Od Strajku Kobiet do pomocy ukraińskim uchodźczyniom


Nadia Oleszczuk to młoda działaczka społeczna, która pomimo swojego wieku zdążyła zrobić już wiele dobrego dla kobiet, związkowców, uchodźców. W rozmowie z Alicją Ciesielską zdradza jak wygląda życie znanej aktywistki od kuchni, jak radzić sobie z hejtem oraz gdzie widzi siebie za 10 lat.

Alicja Ciesielska: Twoja działalność obejmuje wiele obszarów, zarówno w internecie, jak i poza nim. Można cię nazwać aktywistką, dziennikarką lub influencerką, jednak mnie zastanawia to, jak ty sama siebie postrzegasz. Kim jest Nadia Oleszczuk?

Nadia Oleszczuk: Nazwałabym siebie działaczką społeczną oraz działaczką na rzecz praw kobiet. Walczę o dostęp do aborcji dla wszystkich osób potrzebujących, ale poza tym działam też w związku zawodowym. Założyłam struktury młodzieżowe w Ogólnopolskim Pracowniczym Związku Zawodowym „Konfederacja Pracy”. W mediach społecznościowych staram się edukować młode osoby w kwestii praw kobiet czy praw pracowniczych. Piszę o feminizmie socjalnym i intersekcjonalnym. Opresja, z którą feminizm powinien walczyć, dotyka zarówno konkretnych osób, jak i całych grup. Kobiety są dyskryminowane nie tylko ze względu na płeć, cierpią też choćby przez biedę czy rasizm. Jako feministka socjalna wierzę, że źródłem ucisku kobiet jest gospodarka kapitalistyczna. Chcę przedstawiać opozycję dla feminizmu liberalnego, opartego na byciu „girlboss”. We współczesnym dyskursie dużo się mówi o kobietach, które z różnych powodów nie mają dzieci. Ta narracja jest bardzo ważna, ale bliskie mojemu sercu są też dziewczyny, które zostały lub zostaną matkami. Dlatego skupiam się również na tematach związanych z dostępem do żłobków, przeciążeniem kobiet pracą opiekuńczą czy kwestią równiejszego korzystania z urlopu rodzicielskiego, który obecnie jest wykorzystywany w 99% przez matki, chociaż przysługuje też ojcom.

Alicja: Kiedy zaczęłaś się udzielać społecznie?

Nadia: Jak miałam 15 lat, zaczęłam działać w młodzieżowych radach. Później zostałam reprezentantką swojego województwa w Radzie Dzieci i Młodzieży przy Ministerze Edukacji Narodowej. Wtedy jeszcze wierzyłam w jakiekolwiek sprawstwo instytucji rządowych i zajmowałam się w ich ramach sytuacją młodych osób w systemie edukacji czy na rynku pracy. Gdy skończyłam liceum, dołączyłam do związku zawodowego, po doświadczeniu swojej pierwszej pracy na stacji benzynowej. Widziałam tam masę zmęczonych ludzi, pracujących fizycznie od wielu lat, po 12 godzin dziennie i w nocy, w tym też pracowników z krajów leżących na wschód od Polski, którzy część wynagrodzenia jeszcze oddawali do agencji pracy. Poczułam wtedy dużą potrzebę działania i kiedy dowiedziałam się o strukturze młodzieżowej w związku zawodowym, to uznałam: czemu nie? Kiedy w 2020 roku rozpoczęły się strajki kobiet, po raz pierwszy miałam okazję wyjść na ulicę, demonstrować i na ulicy walczyć o swoje prawa. Bardzo się w nie zaangażowałam - organizowałam kilka z protestów, w tym jeden pod siedzibą TVP. W ten sposób znalazłam się w środowisku Strajku Kobiet, i później Rady Konsultacyjnej. Do rady zostałam zaproszona przez Klementynę Suchanow i, jako działaczka związkowa, zostałam liderką Zespołu od praw pracowniczych. Wtedy zaczęłam być coraz bardziej rozpoznawalna, udzielać wywiadów między innymi dla Radia Zet czy podcastu „Imponderabilia”. Dla osoby, która robiła dość niewidoczne rzeczy, to była wielka zmiana w życiu. Zaczął też się pojawiać hejt - byłam młodą osobą, która wypowiadała się na bardzo kontrowersyjny w Polsce temat. Gdy trafiłam do dziennika “Wiadomości” w TVP, zaczęłam dostawać kuriozalną ilość wiadomości i komentarzy, o treści „szkoda, że matka Cię nie zabiła” albo że „chcę mordować nienarodzone dzieci”. Zwłaszcza zapadła mi w pamięć sytuacja, kiedy dostałam propozycję seksu od żonatego mężczyzny, która później przerodziła się w nękanie. Używał wobec mnie obraźliwych słów, np. “kurwa”, “dziwka”. Napisałam do jego żony i poprosiłam ją, aby mi pomogła. Nie widziała w tym nic złego. Powiedziała, że się z nim zgadza i w pełni go popiera. Na profilu miała nakładkę “Piekło kobiet”. Pomimo przytoczonych konsekwencji bardzo dobrze wspominam tamten okres. Miałam możliwość współpracy z ludźmi z różnych środowisk i ekspertami z zakresu prawa pracy. Poznałam wspaniałe, inspirujące działaczki związkowe i wypracowaliśmy wiele merytorycznych postulatów, które do dziś można przeczytać na stronie Rady. Niesamowicie było patrzeć na to, jak osoby z różnych środowisk umiały się ze sobą porozumieć i wypracować coś wspólnie. Teraz moja działalność bardziej idzie w kierunku pomocy pracownicom z Ukrainy. Nie porzucam jednak tematów feministycznych - razem z Akcją Menstruacją niedawno opublikowaliśmy raport o urlopach menstruacyjnych.

