Przeczytałum nową książkę J.K. Rowling i jest gorzej niż źle


Na polskim rynku wydawniczym dopiero co ukazała się nowa powieść pod nazwiskiem Roberta Galbraitha, czyli pseudonimem literackim J.K. Rowling. Wielu odbierało ją sceptycznie już po zapoznaniu się z opisami, wedle których opowiada historię animatorki niesłusznie oskarżonej o transfobię i z tego powodu zamordowanej. Czy jednak te blurby były szczere?

I tak, i nie. Z pewnością jednak, gdy książka opisywana jest jako: „historia osoby niesłusznie oskarżonej o rasizm oraz transfobię i poddanej prześladowaniom z tego powodu”, to można się zaniepokoić co do jej treści. Gdy okazuje się, że ma więcej stron niż „Biblia”, „Diuna”, czy prawie tyle, ile cała trylogia „Władcy pierścieni”, to można przestraszyć się trochę bardziej. A gdy na okładce widnieje w dodatku pseudonim literacki J.K. Rowling, to zdecydowanie należy uciekać jak najdalej. Na (nie)szczęście podjęłum się sięgnięcia po najnowsze wypociny pisarki, znanej w ostatnim czasie nawet bardziej jako internetowej TERFki i scenarzystki coraz to gorszych filmów osadzonych w uniwersum Harry’ego Pottera. Ot, tak żebyście wy nie musieli. W tym tekście zaś postaram się odpowiedzieć na pytanie: czy jest tak źle? Spoiler znajdziecie w tytule.

O książce i samej Rowling słów kilka

„Serce jak smoła” to szósta z cyklu powieści o Cormoranie Strike’u – byłym weteranie, a teraz wymęczonym przez życie detektywie z jedną nogą, który przeprowadza przeróżne śledztwa. Współprowadzi swoją agencję z Robin, młodszą od niego kobietą, odgrywającą niemal równorzędną rolę w serii. Każdą z ich przygód można potraktować odrobinę jako one-stand. Jedynie kilka wątków jest kontynuowanych ciągle (m.in. romantyczny), ale kontekst i tak zostaje przybliżony nowym czytelnikom. J.K. Rowling wszystkie powieści dotyczące ich losów publikuje pod nazwiskiem Robert Galbraith – początkowo w sekrecie, który jednak szybko został odkryty. Już wcześniej cykl ten wzbudzał kontrowersje – głównie przez klasizm, a także stygmatyzowanie chorób psychicznych. Ten tom wpisuje się więc idealnie w niechlubną tradycję. Na wstępie jeszcze zaznaczę, że czytałum powieść w oryginale językowym, zaś cytaty podaję w moim wolnym tłumaczeniu – w końcu, gdy ma się pod nosem takie cudo, to trudno doczekać się polskiej premiery! Należy też pamiętać, iż prezentowana w nim historia W ŻADNYM WYPADKU NIE JEST ZWIĄZANA Z PRYWATNĄ PERSONĄ AUTORKI OSKARŻONEJ (słusznie zresztą) O TRANSFOBIĘ – przynajmniej tak sama zainteresowana powiedziała w wywiadzie, więc czemu jej nie wierzyć? Dlaczego miałaby kłamać? Po prostu: „Czasami życie przypomina sztukę bardziej, niż ktoś by tego chciał”

Jeżeli nie wyłapaliłyście sarkazmu w powyższych zdaniach – „Serce jak smoła” to po prostu fanfik, w którym Rowling jest ofiarą. Biedna i niewinna kobieta przeciwko wszystkim – tym, którzy grożą jej śmiercią, tym, którzy zdradzają w internecie jej adres zamieszkania (będący sławną atrakcją turystyczną) i w końcu tym, którzy chcą odebrać jej wolność słowa (rozumianą przez autorkę jako prawo do regularnego szczucia osób trans i zachęcania do przemocy wobec nich, wykorzystując w tym celu swoją pozycję i wpływy). Bez złudzeń zostawia nas nawet złowieszczy cytat początkowy zaczerpnięty od Mary Elizabeth Coleridge: „Są dwie formy ciemności. Jedną jest noc… / a drugą ślepota”. W oczach Rowling ślepcami są zapewne ci, którzy nie widzą problemu w używaniu terminu „osoby menstruujące” i nie uważają transkobiet za zagrożenie. Ale dość już o samej autorce. Zanurzmy się w owych 1124 stronach, nazwanych „Sercem jak smoła”.

