Wybory w USA i Brazylii. Lula i Biden – szansa na nowy początek?


W październiku i listopadzie 2022 roku odbyły się ważne wybory w dwóch z pięciu największych państw świata. W Brazylii walka, w której zwyciężył Lula da Silva, toczyła się o fotel prezydencki, natomiast obywatele Stanów Zjednoczonych wybierali członków senatu, kongresu oraz władz federalnych. Wstępne wyniki wyborów w USA wskazują na niewielką przewagę republikanów. Obydwa wydarzenia mają wielkie znaczenie dla całego świata, ponieważ spór toczy się pomiędzy dwiema przeciwstawnymi wizjami rzeczywistości dotyczącymi kwestii takich jak stosunek do katastrofy klimatycznej, wolności obywatelskie oraz nierówności społeczne. Wybory te zadecydują również o stosunkach pomiędzy Brazylią i Stanami Zjednoczonymi - historia ich wzajemnych relacji po drugiej wojnie światowej jest niezwykle trudna, a ostatnie lata rządów Jaira Bolsonaro nie zwiastowały porozumienia z Joe Bidenem.

Kolonialna polityka USA wobec krajów Ameryki Południowej

Stosunek Stanów Zjednoczonych do Ameryki Południowej w drugiej połowie XX wieku był, delikatnie mówiąc, mało przyjazny. Kraj rzekomo demokratyczny traktował państwa, które nie zgadzały się z agresywną polityką ekonomiczną amerykańskich korporacji, jak swoje kolonie. Nie tolerował głosów sprzeciwu ani prób transformacji gospodarczych, niezgodnych z interesem inwestorów wielkiego kapitału. Wystarczy przypomnieć kwestie przewrotów politycznych, wspieranych przez CIA. Jednym z przykładów jest Gwatemala – to tam United Fruit Company (korporacja działająca na rynku handlu owocami) była właścicielem 42% powierzchni kraju. Kiedy demokratycznie wybrany prezydent Jacobo Árbenz Guzmán postanowił, za odszkodowaniem, odebrać nieuprawianą w większości ziemię Hondurasu, płk. Carlos Castillo Armas z pomocą CIA, wyszkolonego przez nich oddziału oraz rządów Nikaragui i Dominikany zaatakował, przejmując władzę. W przeciwieństwie do ZSRR, Stany starały się jednak postępować bardziej subtelnie, więc swoich sąsiadów oficjalnie traktowały jak sojuszników, działając zgodnie z prawem i ratyfikując traktaty pokojowe oraz dotyczące współpracy. Pierwszym aktem, który miał dowodzić pokojowych zamiarów USA wobec Brazylii, był podpisany 2 września 1947 w Rio de Janeiro Międzyamerykański Traktat o Pomocy Wzajemnej, jednak ogólnie sformułowane zapisy pozwalały na dosyć swobodną interpretację. Artykuł 6. umożliwiał interwencję w kraju stwarzającym „zagrożenie” – co owym niebezpieczeństwem miałoby być, zależało już tylko od możliwości militarnych interpretującego. Silniejsi mogli pozwolić sobie na więcej. Hegemonem regionu były oczywiście Stany, których starania dotyczyły w tamtym czasie zwiększenia kontroli nad krajami Ameryki Południowej. W Karcie Organicznej, czyli statucie Organizacji Państw Amerykańskich, którą utworzono w 1948 roku, podkreślano integrację regionu i potrzebę współpracy. Następnie Ogólny Plan Obrony dla Kontynentu Amerykańskiego, powstały w 1951 roku, zobowiązał do „utrzymania porządku i niedopuszczania do działalności wywrotowej” oraz „stworzenia systemu wymiany informacji”. Oczywiście działalność wywrotowa oznaczała wszelką działalność sprzeczną z interesami USA. Ponadto, wprowadzony już w 1946 roku plan Trumana, który dotyczył ujednolicenia systemu wojskowego krajów latynoamerykańskich oraz szkolenia pod dowództwem Pentagonu, uzależniał je militarnie. Kształcenie kadry wojskowej polegało na ich indoktrynacji i wytworzeniu gotowych do współpracy żołnierzy. W Panamie, w Fort Amador założono placówkę szkoleniową Latin American Training Center – Ground Division, w której najlepsi wojskowi ze Stanów Zjednoczonych kształcili m.in. oficerów i podoficerów latynoamerykańskich, nie dbając o przepisy międzynarodowe. Stamtąd wywodzi się cała masa zbrodniarzy, dowódców szwadronów śmierci, czyli systemów bezpieczeństwa późniejszych junt, które przejmowały władzę np. w Chile czy Brazylii. To dzięki takim działaniom Stany mogły łatwo doprowadzać do przewrotów wojskowych – na przykład puczu w 1973 roku w Chile.

