Kocha, lubi, szanuje? Kościół wobec gejów. Rozmowa ze Staszkiem Krawczykiem


Stosunek Kościoła rzymskokatolickiego do społeczności LGBTQ+ opisywany jest często z perspektywy kontrowersyjnych wypowiedzi hierarchów, ale rzadziej oddaje się głos wspomnianej społeczności. Dlatego Szymon Radomski postanowił porozmawiać ze Staszkiem Krawczykiem, socjologiem i redaktorem magazynu „Kontakt”. W pierwszej części wywiadu poruszają kwestie jego biografii jako geja i byłego katolika. Natomiast w drugiej skupiają się na problemach społecznych związanych z nauczaniem Kościoła rzymskokatolickiego.

Wywiad dotyczy przede wszystkim sytuacji cispłciowych[1] gejów. Czasem w rozmowie pojawiają się jednak wątki dotyczące całej społeczności LGBTQ+.

Jestem gejem, byłem w Kościele

Szymon: Jak trafiłeś do Kościoła rzymskokatolickiego? Czy od dziecka uczestniczyłeś w jego życiu, jako część wychowania, czy może w późniejszych latach sam zdecydowałeś, że to dla ciebie ważne?

Staszek: Przez jakiś czas nie byłem zaangażowanym katolikiem. Chodziłem na lekcje religii, uczestniczyłem w kolejnych rytuałach, z bierzmowaniem włącznie, ale nie było to dla mnie zbyt ważne. Dużo bardziej zaangażowałem się w liceum. Bodaj w drugiej klasie trafiłem do Ruchu Światło-Życie, czyli do oazy, która działała przy jednej z parafii w mojej trzynastotysięcznej miejscowości. W tej grupie zostałem parę lat, byłem na czterech dłuższych wyjazdach w wakacje. Dwa razy jako uczestnik grupy, a dwa razy jako tak zwany animator. Wydaje mi się, że to odegrało w moim życiu ważną rolę społeczną. Nikt mnie nie nękał w szkole, w gimnazjum chyba w miarę mnie lubiano, ale od dziecka byłem dość odosobniony. Długo nie miałem jakiejś znaczącej grupy rówieśniczej, dopiero w liceum pojawiła się paczka znajomych, z którymi spędzaliśmy dużo czasu, graliśmy w gry fabularne i komputerowe.

Znajdowałeś w oazie coś jeszcze? Wierzyłeś w to, co głosił Kościół?

Mniej więcej w tym czasie zacząłem być bardziej żarliwy, wyraźniej określać swoje przekonania. Na przykład w sprawie przerywania ciąży moje poglądy były wtedy dość zbieżne z oficjalnym stanowiskiem Kościoła.

Czy to, że pochodzisz z małego miasta, miało wpływ na to, że zaangażowałeś się akurat w ruch oazowy?

Pewnie tak. W małych miejscowościach Kościół był jedną z nielicznych instytucji, które na przykład dawały możliwość wspólnego wyjazdu letniego z rówieśnikami.

A czy rozpoczęcie studiów wpłynęło jakoś na twoją wiarę i stosunek do Kościoła?

Na studiach poznałem osoby, które podobnie jak ja interesowały się humanistyką i naukami społecznymi. Siłą rzeczy też mniej przebywałem w rodzinnym mieście, więc zacząłem opuszczać część spotkań oazowych. Między innymi z tego powodu osłabły relacje, które łączyły mnie z ludźmi z ruchu. Dziś już od dawna nie mam z nimi kontaktu.

To wszystko na pewno wzmocniło moje wątpliwości. Gdzieś w okolicach trzeciego roku studiów przechodziłem przez kryzys związany z intelektualną stroną wiary. Wpłynął na mnie wówczas między innymi wykład profesora Wojciecha Sadego, który przedstawiał filozoficzną krytykę teizmu.

Czy ten kryzys sprawił, że odszedłeś z Kościoła?