O czym to w ogóle jest?

Zacznijmy od przybliżenia nieco fabuły. Współtwórczyni animacji dla dorosłych „Serce jak smoła”, Edie Ledwell, przychodzi do agencji detektywistycznej Cormorana i Robin. Dawniej fandom jej sprzyjał, ale obrócił się przeciwko niej, kiedy skrytykowała „Drek’s Game”, internetową grę stworzoną na podstawie jej dzieła. Główna postać napędzająca mowę nienawiści w stosunku do niej to Anomie, który wykreował wspomnianą stronę wraz z Morehouse. Uważa on siebie za jedyną osobę, rozumiejącą „Serce jak smoła” i z niewiadomego powodu zna naprawdę wiele szczegółów z życia prywatnego Ledwell. Czasem łączy siły z Piórem Sprawiedliwości – blogiem, który analizuje animacje pod względem poprawności politycznej i regularnie wstawia teksty o rzekomo zawartych w nich: ableizmie, transfobii i antysemityzmie. Ledwell chce wytropić Anomie, ponieważ jest na skraju swojej wytrzymałości psychicznej. Detektywi odrzucają sprawę, a kilka dni później do wiadomości trafia informacja o zamordowaniu artystki i poważnym zranieniu jej byłego partnera i współtwórcy animacji. Strike i Robin zostają zatrudnieni, by odnaleźć sprawcę ataku. Spora część książki składa się z rozmów na forum „Drek’s Game”, wymiany tweetów i opisów kręgu artystów żyjących w komunie, którzy brali udział w dubbingowaniu animacji.

Czy to dobra książka?

Oceniając obiektywnie, „Serce jak smoła” po prostu nie jest dobre. Bohaterowie nie są zbyt charyzmatyczni (chyba że kogoś bawi czytanie zbyt długich konwersacji, gdzie wyśmiewa się kwestie reprodukcji owiec), związany z nimi trop „będą razem czy nie” męczy (a ciągnie się już przez SZEŚĆ tomów!), za to intryga po chwili namysłu rozpada się jak domek z kart. Książkę też bardzo nieprzyjemnie się czyta. Jej początek tak nudzi, że ma się ochotę wyrywać z tomu stronę po stronie. Fragmenty dyskusji w „Drek’s Game” pozostawiają czasem z pytaniem, czy Rowling w ogóle widziała kiedykolwiek, w jaki sposób ludzie piszą na forach internetowych. Postacie są na nich wręcz kreskówkowo przerysowane, złe i okrutne dla samego zła i okrucieństwa. Każdy w internecie za to wydaje się łatwym do zmanipulowania i po prostu głupim. No i to paskudne zapisywanie różnych akcentów – oczywiście tak, jak Rowling je słyszy. Taki zabieg przez niektórych uznany został za klasistowski. Samo czytanie dialogów naszpikowanych tymi akcentami jest wręcz bolesne i utrudnia brnięcie przez fabułę jeszcze bardziej.

Ale co z samą treścią, i czy rzeczywiście jest tak okropna, jak się zapowiadało? Muszę przyznać, że tutaj akurat nieco wprowadza się w błąd potencjalnego czytelnika. Nie zrozumcie mnie źle! Powieść nadal jest paskudna, ale w inny sposób. Związek między postacią Ledwell a samą Rowling też wybrzmiewa odrobinę delikatniej, niż można by się spodziewać. Podawane opisy fabuły stanowią raczej chwyt marketingowy – na tym etapie najwięcej czytelników Rowling może zyskać wśród tych, którzy sięgną po książkę w celu sprawdzenia oraz krytycznego omówienia kontrowersji i najwidoczniej wydawnictwo o tym wie.