Indoktrynacja społeczności latynoamerykańskich polegała również na tworzeniu elit symbolicznych. Jak opisywała to Naomi Klein w swojej książce o doktrynie szoku, w ten sposób zamierzano kontrolować Amerykę Południową bez użycia jawnej przemocy. Studenci szkół ekonomicznych w Ameryce Południowej otrzymywali stypendia i wyjeżdżali na uniwersytet w Chicago. Pod okiem wolnorynkowym fanatyków zafascynowanych Miltonem Friedmanem zdobywali wiedzę, którą przekazywali po powrocie w swoim kraju. Hamowali wszelkie prospołeczne reformy i doradzali swoim rządom, dzięki czemu wielkie korporacje ze Stanów mogły bez problemu inwestować w latynoamerykańskie gospodarki, a zatem wyprowadzać zyski dla swoich udziałowców.

Stosunki brazylijsko-amerykańskie w drugiej połowie XX wieku

Przykładem amerykańskich działań uderzających w suwerenność Brazylii było obalenie prezydenta João Goularta. Lewicowy polityk kontynuował działania swojego poprzednika. Starał się o wprowadzenie szeroko zakrojonych reform, takich jak nacjonalizacja sektora naftowego i części zagranicznego kapitału. Po akceptacji Kongresu ograniczył możliwość eksportu zysków przez zagraniczne firmy. Proponował również zwiększenie płac o 50%. Nie podobało się to oczywiście USA, które w tamtym czasie panicznie bały się komunizmu oraz polityki ekonomicznej przeczącej ich interesom. Dlatego poprzez swoją ambasadę zaczęły naciskać na brazylijską opozycję. Niechętni Goulartowi prawicowcy i zindoktrynowani we wspomnianej już panamskiej szkole wojskowej oficerowie popierali interesy Stanów. W roku 1964 inspirowani i wspomagani przez rząd USA przejęli władzę i doprowadzili do ucieczki z kraju João Goularta. Po tymczasowej prezydenturze Ranieriego Mazilliniego nowy rząd ukształtował się pod przywództwem Castelo Branco, który był jednoznacznie proamerykański. Zerwał stosunki z Kubą i Chinami, udzielił wsparcia Stanom Zjednoczonym organizującym zamach stanu na Dominikanie i wprowadził neoliberalne reformy gospodarcze zalecane przez USA. Doprowadziło to do spadku inflacji, która mimo wszystko pozostawała na wysokim poziomie, spadku dochodów oraz pogłębiania nierówności. Po śmierci Branco nastroje Brazylijczyków stały się bardziej sceptyczne wobec USA. Ochłodzenie stosunków postępowało w czasie rządów dyktatorskich, które trwały aż do 1985. Przyczyną tego była chęć uniezależnienia się od Stanów Zjednoczonych, podnoszenie ceł handlowych, brak porozumienia w kwestii rozwijania przemysłu atomowego oraz wsparcie militarnie Iranu przez Brazylię.