Nie, sprawy jakoś się ułożyły i nie przestałem się utożsamiać z rzymskim katolicyzmem, ale moje zaangażowanie religijne osłabło. Na przykład przedtem potrafiłem wyjechać na rekolekcje ignacjańskie, potem już nie. Skończył się też mój krótki epizod w roli ministranta. Wtedy jeszcze nie interesowałem się zbytnio społeczną i moralną stroną działań Kościoła. Liczyła się dla mnie spójność intelektualna, a nie dociekania, czy Kościół to dla mnie właściwe miejsce pod względem etycznym. W sumie to całkiem ciekawe, że nie przyciągnęło mnie na dłużej żadne duszpasterstwo.

Jak myślisz, dlaczego?

Może byłem po prostu zbyt intelektualnie nastawiony do świata. Zresztą wcale nie uważam tego za zaletę – na takiej podstawie można tworzyć tylko dość specyficzne więzi. W każdym razie tę ściśle intelektualną pożywkę znajdowałem na uniwersytecie, natomiast w Kościele nie trafiłem na grupy, które by mnie zatrzymały. Może istniały, ale ja do nich nie dotarłem.

A kwestia homoseksualności w tamtym czasie była dla ciebie ważna? Czy ten temat pojawiał się w duszpasterstwach lub na spotkaniach oazy?

O ile pamiętam, tego wątku w moich kontaktach z Kościołem w tym okresie w ogóle nie było. Nie mogę sobie przypomnieć, żeby pojawił się w jakiejś rozmowie, żeby ktoś wspomniał o gejach, lesbijkach, dowolnych osobach LGBT+.

Taki nieistotny temat?

Nieistotny, nawet nieistniejący.

Trzeba zaznaczyć, że ja zacząłem się uczyć w liceum w 2002 roku, a na studia poszedłem w 2005. Osoby LGBT+ w polskiej sferze publicznej traktowano wtedy jak egzotykę. W 2005 roku Ryszard Grobelny zakazał w Poznaniu Marszu Równości, tak samo w Warszawie Lech Kaczyński. Nawet w stolicy na demonstrujących leciały kamienie. W 2001 roku CBOS zrobił badanie, w którym pytano ludzi, czy osoby tej samej płci żyjące w bliskim związku, powinny mieć prawo do stosunków seksualnych. Mniej więcej 40% ankietowanych odpowiedziało, że nie. Nie jestem pewien, jak interpretować ten wynik, ale sam fakt zadania tego pytania wskazuje, że homoseksualność w Polsce postrzegano jako coś obcego i dziwnego.

Może dlatego ja również nie spotykałem się z tą tematyką w rozmowach i w mediach, zwłaszcza w mojej małej miejscowości. W szkole też nie mieliśmy żadnej sensownej edukacji seksualnej, tym bardziej na temat mniejszości LGBT+. Chyba w całym moim otoczeniu nie było nawet jednej osoby, o której bym wiedział, że jest – na przykład – gejem. Dotyczyło to także Kościoła. Oczywiście głosił swój przekaz na temat seksualności, raczej go znałem i raczej nie kwestionowałem tego nauczania, ale kwestie dotyczące osób LGBT+ nie były eksponowane.

Czy to znaczy, że w czasach gimnazjum i liceum nie uważałeś, aby seksualność w ogóle była dla ciebie istotna?

Przeszedłem swoje dorastanie i swoją burzę hormonalną, ale z tego, co pamiętam, o seksie i relacjach romantycznych rzeczywiście nie myślałem za dużo, a na pewno bardzo mało o tym mówiłem. Na którymś obozie oazowym mieliśmy rozmowę o masturbacji, czy może tylko pogadankę. Prowadził ją jeden z kleryków i podejrzewam, że dla wszystkich (samych chłopaków) musiała być bardzo krępująca. W tej chwili nie przypominam sobie żadnego innego momentu, w którym jako nastolatek rozmawiałbym z kimś o seksualności. Chociaż ja w ogóle mam z tamtych lat mało wspomnień.

Spotykałeś się z kimś w tym okresie?

Nie, długo nie miałem nawet świadomości, że jestem gejem.

Czyli kiedy to odkryłeś?

O wiele później. Te wszystkie czynniki, o których mówiłem, zbiegły się z moim nastawieniem na intelektualny kontakt z rzeczywistością. W efekcie ani sam świadomie nie szukałem żadnych relacji, ani w rozmowach z ludźmi nie interesowały mnie specjalnie kwestie seksu, randek i związków. Pewnie inni to zauważali i potem już sami nie podnosili tematu, a w ten sposób krąg się zamykał.