Czy całość jest zła?

Zanim przejdziemy do dużo dłuższej listy rzeczy, które poszły źle, czy J.K. Rowling zrobiła coś dobrze? O dziwo, tak. Dość sprawnie udało jej się uchwycić toksyczność pewnych fandomów. Wystarczy bowiem spojrzeć, jakim bagnem są środowiska wielbicieli, chociażby „Gwiezdnych Wojen”, „Ricka i Morty’ego” czy Marvela. Należy przypomnieć sobie, z jaką ilością rasizmu online musiały zmierzyć się wszystkie niebiałe osoby aktorskie, pojawiające się w najnowszej trylogii Abramsa. Albo pomyśleć o szczególnej gloryfikacji Ricka Sancheza przez młodych mężczyzn, kiedy tak naprawdę nie powinien być uznawany za geniusza, a życiowego przegrywa wzbudzającego pogardę u widzów. Rowling też dość sprawnie opisała sytuację jednego z aktorów dubbingowych w animacji „Serce jak smoła”, który co prawda został z niej usunięty ze względu na swoje antysemickie wypowiedzi, ale fandom nadal go gloryfikuje i śledzi jego kanał na YouTubie. Po przeczytaniu pierwszego z opisów zamieszczonych tam filmików pomyślałum, że został on zbyt przerysowany. Potem przypomniał mi się polski Kamerzysta i mi przeszło. Autorka poprawnie uchwyciła także kulturę inceli – nauczyciele podrywu i ich nic nie warte, ohydne lekcje, powiązania ze środowiskami ultraprawicowymi lub grupami terrorystycznymi – to wszystko są prawdziwe zjawiska. Tego typu fragmenty raczej nie zasługują na krytykę. Można by nawet pochwalić owe opisy, gdyby nie, już nie tak dobry, szerszy kontekst.

Skoro są jakieś dobre elementy, to co właściwie poszło nie tak?

Przede wszystkim, główny bohater naprawdę po prostu nie wzbudza sympatii, choć wyraźnie ma to robić. Ilość fragmentów, gdzie Cormoran albo patrzy jakiejś kobiecie w biust, albo powstrzymuje się przed tym, powoduje samoistne przewracanie oczami. Jego podejście do partnerek również pozostawia wiele do życzenia. Dobrym przykładem jest jego rozmowa z byłą narzeczoną, gdzie ta wspomina o swoim przemocowym mężu:

„– Jeżeli to miało rozbudzić mój instynkt rycerza – powiedział Strike. – przypomniałbym ci, że dobrze wiedziałaś, czym on jest, zanim go poślubiłaś. Pamiętam, jak powiedziałaś mi, że pobił swoją byłą, gdy ty przyjechałaś zobaczyć się ze mną w Niemczech. Usłyszałaś to od starej pierdolonej grupki przyjaciółeczek i śmiałaś ze swojej szczęśliwej ucieczki.

 Więc zasługuję, by być bitą, tak**? – powiedziała Charlotte,** a jej głos się podniósł.

–  Nie graj ze mną w jebane gry – warknął Strike. – Dobrze, kurwa, wiesz, że gdybym wierzył, że jakakolwiek kobieta zasługuje, by ją tłuc, to nie mielibyśmy tej rozmowy, bo byłabyś już martwa”.

Spokojnie, to nie jedyny fragment, gdzie na jaw wychodzi jego problem z przemocą. Później rozmyśla też nad chęcią rzucania przedmiotami w obecności swojej partnerki. Do tego dorzućmy bardziej codzienny seksizm i nasz obraz będzie gotowy.

