za to jazdę pod wpływem alkoholu pewnej polskiej piosenkarki albo potrącenie kobiety przez piłkarza można zawsze sprowadzić do ogólnonarodowego mema.

(Nie)bezpieczeństwo na polskich drogach

Istnieje szansa, że mój tekst zostanie odebrany jako przesadny, a może nawet nieuzasadniony. Dlatego rozpocznę od przytoczenia statystyk. Według ostatnich danych dostępnych na stronie Komendy Głównej Policji, w 2021 r. zatrzymano ponad 58 tys. pijanych kierowców. Spowodowali oni 684 wypadki, w których z ich winy zginęło 68 osób, a 841 zostało rannych. Polska pozostaje w europejskiej czołówce, jeżeli chodzi o ogólną liczbę wypadków i osób w nich poszkodowanych. Na polskich drogach we wspomnianym roku 2021 nastąpił spadek ofiar śmiertelnych (głównie za sprawą nowego przepisu gwarantującego pierwszeństwo pieszych na pasach), ale nawet po nim ta liczba wynosi wciąż ok. 2,2 tys. Kierowcy tak często łamią prawo, że Dziennik Gazeta Prawna przywołuje opinię PIE, zgodnie z którą do budżetu państwa w 2022 r. mogło wpłynąć aż ok. 4 mld złotych z samych mandatów.

A jak wygląda to z „normalnej” perspektywy? Samochody, które zastawiają cały chodnik to codzienność. Długie oczekiwanie na pasach aż ktoś się łaskawie zatrzyma również. Kierowcy zapatrzeni w telefon podczas jazdy to też nic zaskakującego. W internecie co jakiś czas wybucha dyskusja wokół nagrań z „wypadkami” – a raczej oburzającą wręcz nieodpowiedzialnością kierowców – w których potrąceni zostają piesi. Komentarze pod nimi to prawdziwy horror. Bywają pełne wyrzutów o… wszystko – o to, że osoba przechodząca przez pasy miała w ręku telefon (nawet jeżeli był wyłączony i nie patrzyła w niego), że nie rozejrzała się w drugą stronę (oczywiście powinna uważać na jadących pod prąd), że nie zwróciła uwagi na stan drogi (kierowca, który za to nie dostosował prędkości do warunków jazdy, jest niewinny), że nie założyła odblasku (jakby samo to miało ją ochronić). Szczytem bezczelności są propozycje, by piesi np. machali, gdy chcą przejść, bo tak uczy się pięcioletnie dzieci w przedszkolu.

(Nie)odpowiedzialność na polskich drogach

Polscy kierowcy są zwyczajnie nieodpowiedzialni, a bywa, że później jeszcze mają czelność robić z siebie ofiary. Wszyscy natknęliśmy się na ten typ człowieka: mężczyzna, co do którego możemy się założyć, że na 80% jest sympatykiem Konfederacji. To właśnie on co jakiś czas mówi: „Absurdalne jest, że kierowcy na drodze mają najmniej praw, a najwięcej ograniczeń, chociaż ulica jest stworzona dla nich”. Co ty nie powiesz, Sherlocku. Może to dlatego, że samochody są najbardziej śmiercionośne w starciu z pieszymi albo rowerzystami. Uwierz mi, wgnieciona maska nie jest tak dużą stratą, kiedy połamiesz komuś kości.

Co za to jest prawdziwie absurdalne? Tłumaczenia kierowców, że nie zdążyli zahamować, bo ktoś wyskoczył im na drogę. Jestem w stanie w to uwierzyć jako jakiś wyjątkowy przypadek, ale czy naprawdę według niektórych ludzie nie mają ciekawszych zajęć niż masowe narażanie się na śmiertelne obrażenia? Krótkie śledztwo w większości takich wypadków wykazuje zaniechania lub błędy po stronie kierowcy – w najlepszym razie jechał za szybko w stosunku do warunków na drodze, nie zrobił ostatniego przeglądu samochodu albo nie wymienił opon na dostosowane do pory roku. Ale spokojnie, w końcu zbiegnie się cała masa samochodziarzy chcących go bronić. Zwykle czynią jeszcze przy tym z siebie grupę niedoreprezentowaną, uciskaną wręcz. Biedni polscy kierowcy.

Co boli polskich kierowców?

Jak możemy się dowiedzieć z różnych forów i grup, boli ich konfiskata auta za jazdę pod wpływem alkoholu. Czy w takim razie powinniśmy pozwalać osobom pod wpływem używek tak po prostu jeździć po drodze pomimo zagrożenia, jakie stanowią? To jest rozwiązanie? Skoro mandaty nie działały, to najwidoczniej potrzebne było dobitniejsze prawodawstwo, które ukróci tego typu wyskoki. Każdy (nieważne czy pieszy, czy kierowca), kto nie chce się martwić o bezpieczeństwo swoje lub swoich bliskich, ucieszy się z tego przepisu. Jeżeli ktoś ma z nim problem, to praktycznie donosi na samego siebie.