W efekcie swoją orientację odkryłem i nazwałem dopiero parę lat temu, już po trzydziestce. Zakochałem się w jednym chłopaku (zresztą heteroseksualnym), ale przez wiele miesięcy nie traktowałem tego jako zakochania. Rejestrowałem tylko emocje, które na pewno zna bardzo wiele osób – na przykład strasznie się stresowałem, kiedy nie dostawałem odpowiedzi na jakąś wiadomość. Albo byliśmy na jakimś wyjeździe – razem, ale w większej grupie – i czułem się smutny i rozczarowany, że nie mogę spędzać z tym chłopakiem więcej czasu. W którymś momencie jednak negatywne emocje okazały się tak silne, że musiałem rozpoznać swój stan jako zakochanie.

To było takim nagłym, granicznym wydarzeniem?

Tak, i sprawiło, że zacząłem zupełnie inaczej myśleć o wielu rzeczach w swojej biografii. Teraz na przykład mam świadomość, że jeszcze w gimnazjum pewien chłopak, o którym często myślałem i z którym chętnie bym wtedy ciągle przebywał, po prostu bardzo mi się podobał. Później na studiach zetknąłem się z kimś, w kim pewnie byłem zakochany – dostrzegam w tym dziś wiele emocji, które towarzyszyły mi też parę lat temu.

Poza tym, między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia miałem kilka momentów, w których nagle zaczynałem mieć ochotę, żeby z kimś spędzać czas, rozmawiać, wymieniać dużo wiadomości. Na pewno nie zawsze kryło się pod tym zauroczenie, ale istotne jest, że to zawsze byli chłopacy, nigdy dziewczyny. Z nimi miałem i mam kontakty towarzyskie, przyjacielskie, natomiast nie romantyczne.

Nie czujesz żalu albo złości, że ta sytuacja społeczna, klimat polityczny, ale też rodzina i Kościół ci coś zabrali, ukradli, że nie wiedziałeś tego wcześniej?

„Ukradli” to może za duże słowo, ale kiedy o tym rozmawiamy, rzeczywiście robi mi się smutno – żałuję na przykład, że tak długo nawet nie myślałem o byciu w związku. Natomiast nie mam poczucia winy. Nie mam wrażenia, że mogłem dziesięć, dwadzieścia lat temu wstać z łóżka i pomyśleć: „A może jestem gejem”. Po prostu w moim życiu złożyło się dużo niesprzyjających czynników w tym samym czasie.

Z Kościoła odszedłeś jednak jeszcze przed tym, jak uświadomiłeś sobie swoją orientację?

Jesienią 2018 roku ukazał się raport o wykorzystywaniu seksualnym dzieci w Kościele rzymskokatolickim w Pensylwanii. Bardzo dokładnie opisywał mechanizm ukrywania przemocy, przemilczania, uciszania osób pokrzywdzonych. To był dla mnie moment przełomowy. Zresztą już wcześniej miałem narastający problem z etyczną i społeczną stroną działalności Kościoła. Poza przemocą seksualną chodziło o sprawę aborcji – w tamtym okresie byłem już zdecydowanie przekonany, że przerywanie ciąży powinno być dozwolone przynajmniej w paru pierwszych miesiącach, tak jak w Europie Zachodniej. Ponadto miałem przeświadczenie, że rzymski katolicyzm stał się zupełnie nieewangeliczny w swoim ogólnym podejściu do etyki. W Ewangelii nie ma systemu moralnego, są przypowieści. Tymczasem Katechizm Kościoła Katolickiego – oczywiście dotyczący nie tylko etyki – to są niezwykle szczegółowe regulacje, niezwykle detaliczne kontrolowanie ludzi.

Jak się z tym wszystkim czułeś? Czy trudno było ci się odnaleźć poza Kościołem i do tego w czasie, kiedy dopiero odkryłeś swoją seksualność?