Alicja: Zajmujesz się naprawdę imponującą ilością inicjatyw, jednak gdybyś miała wybrać jeden projekt, z którego wyniku jesteś szczególnie dumna, to który by to był?

Nadia: Chyba byłaby to pomoc pracownicom z Ukrainy. Gdy wybuchła wojna to czułam, że bardzo chcę pomóc, jednak jednocześnie byłam całą sytuacją bardzo przytłoczona. Przeżywałam spory kryzys aktywistyczny - nie wiedziałam, jak miałam kontynuować moje inne projekty, kiedy za wschodnią granicą kraju każdego dnia umierali ludzie. Na szczęście udało mi się go pokonać - uznałam, że powinnam wykorzystać swoją wiedzę i doświadczenie, by pomóc ukraińskim uchodźczyniom podejmującym tutaj pracę. Zaczęło się od pani Oksany, która została zatrudniona przez agencję i nie zostało wypłacone jej wynagrodzenie za dzień próbny. Razem umówiłyśmy się na spotkanie z pracodawcą, podczas którego przedstawiłam pracodawczyni kodeks pracy - a według niego za dzień próbny jak najbardziej wynagrodzenie się należy. Wtedy też zobaczyłam skalę problemu na własne oczy.

Zakładałam, że będę rozmawiać z Polakiem lub Polką i pomagać głównie w przełamaniu bariery językowej. Okazało się, że pracodawczynią jest też Ukrainka, która mieszkała w Polsce 5-10 lat i tutaj też prowadziła działalność gospodarczą, wyzyskując swoich rodaków. Czuję, że był to przede wszystkim konflikt klasowy - jeśli pracodawczyni ciężko pracowała i była w pracy dyskryminowana i oszukiwana, to uważała, że taka sama droga powinna spotkać jej rodaczki. Bardzo przykra sytuacja. Po naszym wspólnym spotkaniu pieniądze zostały wypłacone pracownicy od ręki.

Alicja: Często zdarzały się takie sytuacje?

Nadia: Takich sytuacji było coraz więcej. Po 24 lutego do Polski przyjechały głównie kobiety i rozpoczęły pracę w wysoko sfeminizowanych sektorach, które charakteryzują się niestabilnością zatrudnienia, niskimi wynagrodzeniami i naruszaniem praw pracowniczych. Czułam, że potrzebne jest jakieś usystematyzowanie pomocy pracowniczej, a w międzyczasie z inicjatywy związku zawodowego Uniglobal powstał projekt Unions Help Refugees, w ramach którego zostałam zatrudniona na pozycji koordynatorki.