Jedyny prawdziwie zabawny fragment dotyczący tego bohatera, to gdy udaje się na Comic Con i jest zdezorientowany ludźmi  przebranymi za Minionki (pełna powaga):

„Tak, wiedział, kim jest Batman i Spider-Man oraz rozpoznał Kopciuszka, bo dorastał z siostrą zakochaną w księżniczkach Disneya, ale miał jedynie mgliste pojęcie, czym jest małe, żółte, jednookie stworzenie w kształcie kapsuły, które dopiero co musnęło jego kolano […]”.

Widocznie Cormoran niestety nie ma na Facebooku żadnych znajomych w jego wieku, które_rzy mogli_łyby przesyłać mu przezabawne memy z tymi postaciami.

Można też odnieść wrażenie, że Rowling nie nauczyła się niczego o pisaniu zwrotów akcji od czasów „Harry’ego Pottera i kamienia filozoficznego”. Jeżeli przeanalizuje się pewne wątki, to ich rozwiązania po prostu przestają mieć sens. Czy autorka zwodzi czytelnika? Tak, ale robi to nieudolnie. (SPOILER) Finalnie mordercą okazuje się postać wręcz trzecioplanowa, która nigdy nie była przesłuchiwana, ani nawet zbytnio brana pod uwagę, co jest rozczarowujące. Trzeba przedrzeć się przez paręset stron zupełnej nudy, żeby akcja się zagęściła, a i tak jej rozwiązanie jest niesatysfakcjonujące. Okazuje się na przykład, iż telefony ze wskazówką, która była ignorowana przez większą część książki i ostatecznie pomogła rozwiązać sprawę, wykonywała młodsza siostra winnego, używając modulatora głosu. Tyle że rozmawiała ona już wcześniej z detektywami i robiła to w sposób otwarty, nie kryjąc się z niczym i raczej nie wykazując lęku. Po co więc nagle taki zabieg?

Co jeszcze okazuje się w finale? Anomie jest incelem, który uważa kobiety za przynależne sobie. Jego rzekoma wstrzemięźliwość stanowi tylko kolejny element mający za zadanie zmylić czytelnika, ale w całości powieści nie ma logicznego sensu i pozostawia z pytaniem: dlaczego w takim razie wcześniej zachowywał się inaczej?

J.K. Rowling kontra świat

A teraz pewnie dla wielu najciekawsza część, czyli pytanie: w jaki sposób J.K. Rowling włącza własne poglądy w książkę? Przede wszystkim znaleźć można co najmniej kilka fragmentów, które diagnozują, jak to skończyła się już wolność słowa w sztuce. Ależ to okropne! Nic już nie można powiedzieć, bo od razu spotyka się z sankcjami i atakami terrorystycznymi na własne życie. Przywołane zostaje Charlie Hebdo (redakcja francuskiego pisma, którego siedziba została zaatakowana za opublikowanie karykatury Mahometa), a sama Robin czyta o atakach terrorystycznych i wysnuwa refleksje o tym, jak to: „Istoty ludzkie zostają zamordowane za pisanie słów, robienie rysunków”. Oczywiście to jeszcze dość neutralna teza, nad którą można debatować i pewnie wielu socjologów zastanawia się nad tym, gdzie przebiega dziś granica wolności słowa i jakie sankcje grożą za jej przekroczenie. Dlatego dużo ciekawsze są inne fragmenty, gdzie Rowling krytykuje młodych dziennikarzy, ponieważ, uwaga, są bardziej zainteresowani etycznością wykonanych dzieł niż ich wartością estetyczną.      