Co jeszcze boli polskich kierowców? Podniesienie cen mandatów – tych, które się płaci, gdy złamie się przepisy drogowe. Przypomnę, że zasady te powstały, by chronić ludzi na drodze. Po raz kolejny, jeżeli jeździsz zgodnie z prawem i dbasz o bezpieczeństwo innych, to nie powinieneś się martwić tą zmianą.

Odpowiadając na pytanie już w jednym zdaniu: polskich kierowców po prostu bolą nawet nie konsekwencje ich nieodpowiedzialności, a formalne kary za nią.

Co boli mnie?

Bolą mnie na przykład pieniądze inwestowane w rozwój autostrad, podczas gdy w Polsce nie buduje się żadnych nowych połączeń kolejowych. Podatki idą na drogi i parkingi, a ceny biletów na pociąg, bus czy tramwaj ciągle rosną. To wydaje się nierealne, że jazda autem powoli okazuje się bardziej opłacalna niż ekologiczna komunikacja zbiorowa. Poza tym bolą mnie na przykład przejścia dla pieszych w zamieszkałej przeze mnie Łodzi, gdzie idąc przez łącznie 6 pasów drogi i dwa tory tramwajowe można odnieść wrażenie, że miasto jest budowane dla samochodów, zamiast dla ludzi. Poczucie to może pogłębić świadomość istnienia miejsc, gdzie wygodnie można dostać się tylko autem.

Boli mnie wykluczenie komunikacyjne, przez które wiele osób nawet nie ma innego wyboru niż samochód, bo po prostu autobusy ani pociągi nie docierają na pogranicza miast lub wsie. Czasem jadą przez nie co prawda, ale na przykład raz lub dwa na dzień. Dołóżmy jeszcze do tej mieszanki ciągłe anulowanie kolejnych połączeń, jakby to miało rozwiązać problem.

Boli mnie, że nie wszystkie samochody poruszające się po polskich drogach są bezpieczne. Nie jest to oczywiście wycelowane w osoby, które poruszają się tańszymi samochodami używanymi, np. z przyczyn ekonomicznych. Czasem po prostu jest to niezbędne – ale właśnie samo istnienie tej potrzeby mnie wkurza. Samochód powinien być wyborem, a nie koniecznością – komunikacja publiczna powinna być na tyle rozbudowana i wygodna, żeby stanowić lepszą opcję niż auto z drugiej ręki, które pali dużo paliwa albo nie ma poduszek powietrznych.

Wracając na koniec do braku odpowiedzialności na drogach, boli mnie również, że pomimo zwiększania kary za łamanie przepisów, to niekoniecznie staje się ona bardziej nieuchronna. Pewne rzeczy są za to ogólnie przyzwolone społecznie, jak jazda do 10 km za szybko. Po prostu nie powinno tak być.

Zamknięcie

W sprawie kierowców niejako przyjęłum podobną zasadę, co w przypadku rozmów o cispłciowych hetero mężczyznach: tak, jak nie wszyscy mężczyźni, ale jakoś prawie zawsze oni – tak na drodze nie zawodzą wszyscy kierowcy, ale jakoś prawie zawsze oni. Na tym etapie po prostu nie zawsze czuję się bezpiecznie, np. przechodząc przez pasy lub idąc poboczem (oczywiście tylko w sytuacji, gdy nie ma chodnika). Równocześnie narasta we mnie wrogość do wszystkich samochodziarzy. Frustruje mnie sytuacja, gdzie bronią siebie nawzajem, choć nie ma czego. Jestem po prostu złe na to, że przez nich muszę się czegoś bać.

Irytujące są również ich głosy pełne narzekań na inwestycje w komunikację publiczną. Osoby wypowiadające się na ten temat lubią wtedy głośno wytykać, że „marnuje się” na to ich podatki, jakby zapominając o podatkach osób jeżdżących transportem wspólnym, które też są przeznaczane na budowę miejskich parkingów czy sieci dróg i autostrad. Samochód jest traktowany jak dobro konieczne, wyznacznik statusu, a rezygnacja z niego od razu stawia osobę niejako niżej społecznie. Wyrzeczenie się własnego pojazdu wydaje się niektórym wręcz oburzające, jakby wraz z nim odbierano godność. Ten kult posiadania auta (szczególnie mocno zakorzeniony w Stanach) potrafi być niebezpieczny i hamować niezbędne przemiany w urbanistyce, dlatego powinniśmy szczególnie pracować nad jego dekonstrukcją.

Za to, co do zmniejszenia liczby wypadków na drogach, nadzieja leży w zaostrzonych przepisach – być może ukrócą one samowolkę kierowców tak, jak stało się to np. w Czechach. Potrzebne jest jednak ogólne wypracowanie lepszej etyki jazdy. Bez przymykania oka, gdy nasz znajomy albo członek rodziny wsiada za kółko, chociażby po małej dawce alkoholu. Bez ignorowania przekraczania prędkości przez kierowcę czy odpowiadania przez niego na SMS-y za kółkiem. Powinniśmy jako społeczeństwo brać większą odpowiedzialność za siebie i innych na drodze – tylko tyle i aż tyle.

Karolina Przemo SOBIK