Czy rozwodów da się zakazać?
Rok temu w sieci zawrzało, gdy pod koniec stycznia Ordo Iuris firmowało katolicką debatę pod tytułem „Czas zakazać rozwodów”. Nie było twórcą tego hasła, gdyż współpracownicy organizacji z magazynu „Polonia Christiana” oraz twórcy tejże debaty użyli go już parę dni wcześniej. Niedawno dołączył też do nich Zbigniew Ziobro – Minister Sprawiedliwości i prezes partii Solidarna Polska, składając swój projekt do Sejmu. Temat ten, jak widać, ma się dobrze, gdyż co chwila pojawiają się kolejne próby jego reaktywacji, nie zawsze świadome. W ostatnim czasie pojawił się ponownie na językach w związku z aferą obyczajową w Instytucie Ordo Iuris.
Zwolennicy zakazu rozwodów zazwyczaj powołują się na dwie przesłanki. Najczęściej mówią o ochronie dobra dzieci, ich psychiki, ścieżki rozwoju. Tymi i podobnymi argumentami od lat w debacie publicznej posługują się fundamentaliści, aby zamydlić oczy opinii publicznej i nieco złagodzić wizerunek ich pomysłów, opakowując ludzkie cierpienie w bardzo kolorowy i błyszczący papierek. Nie pierwszy raz zresztą, wszyscy pamiętamy chociażby wydarzenia z października 2020 roku.
Impulsem do stworzenia tego artykułu był viralowy post na jednym z portali społecznościowych, który dotyczył zakazu rozwodów. Na Twitterze dyskusja zawrzała. Jeden z ówcześnie prowadzących to pseudo-młodzieżowe medium zatweetował, wyrażając swoje rozżalenie na temat planów inicjatyw Ordo Iuris. Sądzi on, że taka organizacja powinna zająć się prawdziwymi problemami w polskim domu, takimi jak przemoc, ściąganie alimentów czy pomoc osobom z niepełnosprawnościami. Szkoda, że nie do tego została powołana. Pojawiła się w tej twitterowej dyskusji jedna bardzo kontrowersyjna wypowiedź, która stała się później impulsem dla wielu osób do podzielenia się swoją historią rodzinną. Mówiła o tym, że „dzieci mają po rozwodzie duże problemy natury psychologicznej, z którymi mogą sobie nie poradzić do końca życia”.
W pewien sposób Ordo Iuris być może poczuło się zbyt wyjątkowo na tle innych największych religijnych ugrupowań. Żadne z wierzeń o globalnym zasięgu nie jest tak sceptycznie nastawione do rozwodów, aby ich zakazywać. Co więcej, polskie prawo, w teorii świeckie, posiada zapis o zasadzie trwałości małżeństwa. Mówi ona o tym, że małżeństwo powinno łączyć małżonków przez całe życie i tym samym powinno być związkiem dozgonnym, czyli istniejącym do chwili śmierci jednego z małżonków. Z treści Konstytucji wynika, że „jedynie trwały związek małżeński może prawidłowo wypełniać funkcje przewidziane w ustawie zasadniczej”. Przytoczone przepisy mają za zadanie chronić rodzinę i nadawać jej specjalną pozycję. Pośrednio jednak prawodawca daje do zrozumienia, że dopuszcza możliwość rozwodów, ale nie jest ich zwolennikiem.
Drugą przesłanką stosowaną przez zwolenników zakazów rozwodów są finanse.
„Rozpad rodziny niesie ze sobą liczne koszty dla finansów publicznych […]. Ma także negatywny wpływ na dzietność, której spadek prowadzi do zmniejszenia zasobu siły roboczej i osłabia możliwości produkcyjne gospodarki” – przekonuje Ordo Iuris.