Byłem wówczas otoczony głównie ludźmi o lewicowych przekonaniach, otwartymi na osoby LGBT+, więc nie miałem większych obaw, że ktoś mnie nie zaakceptuje. Zdążyłem się też już przyzwyczaić do traktowania praw tej mniejszości jako rzeczy dość oczywistej. Dlatego nie miałem poczucia, że moja orientacja to coś złego. Chociaż na początku mówiłem o sobie: „jestem homoseksualny”, a nie: „jestem gejem”. To pewnie znak, że zaakceptowanie tego, kim jestem, zajęło mi trochę czasu. Nie chcę tu sugerować, że u każdego unikanie słowa „gej” świadczy o niepełnej samoakceptacji, ale u mnie to raczej tak działało.

Sam moment zdania sobie sprawy był trudny, bo w trakcie tamtego zakochania wszystko było trudne. Ale dał mi dużo poczucia sensu, zrozumienia samego siebie, własnych zachowań z przeszłości. Natomiast pytałeś wcześniej o żal i złość – te uczucia pojawiły się bardzo szybko. Żałowałem, że przez tyle lat nie miałem dobrego kontaktu z własną seksualnością, ale też z częścią swoich emocji. Do tego byłem zły na świat, że jako gejowi jest mi trudniej. Dodajmy, że w 2019 roku trwała zorganizowana przez rząd i Kościół kampania przeciwko osobom LGBT+. Denerwowała mnie już kilka miesięcy wcześniej. Napisałem wtedy dziesiątki tysięcy znaków w Internecie na temat tego, że ani homoseksualność, ani biseksualność czy heteroseksualność nie jest przyczyną wykorzystywania dzieci.

Co Kościół robi, a co mógłby zrobić

Czy twoim zdaniem Kościół współtworzący te kampanie anty-LGBT+ ma poparcie w Biblii, tzw. Słowie Bożym?

Jest taki artykuł Iwony Slawik i Jakuba Slawika: „Homoseksualizm problemem Kościoła?” (tam chodzi akurat o Kościół luterański). Między innymi na jego podstawie uważam, że Biblia nie mówi prawie nic o homoseksualności w jej dzisiejszym rozumieniu. Sporadycznie wspomina o kontaktach seksualnych między mężczyznami i oczywiście ocenia je negatywnie, ale u autorów nie widać świadomości, że może istnieć coś takiego jak orientacja homoseksualna. Czyli na przykład możliwość zakochania się w drugim mężczyźnie.

Autorzy Biblii traktują to tylko i wyłącznie w kategoriach seksu?

Tak, zdają się widzieć jedynie pożądanie (w ich oczach – wynaturzone, co skądinąd nie zgadza się z dzisiejszą wiedzą naukową). Na podobnej zasadzie Katechizm Kościoła Katolickiego stwierdza, że „akty homoseksualizmu” nie są pochodną „prawdziwej komplementarności uczuciowej”, a relacje homoseksualne definiuje wyłącznie w kategoriach „pociągu płciowego”. Wprawdzie istnieją historie biblijne, w których część badaczek i badaczy – podkreślam: część – dostrzega opis miłosnych relacji jednopłciowych, ale takich przykładów również jest niewiele. Poza tym jeśli już w Biblii pojawia się seks osób tej samej płci (wyłącznie mężczyzn), to z reguły w sytuacji przemocy, przymusu, głębokiej nierówności. Trudno to odnosić do tych jego form, które pogłębiają bliskość partnerów, ale i do tych, które służą po prostu realizowaniu potrzeb seksualnych. Kościół rzymskokatolicki potępia wszelkie kontakty seksualne osób tej samej płci również ze względu na szerszą narrację o seksie, małżeństwie i rodzicielstwie. Twierdzi, że jest ona mocno zakorzeniona w Biblii, ale moim zdaniem w znacznie większym stopniu wynika z historycznego rozwoju chrześcijaństwa.

A nie przekonuje cię taka zmiękczona nauka tzw. Kościoła otwartego?