Należy również wspomnieć o cichym poparciu Stanów Zjednoczonych dla operacji Kondor, która polegała na eliminacji lewicowej opozycji totalitarnymi metodami, za pomocą tortur i morderstw. CIA szkoliło i wspierało bezpiekę oraz pomagało w organizacji całego przedsięwzięcia. Pomimo zbrodniczego charakteru, państwo miało przyzwolenie ludu ze względu na ogromny wzrost gospodarczy w latach 70., ale po załamaniu się gospodarki w latach 80. i ogromnym zadłużeniu dyktatura musiała ustąpić. W 1985 roku pierwszym od przeszło dwudziestu lat cywilnym prezydentem został José Sarney. W 1988 roku ustanowił on nową konstytucję i wprowadził Brazylię w czasy demokratyczne. Przez lata 90. kraj walczył z inflacją i problemami społecznymi w pokojowych stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi. W czasach rządów prezydenta Fernando Henrique Cardo Brazylia starała dostosować się do międzynarodowej sytuacji i działać w ramach światowego ładu ustalonego przez kraje tak zwanego zachodu. Prezydent Cardo uważał, że należy stosować się do zasad ustalonych w ramach Konsensusu Waszyngtońskiego i działać za pośrednictwem instytucji takich jak WTO czy ONZ, pomimo, że dominowały w nich kraje lepiej rozwinięte. Wyrazem woli współpracy w ramach status quo było podpisanie przez Brazylię układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej w 1998 roku. Strategia uległości zmieniła się w następnych latach.

Zmiana, czyli Luiz Inácio Lula da Silva przejmuje władzę

Po okresie kompromisów ze światem bogatych państw władzę w Brazylii w 2003 roku objął Luiz Inácio Lula da Silva. Był już wtedy znany ze swoich opozycyjnych dokonań w czasie wojskowej dyktatury. W 1975 przewodniczył związkowi zawodowemu w Sao Paulo i organizował strajki, żądając wzrostu płac, za co w 1980 roku został aresztowany. Po wyjściu na wolność założył Partię Pracujących, a w 1986 został kongresmenem, wygrywając największą ilością głosów w kraju. Startował bez powodzenia w wyborach prezydenckich, aż do sukcesu na początku XXI w. W 2006 roku został ponownie wybrany na prezydenta. Jego rządy były oceniane przez Brazylijczyków niezwykle pozytywnie. Według Instytutu Datafolha pod koniec drugiej kadencji 83% wyborców pozytywnie oceniało jego działania. Jest to efekt m.in. działań na rzecz ubogiej części kraju. Lula wprowadził skuteczną politykę socjalną. Program Bolsa Familia, który otrzymywanie pomocy finansowej od państwa uzależniał od chodzenia do szkoły i udziału w programie szczepień, zdecydowanie podniósł poziom życia w kraju. Według badania przeprowadzonego dla Fundacji Getúlio Vargas w 2010 roku, do klasy średniej z niższych warstw społecznych awansowało 29 milionów ludzi, co jest wydarzeniem bez precedensu w historii Brazylii.

Szerokie poparcie społeczne rządu umożliwiło spokojne kreowanie polityki zagranicznej. W przeciwieństwie do swojego poprzednika, prezydenta Cardosy, Lula nie zgodził się na dalsze protekcjonalne traktowanie swojego kraju przez wysoko rozwinięte państwa. Hasłem wyborczym jego kampanii wyborczej była „zmiana”, którą w polityce zagranicznej wprowadzał kwestionując pozycję Brazylii w ładzie światowym zdominowanym przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską. Zdecydowanie przeciwstawił się ratyfikowaniu umowy o Strefie Wolnego Handlu Ameryk, która byłaby niekorzystna dla słabszej gospodarki Brazylii. Za sukces uważa się również jego politykę w regionie. Doprowadził do ożywienia kontaktów w ramach Mercours, czyli strefy wolnego handlu pomiędzy Brazylią, Urugwajem, Paragwajem i Argentyną. Poza tym układem Lula dążył także do integracji z innymi krajami kontynentu, m.in. z Peru, wynikiem czego doszło do budowy autostrady transoceanicznej, ukończonej w 2010 roku, oraz podpisania umowy energetycznej.

