Film "Chleb i Sól": patologiczne prowincje vs ludzie z miasta


Lato, Chopin i Buda z Kebabem. To pierwsze trzy hasła, które nasuwają mi się, kiedy myślę o debiucie pełnometrażowym Damiana Kocura – „Chleb i sól_”_. Nie dajcie się jednak zwieść ani moim słowom, ani początkowej – dość sielskiej – aurze filmu. Pośród fortepianowych melodii i oglądania zachodów słońca, przy którym kapie nam sos czosnkowy z mieszanego na cienkim, wije się prawdziwy, mroczny temat filmu – przemoc.

Tymek to student Warszawskiej Akademii Muzycznej, aspirujący do zostania światowej sławy pianistą. Chłopak przed wyruszeniem za granicę, gdzie otrzymał prestiżowe stypendium, przyjeżdża do swej rodzinnej miejscowości na wakacje – prawdopodobnie ostatnie takie wakacje w jego życiu. Teoretycznie niewiele się zmieniło. Nadal mama Tymka robi wspaniałe pierogi, ojciec wyśle SMS-a raz na parę miesięcy, brat jest kompanem do popykania na konsoli, a znajomi chętnie wypiją piwko nad jeziorkiem. W percepcji Tymka coś się jednak odmieniło. Martwi go postawa brata, który – zamiast ćwiczyć grę na pianinie i ubiegać się o miejsce w szkole muzycznej – woli zostać w małej mieścinie. Podobnie jest ze znajomymi – ich podejście do życia uważa za marnowanie potencjału. Chłopak, zaznawszy wielkomiejskiego świata, zaczyna patrzeć na swoich małomiasteczkowych znajomych i rodzinę z pewną wyższością.

Martwi mnie jednak fakt, że reżyser zdaje się odrobinę sympatyzować z – nazwijmy to ogólnie – „wielkomiejskim” podejściem głównego bohatera. Podczas gdy twórca portretuje Tymka o maślanych oczach jako zagubionego wśród „prostych jednostek bez ambicji”, ja widzę człowieka z poczuciem wyższości, który najzwyczajniej w świecie nie rozumie, że nie wszyscy pragną „wyrwać się” z małego miasteczka i, co ważniejsze, nie czyni ich to gorszymi od głównego bohatera. Jeżeli już coś stawia ich niżej od Tymka, to wiąże się to z nowopowstałą budką z kebabem, prowadzoną przez dwóch obcokrajowców. Kiedy Tymek nawiązuje nić sympatii z jednym z właścicieli i nastawiony jest do nich przychylnie, jego znajomi notorycznie naśmiewają się z owych mężczyzn, będąc przy tym nierzadko wulgarnymi i brutalnymi. Ale i tu nasz protagonista nie jest kryształowy. Tymek nigdy nie reaguje na alarmujące zachowania kompanów. Biernie przygląda się wszechobecnej przemocy.

Przemocy, która posiada wiele twarzy i nierzadko przepoczwarzana jest w formę rozrywki. Przecież w prawie każdej polskiej mieścinie znajdziemy automat z licznikiem siły, w który za drobniaka, jak jeden z bohaterów, możemy sobie ot tak, dla zabawy „przypierdolić”.

Przemocy psychicznej, której nieświadomie możemy doświadczyć już od dziecka. Niech pierwszy rzuci kamieniem kto, tak jak chłopiec strofowany przez Tymka nad pianinem, nie płakał nad zeszytem z matematyki czy polskiego, słysząc nad uchem pełne frustracji: „No dalej, odpowiedz! Jak tego nie rozumiesz?! Czego tu nie rozumiesz?” Swoją drogą, w tej scenie chyba najbardziej widoczny jest brak empatii u Tymka. Bohater nie może pojąć, że chłopiec nie planuje jakoś szczególnie się doskonalić i gra po prostu dla przyjemności. W tym momencie można sobie zadać pytanie, kto tak naprawdę ma tu wąskie horyzonty: ci wszyscy ludzie, na których Tymek patrzy z góry, czy on sam?

Niestety, nie można się obejść bez najbardziej namacalnej formy przemocy – przemocy fizycznej. W naszym codziennym krajobrazie jest ona tak stałym punktem, że jest nie tylko akceptowana, ale i wręcz niezauważana. Ile razy byliśmy świadkami bójki na ulicy i minęliśmy ją bez słowa? Ile razy, widząc, że ktoś zaczepia drugą osobę w autobusie, odwróciliśmy wzrok? Ile razy będąc w towarzystwie, słyszeliśmy niestosowne żarty, których nie skomentowaliśmy lub z których nawet się śmialiśmy, byle by nie odstawać od grupy?

Fakt, że cała obsada to naturszczycy daje filmowi wręcz dokumentalny charakter, sprawiający, że staje się on niejako lustrem, w którym możemy się przejrzeć i skonfrontować z nierzadko przemilczanymi zachowaniami lub takimi, do których wstyd nam się przyznać.

Myślę, że „Chleb i sól” jest ważnym punktem do dyskusji à propos przemocy, bierności wobec niej oraz jeszcze jednej palącej kwestii – ukazywania polskiej prowincji. Prawda jest taka, że wiele z ukazanych w filmie zdarzeń mogłoby rozgrywać się w mieście. Sama jestem osobą z małej miejscowości, która przeprowadziła się do miasta i większość przemocowych sytuacji – podobnych do tych zaprezentowanych w filmie – uświadczyłam właśnie w dużym mieście. Nie mam zamiaru bronić wsi i małych miasteczek, w których takie rzeczy zapewne też się dzieją. Niemniej mierzi mnie potwornie utrwalanie stereotypu pod tytułem: „małomiasteczkowa ciemnota vs. oświecone miasto”. W moim przekonaniu ta różnica już dawno nie ma racji bytu. Prawda jest taka, że nie każda osoba mieszkająca na wsi pije, bije i nie zna angielskiego, a przede wszystkim, choć może ciężko to sobie wyobrazić, celem człowieka urodzonego w małym miasteczku nie zawsze jest „wyrwanie się” do jakiejś metropolii.

Debiut Damiana Kocura jest ważny i niewątpliwie udany, niemniej jego stosunek do głównego bohatera i ukazany w nim obraz prowincji pozostawia we mnie ambiwalentne odczucia. Może zacznijmy ukazywać również patologie społeczne w dużych miastach. Tam też one istnieją.