Z jedną tak okropną dziennikarką musi się zmierzyć Madeline [partnerka Strike’a] przy okazji promocji jej nowej serii biżuterii i, co tu dużo mówić, nie zachwyciła jej zbytnio:

„– Miałam koszmarny dzień. Zapomniałam, że zgodziłam się na wywiad z jakąś blogerką piszącą o biżuterii, która dopiero co przestała być nastolatką – nie chcę generalizować, ale niektórzy z nich naprawdę są gówniarzami. Chciała tylko wiedzieć, czy wszystko jest pozyskiwane z etycznych źródeł […] i ponieważ nie mogłam powiedzieć, że osobiście pojechałam do jebanej Kolumbii i wykopałam każdy szmaragd z kamienia, i dałam co drugi sierotom czy cokolwiek – w sensie, staram się kupować etycznie, ale powinieneś jej posłuchać […]. – Upadła znów na sofę, mówiąc przez cały czas o nielegalnym wydobywaniu złota w Ameryce Łacińskiej i różnych sposobach, które ona i zaprzyjaźnieni jubilerzy zastosowali, aby upewnić się, że ich surowce nie były wyprodukowane poprzez wyzysk albo w karalnych warunkach. Strike uzupełnił jej kieliszek i też usiadł; miał wrażenie, iż Madeline nadal usprawiedliwiała się przed niewidzialnym rozmówcą”.

Widocznie Rowling nie bardzo ceni dziennikarzy, którzy dociekają. Jej niechęć do niezależnych dziennikarzy i blogerów ma nawet większy wydźwięk w przypadku Pióra Sprawiedliwości – strony, na której publikowane są artykuły o problematycznych elementach „Serca jak smoła”. Co ciekawe, pokrywają się one po części z zarzutami stawianymi samej autorce książki, a finalne wyjawienie, kto stoi za tymi wpisami jest nieco… kuriozalne i mówi wiele. Ale temu warto poświęcić osobny akapit. Tutaj za to możemy jeszcze zaznaczyć, że Rowling chyba nie jest zbytnią fanką krytycznego podejścia do kapitalizmu (jedyne critical, jakim można być, to najwidoczniej gender critical):

„****– Czucie się winnym, gdy się czegoś nie osiągnie, jest najwidoczniej wynikiem zinternalizowanego kapitalizmu.

- Poważnie?

- O tak. Nie byłaś nigdy w komunistycznym państwie? Wszyscy leżą całe dnie na sofach, a w tym czasie tresowane pudle przynoszą im ciastka”.

Drogie osoby czytające, o tym, jaki dobry jest kapitalizm, pamiętajcie następnym razem, gdy Amazon nałoży na was obowiązkowe nadgodziny albo na dzikim rynku mieszkań zobaczycie ofertę wynajmu mikropokoju na balkonie. Kiedy zaś czegoś nie osiągnięcie, wtedy macie wręcz obowiązek samobiczowania się, bo jeżeli nie udręczycie się dostatecznie mocno, to z pewnością nigdy nie osiągniecie sukcesu. Podpisano: Ciotka Rowling Dobra Rada, do usług.

„Są lewicowcy, którzy też kręcą się wokół Anomie, ale przede wszystkim skupiają się na krytykowaniu Ledwell za bycie rasistką i ableistką, i… no cóż, mniej więcej każdą -istką i -fobką, o jakiej można pomyśleć”. – tego spostrzeżenia dokonuje Robin i wynika z niego, że znaczną część toksycznego fandomu stanowią również osoby o równościowych poglądach. Co ciekawe, łączą się z profilem Anomie, gdzie pojawia się przede wszystkim wielu inceli, rasistów, ultraprawicowców, a nawet przedstawicieli organizacji terrorystycznych. Śmieszne. Można by pomyśleć, że dla autorki krytyczni lewacy niezbyt różnią się od tamtych wymienionych wcześniej grup…

Na tym polu szczególnie odznacza się blog Pióro Sprawiedliwości. Najpierw najlepiej będzie przybliżyć fragment czegoś w rodzaju jego manifestu:      