Jeśli chodzi o zmiękczanie nauczania, moim zdaniem trafnie to ujęli ankietowani w badaniu CBOS z 2017 roku. Gdy zapytano ich, czy Kościół uważa samą orientację homoseksualną za grzech, mniej więcej dwie trzecie odpowiedziało „tak”. Teoretycznie nie mieli racji, ponieważ katechizm wprost potępia wyłącznie homoseksualne „akty”, a nie „skłonności”. W praktyce jednak – w przekazach, które na co dzień docierają do wiernych, przynajmniej w Polsce – osoby homoseksualne przedstawiane są jako gorsze od heteroseksualnych. Otacza się je szeregiem negatywnych skojarzeń i rzadko mówi się o nich coś przychylnego. Szczególnie dobrze było to u nas widać w latach 2019-2020.

Wyobraźmy sobie, że jakiś związek ateistyczny ogłasza: „Bycie katolikiem nie jest złe, ale złe zawsze jest noszenie krzyża”. Od razu byłoby oczywiste, że to przekaz antykatolicki, a szerzej: antychrześcijański. Tak samo jest z tym katechizmowym podziałem na seks i orientację. Ten podział – tak jak i zakaz „niesłusznej dyskryminacji” – pozwala w razie czego zrobić krok wstecz, znaleźć zasłonę dla własnej niechęci czy wrogości, ale nie służy faktycznej ochronie praw osób homoseksualnych.

Myślisz, że obecnie jest jakieś miejsce dla tej mniejszości w Kościele? A może będzie w przyszłości?

Zacznę od tego, że w krajach takich jak Polska jest trochę katoliczek i katolików, którzy próbują być bardziej ludzcy wobec gejów i ogólnie osób LGBT+, a zarazem nie postulują na przykład zmiany katechizmu. Nie mówią wprost, że potępienie seksu jednopłciowego to błąd. I ja nie chcę odrzucać ich starań, nie zakładam, że to tak naprawdę wrogowie mniejszości, tylko lepiej schowani. Widzę jakąś płaszczyznę do współpracy albo przynajmniej rozmowy. Sam jednak uważam, że zmiana powinna być całościowa.

To jedna rzecz, a druga jest taka, że są osoby LGBT+, które w Kościele rzymskokatolickim trwają. W Polsce widać je zwłaszcza w Fundacji „Wiara i Tęcza” (czasami brałem udział w jej spotkaniach i wydarzeniach). Odwołuje się ona do zawartej w kościelnym nauczaniu zasady prymatu sumienia, o której można przeczytać na przykład w „Blasku wolności”, książce napisanej przez dominikanina Ludwika Wiśniewskiego.

Na czym polega ten prymat sumienia?

Na tym, że ostateczną instancją, którą powinieneś się kierować, jest właśnie twoje sumienie. Również wtedy, gdy jakiś fragment katechizmu, a nawet jakieś przykazanie, nakazywałyby coś innego. Inna sprawa, że Kościół kładzie nacisk na formowanie sumienia – na kształtowanie go w zgodzie z tym, czego sam naucza. Przeciwnicy mogliby więc powiedzieć, że sumienie, które nakazuje ci postąpić wbrew katechizmowi, to sumienie jeszcze nie do końca właściwie uformowane.

Nie wydaje ci się, że to są cały czas jakieś furtki, próby obejścia zasad, których przestrzeganie Kościół nakazuje?

Gdybym jeszcze był rzymskim katolikiem, to możliwe, że sam tak bym to odbierał. Wydaje mi się jednak, że każda osoba musi to rozstrzygnąć na własny rachunek. Generalnie staram się nie nawracać i nie rozliczać szeregowych wiernych. Mam poczucie, że mój gniew i złość powinny się kierować w stronę struktur albo w stronę osób, które mają rzeczywistą władzę, jak biskupi. Część katolików i katoliczek twierdzi na przykład, że tylko od środka będą w stanie coś zmienić. Moim zdaniem nie tylko, ale nie odmawiam im prawa do myślenia w ten sposób. Dla porównania przytoczyłbym przykład osób, które doświadczyły przemocy seksualnej w Kościele rzymskokatolickim, ale z niego nie odchodzą, lecz właśnie w nim próbują znaleźć jakieś wsparcie. Takiego jak choćby inicjatywa „Zranieni w Kościele”. Nie chciałbym tym osobom mówić, w jaki sposób mają przeżywać swoją krzywdę, u kogo szukać pomocy i tak dalej. Myślę, że w przypadku katolików i katoliczek LGBT+ może być podobnie.

