Kredyt od Podsiadły, burger od Ralpha – jak skomercjalizowała się polska branża muzyczna


Polska muzyka głównego nurtu przeszła w ciągu dwóch ostatnich dekad ogromne zmiany, od hitów Szymona Wydry i Kasi Cerekwickiej do twórczości Dawida Podsiadło czy Sanah. Nowe pokolenie, nazywane wcześniej reprezentantami gatunku alternatywnego, przebiło się do mainstreamu. Współczesny pop młodych wykonawców brzmi dziś zupełnie inaczej. Zarówno w warstwie instrumentalnej, jak i tekstowej, odważa się na oryginalność, łącząc gatunki, jak na przykład Mery Spolsky czy Bitamina. Mówi nie tylko o miłosnych rozterkach, a jeśli już, to nie tak samo, jak reszta sceny. Zmieniła się również skala aktywnych odbiorców, do jakiej docierają artyści. Polscy muzycy wypełniają dzisiaj stadiony, licząc swoich fanów w dziesiątkach tysięcy. Sposobem na dotarcie do mas odbiorców są social media, a nie tylko radio czy plakaty. Tę sytuację można oceniać różnie – z pewnością wad, jak i zalet ostatnich zmian jest wiele. Nie odważyłbym się na podsumowanie, dlatego pozostanę przy asekuracyjnym stwierdzeniu: „dzisiaj jest inaczej”. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na promowanie przez młodych artystów alt-popu produktów i usług, według mnie, jednoznacznie negatywnych.

Szeroki dostęp gwiazd muzyki do potencjalnych klientów został zauważony przez działy marketingu. Spieniężenie sukcesu wydaje się naturalną konsekwencją popularności, zaś artyści grający w niektórych reklamach nieświadomi swojego wpływu na adresatów albo konsekwencji, jakie niesie za sobą korzystanie z promowanych przez nich produktów czy usług. Wspomniany już Dawid Podsiadło, reklamujący francuski bank, raczej nie ma problemów finansowych podobnych do ludzi zarabiających około średniej krajowej. Może nie rozumie albo nie obchodzi go to, że kredyty, które wciska w czasie inflacji, są czymś absolutnie niesprawiedliwym. Według Business Insider, zyski netto polskich banków mogą wynieść w 2022 roku nawet 25 miliardów złotych. W tym samym czasie ludzie spłacający kredyty nie radzą sobie ze spłatą rat, które drastycznie podskoczyły. Ale nie ma się czym martwić - z pomocą przychodzi uśmiechnięta Sanah, proponując lokatę.

Kolejnym przykładem oderwania od rzeczywistości jest Vito Bambino, który razem z Guziorem nagrał utwór „Chabo”. Kawałek zwieńczył teledysk, w którym zmęczony korporacyjnym życiem mężczyzna czeka na wieczór w pubie. Twórcy pokazują, że receptą na kapitalistyczną przemoc jest picie alkoholu. To pomocna dłoń w stylu lokaty Sanah. „Gdy nie wiesz, dokąd iść. Krzyk zmęczył Cię. Za szyjkę mocno chwyć i napij się”, śpiewał zespół KSU. W piosence Vito Bambino i Guziora nie chodzi jednak o tanie wino, a o whisky, produkt premium dla ludzi z klasą: „Kulturka, nie pijemy po podwórkach”. Krótko mówiąc, jeśli leczysz się alkoholem, ale nie w bramie, to można o tym tworzyć romantyczne piosenki o przyjaźni i spędzaniu czasu wolnego. W kampanii reklamowej „Tak To Robię”, jaką prowadzi jedna ze znanych marek, udział wzięła również Brodka. Kawałek, który nagrała razem z PRO8L3MEM utrzymany jest w podobnym tonie - traktuje o problemach i walce o niezależność. Wszystko okraszone wizerunkiem bezkompromisowego, wolnego artysty, artysty-produktu. Obrzydliwa jest ta ideologia dorabiana do zwykłej reklamy whisky.

Portal GlamRap napisał o utworze nagranym przez Vito Bambino, Guziora i Favst: „Kawałek stworzony przez tę kreatywną trójkę to przede wszystkim pochwała niezależności i sposobów na niepoddawanie się społecznemu szufladkowaniu. Artyści od początku chcieli stworzyć numer, w którym zachęcą do działania w zgodzie ze sobą i dewizą »Tak To Robię«”. Poza tym wszyscy, od muzyków, przez promowaną markę, po niektóre portale opisujące kampanię, zdają się nie wiedzieć o tym, że reklamowanie mocnych alkoholi jest w Polsce nielegalne. Samo łamanie przepisu to nie wszystko – są jeszcze ludzie, którzy ponoszą konsekwencje takich reklam. Obrazy alkoholu dla osób uzależnionych są tzw. wyzwalaczem, a pokazywanie alkoholu jako czegoś fajnego jest indoktrynowaniem społeczeństwa, które ma myśleć, że bez picia czas nie może być tak samo wartościowy. Brak wrażliwości razi szczególnie w środowisku artystycznym, a do tego w kraju, w którym według Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych jest około 900 tysięcy alkoholików.

Poza muzykami w służbie wielkich firm alkoholowych są również ci reklamujący McDonald’s. Restauracja ta zabija rocznie 7 milionów krów i emituje do atmosfery 53 miliony ton gazów cieplarnianych. Nie przeszkodziło to jedna wegetarianinowi Ralphowi Kaminskiemu wcielić się w wodzireja balu w fast foodzie. Wcześniej to Mata był jego twarzą – podobno głos pokolenia, ale chyba swoich rodziców. Obecna młodzież kojarzy się raczej z ruchami walczącymi o transformację energetyczną czy emancypację kobiet. Tym bardziej dziwią wybory popularnych artystów. Widocznie pieniądze są ważniejsze od własnego wizerunku, zdrowia ludzi i planety.

Niezależność artystów poprzednich pokoleń muzyki alt-pop jak Hey czy Kult polegała raczej na bezkompromisowych tekstach i kontrze wobec kapitalistycznej rzeczywistości. Robert Brylewski czy Tomasz Lipiński narzekali na komercjalizację Jarocina w latach 90. Nie kwestionuję reklamowania produktów przez wielkie gwiazdy w przeszłości, jednak to, co zbuntowane, kojarzyło się z oporem przeciwko kulturze pieniądza. Dzisiaj nikt nie krzyczy o tym, że artysta reklamujący telefony się „sprzedał”. Może i dobrze, bo samo promowanie produktu czy usługi nie jest złe, a niepewna praca muzyka z pewnością wiąże się z nieregularnymi zarobkami. Trzeba jednak zastanowić się, jakie wartości wyznają promowane marki i gdzie jest granica między twórczością a reklamą. Może brzmi to, jak narzekanie boomerów, ale słuchając muzyki, nie chcę być ciągłym celem kreujących pragnienia sprzedawców. Dzisiaj coraz trudniej rozróżnić sztukę od spotu reklamowego. Kiedyś to było, a teraz to nie jest.

Szymon RADOMSKI