Trudniejszym zadaniem okazało się tworzenie niezależności Brazylii poza regionem. Za jego niewątpliwy sukces można uznać socjusz z Indiami i RPA, dzięki któremu Brazylia starała się doprowadzić do reformy ONZ i rozszerzenia rady członków stałych. Jednakże wsparcie Iranu i premiera Sudanu Omara al-Bashira oraz przyzwolenie na łamanie praw człowieka w wielu innych sytuacjach, doprowadziły do słabej pozycji negocjacyjnej i pokrzyżowania planów Luli. Do jego kontrowersyjnych decyzji należy również brak reakcji na wprowadzanie przez Iran programu nuklearnego. Brazylia nie potępiła działań prezydenta Mahmuda Ahmadinedżada pomimo nacisków USA. Kwestią, która również podzieliła Stany Zjednoczone i Brazylię było podjęcie w 2009 roku współpracy wojskowej Amerykanów z Kolumbią, w celu zwalczania partyzanckich oddziałów FARC. Ingerencja w regionie obcego mocarstwa podważyła wiodącą pozycję Brazylii w Ameryce Południowej i wzbudziła obawy pozostałych krajów kontynentu, ze względu na historyczne zaszłości. Dodatkowo utrata przez USA roli dominującej, jaką pełniły w gospodarce brazylijskiej na rzecz Chin, pogłębiła jeszcze bardziej podziały pomiędzy państwami. W końcowym etapie drugiej kadencji Luli da Silvy doszło jednak do pozytywnych aktów porozumienia ze Stanami Zjednoczonymi, m.in. w sporze o amerykańskie subsydia dla producentów bawełny czy współpracy wojskowej.

W 2011 roku urząd prezydentki objęła Dilma Rouseff. Starała się kontynuować prospołeczną politykę wewnętrzną, powołała komisję prawdy, która badała zbrodnie rządów wojskowych oraz dużo większą wagę niż Lula przykładała do problemu praw człowieka. W polityce zagranicznej doprowadziła do ocieplenia stosunków ze Stanami Zjednoczonymi za sprawą zerwania relacji z Iranem. Doprowadziło to do wizyty Baracka Obamy w 2011 roku. W następnym roku z kolei Rousseff udała się z rewizytą do Waszyngtonu. Pomimo tego, że prezydent USA ani razu nie odniósł się, przynajmniej publicznie, do ambicji reformy ONZ postulowanej przez Brazylijczyków, spotkania te przyniosły dla niech wiele dobrego. Pragmatyczna polityka Rousseff doprowadziła do porozumienia w sprawie Amerykańsko-Brazylijskiego Dialogu Współpracy. Skupiła się także na mniejszych celach i wynegocjowała zobowiązania Stanów dotyczące transferów technologii czy współpracy gospodarczej. Kolejny kryzys w relacjach brazylijsko-amerykańskich wywołały w 2013 roku doniesienia medialne o szpiegowaniu korespondencji Rousseff oraz inwigilacji brazylijskiego koncernu naftowego Petrobrás przez Agencję Bezpieczeństwa Narodowego. Kolejny raz amerykański imperializm przypomniał o zagrożeniu, jakim jest dla niezależności państw Ameryki Południowej. Konsekwencją tego było odwołanie wizyty w Stanach czy zakup sprzętu wojskowego od konkurencji. Dopiero w 2015 roku prezydentka Brazylii zdecydowała się wznowić relacje, najprawdopodobniej z powodu recesji gospodarczej, która rozpoczęła się w 2014. Pomimo problemów gospodarczych, Rousseff wygrała ponownie wybory w 2015 rok zdobywając w drugiej turze ponad 51% głosów. Niestety  nie udało jej się utrzymać władzy i została usunięta ze stanowiska w wyniku głosowania senatu rok później. Powodem impeachemantu była afera korupcyjna dotycząca przetargów na inwestycje Petrobrasu oraz manipulowanie budżetem państwa. Obowiązki prezydenta w państwie przejął Michel Temer. Został postawiony przed trudnym zadaniem podniesienia gospodarki z kryzysu. Postanowił tego dokonać  poprzez reformę systemu emerytalnego i pracowniczego oraz obcięcie wydatków na politykę publiczną. Jego poparcie pod koniec pełnienia obowiązków oscylowało w okolicach kilku procent, nie tylko ze względu na niezadowolenie społeczeństwa z powodu jego neoliberalnych działań w zakresie gospodarki, ale także z powodu wielokrotnych oskarżeń o korupcję.