Udało nam się stworzyć bezpłatną infolinię w języku ukraińskim i rosyjskim, która działa od czwartku do niedzieli i oferuje bezpłatną pomoc z prawem pracy już osiem miesięcy. Pomagamy w kwestiach niewypłaconego wynagrodzenia, przeprowadzamy interwencje w miejscu pracy, pomagamy złożyć skargę do państwowej inspekcji pracy czy założyć związek zawodowy i wspieramy pracowników podczas postępowania w sądzie pracy. Powstaliśmy przez inwazję na Ukrainę, ale staramy się pomagać wszystkim imigrantom z Europy Wschodniej. Udało nam się wesprzeć już kilkaset osób od początku działania programu. Ja jestem z tych liczb bardzo zadowolona, bo mamy ograniczone możliwości finansowe, a wszystkie osoby pracujące przy projekcie są opłacone. Dla mnie jest to szczególnie ważne w przypadku pracy społecznej, bo jeżeli prowadzisz działania bezpłatnie przez dłuższy czas, to możesz łatwo się wypalić. Za coś trzeba żyć, z czegoś trzeba się utrzymywać. Mamy w zespole sześć osób ukraińskojęzycznych, uchodźczynie z Ukrainy, więc to też jest świetne, że mogliśmy dać pracę osobom, które przyjechały tutaj po 24 lutym. Ich sytuacja jest naprawdę trudna - nie dość, że wyjechały z kraju ogarniętego wojną, to jeszcze są wyzyskiwane przez pracodawców w Polsce. Nie wiem czy na ich miejscu miałabym tyle siły, żeby jeszcze walczyć o swoje wynagrodzenie, dlatego tym bardziej doceniam postawę kobiet, które się do nas zgłaszają. Niektóre sytuacje są naprawdę przykre. Pod koniec września zgłosiła się do nas kobieta, której nie wypłacano pieniędzy za wykonaną pracę. Kiedy złożyła wypowiedzenie, przełożony, chcąc się na niej zemścić, opublikował anons na portalu erotycznym z jej imieniem, nazwiskiem, numerem telefonu i usługami, które oferuje. Ludzie zaczęli jej wysyłać po kilkadziesiąt obrzydliwych wiadomości dziennie.

Alicja: W tym roku twoja cała praca na rzecz innych została doceniona - zostałaś finalistką konkursu Forbesa „25 under 25”, który nagradza pracę najzdolniejszych młodych Polaków i Polek. Jakie są twoje odczucia związane z tym tytułem? Odbierasz to jako zaszczyt czy raczej tylko pusty, performatywny gest?

Nadia: Muszę szczerze przyznać, że ucieszyłam się, kiedy dostałam ten tytuł. Często nie docenia się pracy społecznej. Oczywiście wszystkie działania podejmujemy przede wszystkim dla innych, ale też jesteśmy ludźmi i też potrzebujemy jakiegoś dowartościowania. Zrobiło mi się miło, że zostałam dostrzeżona, bo nie jestem feministką mainstreamową i moja działalność też taka nie jest – szczególnie w porównaniu z innymi finalistami. Również tematy którymi się zajmuję, na przykład walka o prawa reprodukcyjne czy kwestia praw pracowniczych, są dość kontrowersyjne i nie spodziewałam się docenienia ze strony Forbesa i McKinsey & Company. Występuje tutaj konflikt klasowy, szczególnie, że jednym ze sponsorów konkursu był Solaris - przedsiębiorstwo, w którym w tym samym czasie trwał strajk zorganizowany przez „mój” związek zawodowy, największy od transformacji ustrojowo-gospodarczej. Było to też zaskakujące, ponieważ inne działaczki docenione w kategorii „Działalność Społeczna” reprezentują zupełnie inny przekaz feministyczny niż ja.

Fakt jest też taki, że sam tytuł nie zmienia zbyt wiele. Owszem, stanowi to jakąś formę rozgłosu, ale zaproszenie na elegancką galę i poklask od korporacji nie wpływają na postrzeganie pracy społecznej w Polsce. Samo „25 under 25”, jako konkurs, też nie jest dla wszystkich. Niestety większość osób, która została doceniona, to uprzywilejowane osoby z bogatych rodzin, uczące się w Stanach Zjednoczonych. To, że ja, osoba z małego miasta, dla której dużym sukcesem było dostanie się na studia do Warszawy, dotarłam do finału w tym konkursie, nie sprawiło od razu, że stał on się bardziej inkluzywny. Myślę, że McKinsey i Forbes chciały pokazać poparcie dla Strajku Kobiet oraz dla walki o legalną i bezpieczną aborcję. Mimo wszystko przyjęłam tę nagrodę i podzieliłam się tym faktem w moich mediach społecznościowych. Bo ostatecznie warto, żeby feministki reprezentujące nurt socjalny, czy działaczki związków zawodowych, też były dostrzegane w tego typu konkursach, a najlepiej jak najszerzej. Wtedy wychodzimy poza bańkę i trafiamy do innej grupy odbiorców, i to jest według mnie zawsze pozytywne zjawisko.