Rozumiem, nie chciałbym, żebyś oceniał tych ludzi oraz ich sposoby szukania wsparcia, tylko działania Kościoła na tym polu. Czy Kościół może udzielić poszukującym jakiejś pomocy?

Jakiejś tak. Są wyspy, na których taka osoba może się dobrze czuć, jeżeli jest odizolowana – społecznie, geograficznie, emocjonalnie – od kościelnego mainstreamu. Grupy, wspólnoty, duszpasterze. Sądząc po tym, jak wypowiada się ksiądz Jacek Prusak (to hipotetyczny przykład, nie znam go osobiście), katoliccy geje chodzący do niego na terapię mogą mieć szanse na realne wsparcie. Cały czas jednak jest to wyspowa perspektywa. Generalnie Kościół instytucjonalny w Polsce – przede wszystkim biskupi i pewnie zdecydowana większość księży – jest bardzo negatywnie nastawiony do mniejszości LGBT+. Na razie skupiał się na cispłciowych gejach, gdyby jednak na przykład osoby transpłciowe uzyskały realną szansę równouprawnienia, to pewnie i o nich zaczęlibyśmy słyszeć z ambon. W tej chwili może mniej to wszystko widać, ale pamiętam lata 2019-2020 i nie mam złudzeń, że doszło do jakiejś radykalnej zmiany.

Może to zależy od kraju czy miejscowości?

Na pewno Kościół rzymskokatolicki w różnych krajach może wyglądać bardzo różnie. Niesamowite jest dla mnie to, że w rankingu ILGA, który stara się określić, jak bardzo przyjazne lub nieprzyjazne są dla osób LGBT+ różne państwa europejskie, ostatnie miejsce zajmuje Polska, a pierwsze – Malta. W obu tych krajach katolicyzm jest porównywalnie silny i znaczący, a jednak położenie mniejszości LGBT+ jest kompletnie inne. Podejrzewam, że wypowiedzi hierarchów również – choć formalnie biskupów i tu, i tu wiąże to samo nauczanie kościelne. Jak widać, wiele zależy od postaci, jaką przybierze religia w danym kraju, a więc też od czynników pozareligijnych. To mi daje jakąś nadzieję. W Stanach Zjednoczonych też bardzo dużo katolików i katoliczek popiera równość małżeńską.

Z drugiej strony mamy miejsca takie jak Uganda, w której był pomysł karania śmiercią za seks jednopłciowy. Teraz obowiązuje dożywocie, zgodnie z prawem uchwalonym jeszcze w trakcie brytyjskich rządów kolonialnych. Tutaj Kościół mógłby zrobić dla osób homoseksualnych bardzo dużo, przeciwstawiając się dyskryminacji, która uzasadniana jest także odwołaniami do chrześcijaństwa – dominującej religii w Ugandzie, z dużym udziałem rzymskiego katolicyzmu. Tymczasem wielu księży i biskupów osobiście angażuje się we wzmacnianie homofobii. A papież Franciszek nie wyjdzie jutro na balkon i nie powie: „Drodzy katolicy i katoliczki w Ugandzie, uszanujcie gejów i lesbijki w waszym kraju”.

Dlaczego to się nie zdarzy?

Jak dla mnie – głównie dlatego, że jest sprawnym politykiem i wie, gdzie są interesy Kościoła rzymskokatolickiego. Po co zrażać do siebie sporą część miejscowej ludności, w tym duchowieństwa?

Uważasz, że interesy są dla Franciszka ważniejsze niż ludzie?