W prawo zwrot, czyli Jair Bolsonaro

Korupcja pogrążyła lewicowe władze partii. W 2018 roku wybory prezydenckie wygrał Jair Bolsonaro. W swoim pierwszym przemówieniu zadeklarował: „Wyzwolimy Brazylię i Itamaraty z ideologicznie stronniczych stosunków. Brazylia nie będzie już dłużej pozostawać z dala od krajów rozwiniętych”. Chęć konkurowania na równi z krajami UE czy USA jest obecna w dyskursie brazylijskim od dawna, ale kwestia zmiany „ideologicznych stosunków” dotyczyła skrajnie prawicowych poglądów nowego prezydenta, a nie relacji ze światowymi instytucjami finansowymi. Jego wypowiedzi były często szowinistyczne, rasistowskie i homofobiczne, przez całą kadencję sprzeciwiał się prawu do aborcji, przyzwalał na wycinkę puszczy amazońskiej i wysiedlenia autochtonów. Ograniczył też prawa organizacji ochrony środowiska. Deklarował się jako chrześcijanin walczący o zachodnią tradycję z marksizmem kulturowym i socjalizmem. W czasie pandemii COVID-19 kpił z noszenia maseczek i oponował przeciwko wyłączeniu elementów gospodarki w celu zahamowania rozprzestrzeniającego się wirusa. Doprowadziło to do poważnego kryzysu w służbie zdrowia i rawie pół miliona osób zmarło wtedy z powodów z tym związanych. Nic dziwnego, że Bolsonaro był zachwycony Trumpem. Między innymi dlatego w czasach jego rządów doszło do zbliżenia obu polityków. Polityka zagraniczna Brazylii skupiła się bardziej na relacjach ze Stanami Zjednoczonymi niż z innymi partnerami. Nawet Chiny, wciąż największy partner handlowy, zostały zdystansowane w polityce zagranicznej Bolsonaro. Prezydent Brazylii odwiedził Trumpa w 2019 w Waszyngtonie, gdzie, poza kilkoma porozumieniami, zadeklarował poparcie w sprawie przyjęcia Brazylii do grona państw OECD. Poparcie wobec polityki USA rząd brazylijski wyrażał także aprobując zabójstwo generała Kasema Soleimaniego w Iraku oraz wspierając kandydata republikanów na prezydenta Międzyamerykańskiego Banku Rozwoju. Stosunki obu krajów pogorszyły się po wygranej wyborów przez Joe Bidena. Bolsonaro, za Trumpem, kwestionował uczciwości procesu głosowania i wygranej nowego prezydenta USA, a zwycięstwa pogratulował mu jako jeden z ostatnich. Do spotkania pomiędzy nimi doszło na Szczycie Ameryk w 2022, ale poza wymianą dyplomatycznych uprzejmości, nie poprawiło to sytuacji.

Wybory w Brazylii i USA w 2022. Co dalej?