Alicja: Nawiązując do twojej wcześniejszej wypowiedzi - oglądałam twój wywiad z Karolem Paciorkiem i przyznaję, że niektóre komentarze pod nim były naprawdę nieprzyjemne, a nawet obraźliwe. W jaki sposób dbasz o swoje zdrowie psychiczne, żeby być przynajmniej w jakimś stopniu odporna na ten hejt?

Nadia: Ja już przeczytałam na swój temat wszystko. Począwszy od tego, że jestem idiotką, a kończąc na tym, że jestem workiem na spermę. Usłyszenie takich słów bardzo wpłynęło na moje poczucie własnej wartości i sposób postrzegania siebie. Po przeczytaniu tego całego hejtu, wystąpienia publiczne zaczęły wywoływać u mnie naprawdę duży stres. Starałam się za wszelką cenę udowodnić, że jestem kompetentna i narzucałam na siebie ogromną presję. Może i nie miałam wtedy ogromnego doświadczenia, ale też właśnie o to chodzi, żeby dawać szansę młodym, aktywnym osobom, które chcą wnieść świeżą i nową perspektywę. . Jeśli w debacie publicznej będziemy słuchać jedynie ludzi z 30-letnim doświadczeniem, to nigdy nie będzie miejsca dla młodych. To się musi zmienić i mam nadzieję, że przetarłam dla innych szlaki. Podczas Strajków Kobiet nie miałam może ogromnej wiedzy merytorycznej, ale byłam autentyczna i reprezentowałam głos i uczucia młodych kobiet, które bądźmy szczere, uważają aborcję za podstawowe świadczenie medyczne, a zakaz za pogwałcenie ich praw.

Jak sobie radziłam ze zdrowiem psychicznym? Po fali hejtu miałam dni, kiedy po prostu leżałam w łóżku i płakałam przez cały dzień. Było trudno, nawet bardzo, ale uznałam, że nie mogę się poddać, bo nie dość, że poddam się przed samą sobą, to dam też tym ludziom satysfakcję, że udało im się mnie zniszczyć. Zdecydowałam, że mimo tej całej presji medialnej, dalej będę występować publicznie i kontynuować moją działalność. W pewnym momencie zaczęłam dostawać coraz więcej pozytywnych wiadomości, które bardzo podnosiły mnie na duchu i pokazywały mi, że to, co robię, jest wartościowe, a z czasem pozytywnych wiadomości było więcej niż mniej. Na pewno wsparcie moich bliskich bardzo mi pomogło. Mojej rodzinie również było trudno czytać te komentarze na mój temat, ale dzięki ich wsparciu przetrwałam ten okres. Radziłabym też nie przejmować się nienawistnymi komentarzami, bo na pewno będą się one pojawiać, niezależnie co zrobisz, szczególnie jeśli zajmujesz się tematami około politycznymi. Wiele mi też dała terapia, i jeśli ktoś czuje się gorzej przez hejt albo spada jego poczucie własnej wartości, to powinien to przepracować.

Alicja: Jakie są po tym wszystkim twoje plany na przyszłość? Czy dalej zamierzasz stawiać na działalność aktywistyczną?

Nadia: Teraz właśnie kończę licencjat w Szkole Głównej Handlowej i będę miała rok przerwy, który chcę poświęcić na swoje plany zawodowe, rozpoczęte projekty, działalność społeczną i aktywniejszą działalność w mediach społecznościowych. Przez studia, działalność społeczną i nagonkę medialną przestałam mieć zupełnie czas dla siebie, a on jest kluczowy, żeby uniknąć wypalenia aktywistycznego. Teraz staram się spędzać dużo chwil z bliskimi i rozwijać swoje pasje - bardzo chciałabym wrócić do tańca lub gimnastyki artystycznej, którą trenowałam przez 8 lat. W przyszłości widzę siebie jako osobę zmieniającą świat, dokonującą zmian, wpływającą na rzeczywistość. Na razie jestem działaczką społeczną, nie wiem do końca, kim będę za 10 lat, ale czuję, że nie potrafiłabym się zdystansować od tego, co dzieje się w Polsce czy na świecie. Nie wyobrażam sobie skupić się tylko na indywidualnych planach czy ścieżce zawodowej - to nie jest droga dla mnie, ja muszę mieć poczucie sprawczości. Myślę, że moją działalność na rzecz praw kobiet i związkową będę kontynuować w jakiejś formie. Z drugiej strony, zawsze chciałam mieć rodzinę i dzieci. Zdaję sobie sprawę z obecnej sytuacji matek w Polsce, chodzi mi np. o z dostęp do ginekologa czy żłobka, ale mimo wszystko za 10 lat widzę siebie też jako matkę.

Alicja CIESIELSKA