„Byłem oskarżony o próby «kompromitacji» i «prześladowania» ludzi, żeby zgodzili się z moimi poglądami. No cóż, nie będę za to przepraszał. Jeżeli społeczeństwo ma zmienić się na lepsze, m****usi być inkluzywne dla wszystkich ras, wszystkich płci, wszystkich osób z niepełnosprawnością – to sprawianie, że bigoci będą się bać, nie jest złym początkiem. Tak zwana cancel culture to tak naprawdę nic więcej**,** jak pociąganie ludzi do odpowiedzialności za poglądy, które celowo trafiły do sfery publicznej. Czy chcę, żeby Edie Ledwell zmarła? Oczywiście, że nie. Czy Edie Ledwell czyni ten świat jeszcze bardziej niebezpiecznym dla grup marginalizowanych z każdym nieprzemyślanym stereotypem, który przenosi na ekrany? Tak. Cieszę się, że czuje się lepiej. Teraz chcę zobaczyć u niej lepsze zachowanie”****.

Jak na razie nie jest źle, prawda? Trochę niesmaczny artykuł, gdy doda się kontekst popełnionej sześć tygodni wcześniej przez Ledwell próby samobójczej, ale sama w sobie treść nie jest zbytnio kontrowersyjna. Idźmy więc dalej. Za co Pióro Sprawiedliwości krytykuje Ledwell? Zaczyna się od wytknięcia jednej postaci jako rzekomej karykatury Żyda (czekajcie, czy nie to właśnie mówiono o goblinach w Harrym Potterze?). Za to chwilę później zarzuca się, że nowy ciemnoskóry aktor dubbingowy jest traktowany jako token (chwila, czy podobnych głosów nie było słychać przy okazji ciemnoskórej Hermiony w scenicznej wersji „Harry’ego Pottera i Przeklętego Dziecka”?). Znalazły się też artykuły na temat palety barw w „Sercu jak smoła”, które wydają mi się dość neutralne i związane z ogólną refleksją nad kodami kulturowymi. W końcu zaś pojawia się ten jeden wyczekiwany zarzut – transfobia. W animacji postać Robaka jest hermafrodytą (co aktualnie jest uznawane za przestarzały termin i zamiast niego używa się zwrotu „osoba interpłciowa”), a to powoduje rebelię wśród niebinarnych dzieciaków, które narzekają na jego skonfundowanie, czy jest chłopcem, czy dziewczyną.

Jak pisze samo Pióro Sprawiedliwości: „Niewinne żarty o dżdżownicy ziemnej czy wyśmiewanie tożsamości genderfluid?”. W sumie ta drama całkiem mnie rozbawiła, bo jako osoba niebinarna muszę powiedzieć, że prywatnie uważam żart z niepewnej swojej płci dżdżownicy za strasznie inteligentny i widzę, jak zostałby wzięty na sztandary przez te enby dzieciaki, którym w świecie książki rzekomo się nie podoba. Niezbyt więc zgrabne jest to wplecenie transfobii do oskarżeń wobec Ledwell, ale no jakoś musiały tam się znaleźć. Przecież tutaj Rowling nie może zrobić już tak jawnej alegorii do siebie i napisać, że zamordowana animatorka szczuła osoby trans na Twitterze i toczyła walkę o wykluczenie niecispłciowych kobiet.

W każdym razie, skoro już znacie profil Pióra Sprawiedliwości i wiecie jakie publikuje treści, to pewnie zaciekawi was, kim tak naprawdę jest? Otóż… pedofilem i groomerem młodych, około trzynastoletnich, dziewczyn. Pełna powaga. Nie przejmujcie się swoim szokiem i obrzydzeniem, dla mnie to też było mocne. Dowiadujemy się tego w taki sposób:      

„- W każdym razie, wiesz, czym są lolicony?

- Nie, czym?

- To animacje małych dziewczynek. Rysunki, na których robią rzeczy. Wiesz – seksualne rzeczy. To coś japońskiego albo to tam się zaczęło. Teraz jest w całym internecie.