Jesień 2022 roku jest niezwykle kluczowa dla relacji brazylijsko-amerykańskich. Wybory, które odbyły się w obu krajach rozstrzygnęły się niewielkimi różnicami. W Brazylii odbyła się niezwykle agresywna kampania wyborcza, w której Bolsonaro został ugodzony nożem, a jego sojusznik Roberto Jefferson ostrzelał policjantów i rzucił w ich stronę granatem. W sieci armie trolli atakowały się nawzajem, a kandydaci drugiej tury do końca wyborów próbowali przeciągnąć na swoją stronę wyborców przeciwnika. Żona Bolsonaro przekonywała niechętne mu kobiety, a Lula odwiedzał chrześcijańskie kościoły. Ostatecznie zwyciężył lewicowy da Silva z postulatami wznowienia programu Bolsa Nova, w ramach którego najbiedniejsze rodziny miałyby otrzymać 110 dolarów dodatku, reformy podatkowej, likwidacji głodu, elektryfikacji odległych miejscowości czy budowy tanich mieszkań. Temperatura kampanii wyborczej Stanach Zjednoczonych była równie wysoka. Ludzie w Ameryce podzieleni są podobnie jak w Brazylii, a dowodem tego może być np. atak na dom Nancy Pelosi. W domu spikerki Izby Reprezentantów był tylko jej mąż, który otrzymał cios młotkiem w głowę. Sprawa na szczęścia zakończyła się ujęciem sprawcy i obrażeniami niepowodującymi poważnych konsekwencji. W USA decydującymi tematami kampanii był stan gospodarki i prawo do aborcji. Inflacja w październiku wynosiła 7,7%, a najbiedniejszym doskwierają w szczególności wysokie koszty paliwa i żywności. Natomiast obalenie konsensusu Roe vs Wade przez Sąd Najwyższy zmobilizowało kobiety do oddania głosu w tzw. midterms. Według stratega demokratów, Toma Boniera: „Demokraci osiągnęli najlepsze wyniki w stanach, w których od czasu obalenia Roe vs Wade obserwowaliśmy największe różnice między płciami w rejestracji do wyborów”. Poskutkowało to o wiele gorszym wynikiem dla republikanów. Przewagę w senacie utrzymali demokraci, a w Izbie Reprezentantów szacuje się, że republikanie będą mieć około 220 reprezentantów a demokraci 215. Czerwona fala nie zalała USA, mimo że tak przewidywały sondaże.

Wygrana lewicowego Luli da Silvy z pewnością wpłynie na zmiany w polityce zagranicznej. Biden, jak i Lula, z pewnością maja ze sobą więcej wspólnego niż amerykański demokrata z Bolsonaro. O pozytywnym nastawieniu Ameryki do da Silvy może świadczyć to, jak szybko administracja Bidena pogratulowała zwycięstwa Brazylijczykowi. Zatrzymanie wycinki lasów amazońskich, tak jak i prodemokratyczne nastawienie Luli, z pewnością natchnie obydwa kraje nadzieją na dalszą współpracę. Konfliktogenne mogą być jednak relacje Brazylii z Chinami, które odgrywają najważniejszą rolę w ich gospodarce. Narastający konflikt gospodarczy Waszyngtonu z Pekinem może postawić Brazylijczyków przed ciężkim wyborem. Były przewodniczący MSZ w administracji Luli, Celso Amorim ostrzegał, że: „Może pojawić się problem, jeśli Stany Zjednoczone nie zrozumieją, że Ameryka Łacińska chce być niepodległa… niemożliwe są złe stosunki z Chinami”. Optymistyczne są jednak doniesienia, że CIA nie wsparła Bolsonaro w jego insynuacjach braku możliwości przeprowadzenia transparentnych wyborów. Joe Biden wsparł demokrację, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, którzy są odpowiedzialni za krew osób zamordowanych przez szwadrony śmierci stworzone przez wspierane przez nich dyktatury.

Szymon RADOMSKI