W tej kwestii tak, chociaż to nie musiała być świadoma decyzja. Nie zakładam, że Franciszek zebrał kiedyś paru doradców, zapytał: „To co z tą Ugandą?” i zakończył stwierdzeniem: „W takim razie nic nie robimy”. Jeżeli takie spotkanie w ogóle się odbyło, to raczej na niższym szczeblu. Natomiast papież ma duży wpływ na to, jacy ludzie pracują w kościelnych instytucjach, a więc też na to, jakie problemy Watykan uznaje za istotne. Oczywiście na całym świecie jest bardzo wiele ponurych wydarzeń i nie sposób się wypowiadać o wszystkich. Wydaje mi się jednak, że skala opresji wobec lesbijek i gejów (a szerzej – ogółu osób LGBT+) w kraju z tak silną pozycją katolicyzmu powinna zostać zauważona. Skoro Jan Paweł II znalazł czas, aby powtórzyć zakaz używania prezerwatyw w obliczu epidemii AIDS w Afryce – co było akurat fatalną decyzją – to i Franciszek mógłby zaapelować do jednego z państw tego kontynentu o bardziej ludzkie traktowanie mniejszości. Tym bardziej, że kilka lat temu odwiedzał Ugandę, a sytuacja tamtejszych osób LGBT+ jest szeroko znana, między innymi dzięki zainteresowaniu Parlamentu Europejskiego.

Sądzisz, że Kościół będzie się zmieniał?

Tak, spodziewam się, że to nastąpi, podobnie jak nastąpiło już w wielu sprawach. Kiedyś nikt nie myślał o czyśćcu. Spowiedź długo miała charakter powszechny zamiast indywidualnego. Tajemnica spowiedzi nie zawsze była absolutna. Jeszcze w XIX wieku papieże krytykowali ideę wolności wyznania i dopiero Sobór Watykański II odwrócił ten kierunek. W ostatnich latach w Watykanie zakwestionowano koncepcję wojny sprawiedliwej. Nie wydaje mi się, by akurat homoseksualność była tym elementem nauczania, który nigdy nie może się zmienić. Nawet jeżeli oficjalnie zostanie to przedstawione jako „rozwój doktryny”. Jest taki żart, że kiedy Kościół chce zmienić swoje nauczanie, ktoś wychodzi i mówi: „Jak Kościół zawsze nauczał…”.

Nikt dziś nie robi protestów w Ikei, aby przypomnieć, że Święty Paweł w jednym z listów kazał kobietom milczeć podczas zgromadzeń. Czyli możemy wysuwać na pierwszy plan różne aspekty nauczania kościelnego i Biblii, w tym Ewangelii. Możemy zmieniać akcenty, reinterpretować. Możemy powiedzieć: „To, że Bóg stworzył każdego na swoje podobieństwo, jest ważniejsze niż to, że stworzył mężczyznę i kobietę”. Tylko pytanie, kogo jeszcze te zmiany będą obchodzić. Wierni już teraz dość powszechnie ignorują przepisy o grzeszności masturbacji albo seksu przed ślubem. W związku z tym mało kto się domaga, żeby Kościół zmienił nauczanie w tych sprawach. Może i z homoseksualnością tak będzie. Może nie dojdzie do zmiany przepisów, ale do zmiany samej praktyki…

Czy to znaczy, że te fragmenty katechizmu o osobach homoseksualnych jednak nie są aż tak istotne?

Przyszło mi teraz na myśl, że gdy skupiamy się głównie na treści dokumentów takich jak katechizm, możemy wpaść w pułapkę. Możemy dać się przekonać, że to od nich zależy postać tego świata. W pewnym sensie byłoby to korzystne dla Kościoła, bo oznaczałoby, że jego nauczanie samo w sobie ma – i będzie miało – przeogromny wpływ na życie społeczne. Tymczasem, znów, Malta i Polska mają ten sam katechizm, a są to drastycznie różne kraje do życia dla mniejszości LGBT+.

Nadal chciałbym, by te zapisy zostały zmienione, ponieważ są częścią systemu, który prowadzi do piętnowania osób LGBT+ i w Kościele, i poza nim. Niemniej istnieje wiele czynników wpływających na to, jak się tym osobom żyje, a treść katechizmu jest tylko jednym z nich, i to nie najważniejszym. I tutaj też widzę powód do pewnego optymizmu. Nie potrzebujemy nowego katechizmu, żeby w Polsce doszło do takich zmian jak na Malcie. A to byłoby już całkiem dużo.

Szymon RADOMSKI

Przypisy:

[1]     „Cispłciowość, często w skrócie: cis – spójność pomiędzy czyjąś płcią przypisaną przy narodzinach a jego tożsamością płciową; cis mężczyźni i cis kobiety to „osoby nietranspłciowe.”, Wikipedia