- Och – powiedziała Robin, gorączkowo myśląc. – W sensie… to ohydne.

- No… więc właśnie to przeglądał Timmy Superwoke, kiedy wszedłem”.

Myślicie, że to trochę przesada? To dopiero początek. Później przyglądamy się serii tweetów, w których Pióro Sprawiedliwości (zarówno z konta bloga, jak i swojego prywatnego) wypytuje dziewczyny, ile mają lat i nawiązuje konwersacje z tymi, które nie mają więcej niż 14. Co więcej, wychodzi na jaw, że jedna z adminek „Drek’s Game” została jego ofiarą. Zainteresował się nią, również seksualnie, gdy miała 13 lat, a teraz planuje z nią zerwać, ponieważ jest starsza. Jaki płynie z tego wniosek? Gdy ktoś w internecie trochę za bardzo czepia się różnych rzeczy, krytykuje problematyczne strony danych dzieł, to tylko buduje fasadę. Pod nią okazuje się być jeszcze gorszy i na przykład, no nie wiem, pedofilem. Można bezpiecznie założyć, że właśnie takie, nad wyraz wysokie, mniemanie ma Rowling o osobach zdecydowanych na wystosowanie krytyki w jej stronę.

Końcowych słów kilka

Podsumowując, całkiem niedawno ktoś zapytał na Twitterze J.K. Rowling, jak czuje się z tym, że straciła wszystkich czytelników przez swoje krzywdzące poglądy. Odpowiedziała, że spogląda na czeki wystawiane za prawo do marki [Harry’ego Pottera] i wtedy przestaje ją to obchodzić. Wbrew pozorom, jest to kluczowe. Jej po prostu naprawdę to już nie obchodzi. Dostaje pieniądze za kolejne seriale w świecie magii, gry osadzone w tym uniwersum, cały merch m.in. z nadrukami symboli poszczególnych domów w Hogwarcie, czy w końcu za nowe, bogato ilustrowane wydania serii. Rowling może sobie pozwolić na pisanie tego typu książek, które poza byciem przeciętnymi literacko, krytykują wszystko, co nie podoba jej się w dzisiejszym świecie. Może tworzyć postacie osób krytycznych, a potem robić z nich pedofilów. Może sugerować, że lewacy trzymają sztamę z incelami, mężczyznami nienawidzącymi kobiet i ksenofobami. Może, zamiast ukazywania konstruktywnej krytyki, wyolbrzymiać ją tak, żeby brzmiała jak absurdalne czepianie się. Może potępiać wybrane ustroje polityczne albo dzisiejsze podejście osób dziennikarskich do zawodu. Na końcu zaś może sugerować, że jest jak Edie Ledwell, czyli męczennicą, której niesłusznie zarzuca się rzeczy, co niszczy jej życie, a kiedyś doprowadzi do tragedii. Odpowiedzi na to jej nie obchodzą. Zresztą, teraz już i tak do niej nie dotrą.

Udało mi się jednak chyba przejrzeć powód, dla którego ta książka w ogóle powstała. Podczas streamu youtuberów wyśmiewających śmierć Ledwell pojawia się komentarz: „To w porządku, by świętować, gdy źli ludzie umierają”. Właśnie to boli Rowling. Wielu osobom nie będzie szkoda, kiedy wycofa się z pisania na zawsze, kiedy nie pojawi się już nigdy w mediach. Pewnie wielu nie będzie też specjalnie przykro, kiedy umrze. Oczywiście część fandomu Pottera będzie ją opłakiwać, ale inna być może odetchnie z ulgą, pomyśli: „Nareszcie koniec”. Rowling nie zostanie zapamiętana tylko jako twórczyni ukochanej serii książek o czarodziejach i zdaje sobie z tego sprawę. Choćby nie wiadomo ile i jak wysokich czeków dostała – ta świadomość nie zginie. I bardzo dobrze.

Karolina Przemo SOBIK