Dlatego postulują oni obligatoryjne i bezpłatne spotkania mediacyjne dla potencjalnych rozwodników. Taki system działał już w Polsce przez 70 lat. Zlikwidowano tę praktykę w połowie 2005 roku jako niecelową. Generowała zbędne koszty, gdyż wypełniające ją posiedzenia były wysoce nieskuteczne. Polegała na tym, że pierwsza rozprawa rozwodowa miała obligatoryjnie charakter pojednawczy i nigdy nie mogła kończyć procesu rozwodowego nawet wobec istnienia niezaprzeczalnych przesłanek rozwodu. Takie spotkania zapewne były dość kuriozalne, gdy dwójka dorosłych i zdecydowanych się rozwieść ludzi, zmuszona jest do stawiennictwa w sądzie tylko w tym celu, aby wysłuchać o konieczności pojednania, pogodzenia i utrzymania małżeństwa. Trudno się jednak dziwić, że powrót do tej praktyki proponuje właśnie Ordo Iuris – organizacja, która traktuje ludzi jak istoty niepotrafiące samodzielnie podejmować decyzji.
Przykład tego mieliśmy przy ustawie antyaborcyjnej, gdy straszyli nieistniejącym syndromem poaborcyjnym, przed którym chcieli uchronić osoby w ciąży. Podobnie uważa Zbigniew Ziobro, który powiedział, że „ludzie często podejmują decyzje [o rozwodzie] zbyt impulsywnie. W efekcie robią krzywdę nie tylko sobie, lecz także dzieciom”. Zamierza on zwolnić z obowiązku spotkań mediacyjnych małżeństwa bezdzietne i takie, w którym jedna z osób została skazana za przestępstwa przeciwko rodzinie. Po takim spotkaniu pojednawczym strony muszą odczekać jeszcze co najmniej miesiąc, po którym według ministra strony magicznie zrezygnują z rozwodu. Eksperci jednogłośnie sądzą, że nie zmniejszy to ilości rozwodów ani o promil. Przedłuży to tylko czas rozstania, co nie jest łatwe ani dla małżonków, ani ich dzieci, a w sytuacjach patologicznych może być także zagrożeniem. Groźniejszym pomysłem, zresztą już wprowadzonym, jest podniesienie opłat sądowych od pozwu o rozwód. Kwota ta wynosi obecnie już 600 złotych. Dla osób tkwiących w przemocowych relacjach, zwłaszcza tych z przemocą ekonomiczną, może być to sytuacja nie do udźwignięcia. Wprawdzie istnieje instytucja zwolnienia od obowiązku ponoszenia kosztów sądowych, jednak sądy stosują ją niezwykle rzadko i jedynie w wyjątkowych wypadkach. Centrum Praw Kobiet dodatkowo mówi głośno o tym, że najczęściej kobiety podczas występowania o rozwód mogą nawet stracić życie. Oprawca jest gotów użyć absolutnie wszystkich narzędzi, aby tę osobę przy sobie zatrzymać.
Wracając jednak do opinii na Twitterze, odpowiedzi pod postem dają możliwość wczytania się w przeżycia dzieci z „rozbitych” rodzin. Najsilniej widoczna jest fala wypowiedzi, w których dzieci rozwodników z czasem żałowały, że ich rodzice nie rozwiedli się prędzej. Nie jest to pewnie zaskoczeniem dla nikogo, kto ma jakiekolwiek doświadczenia rozwodów w rodzinie. W większości rozwodzący się małżonkowie rozchodzą się w atmosferze wrogości, a nawet nienawiści. Rozwód niesie za sobą wiele lęków i negatywnych emocji, nie tylko między samymi małżonkami. Sytuacja jest szczególnie skomplikowana w związkach, gdzie są dzieci czy zaciągnięte kredyty. Duża część osób, które dzieliły się swoimi rodzinnymi historiami, opisuje w nich przemoc, najczęściej fizyczną. Pojawiają się również wątki innych patologicznych zachowań w domu, takich jak nadużywanie alkoholu, awantury. Uważają one zgodnie, że decyzja o rozwodzie uchroniła ich przed dalszym cierpieniem, niestety często podjęta była za późno. Każdego roku w Polsce według oficjalnych statystyk blisko 90 tys. osób doznaje różnych form przemocy w rodzinie. Biorąc pod uwagę, że wiele przypadków nigdy nie jest zgłaszanych, możemy uznać, że ta liczba wyznacza minimum. W roku 2021 funkcjonariusze Policji wypełnili 64 250 formularzy „Niebieskiej Karty”, w 2020 roku wypełniono ich prawie 73 tys., natomiast w 2019 r. – ponad 74 tys.
Warto zwrócić uwagę na to, że dużo większe problemy emocjonalne przeżywają dzieci z rodzin, w których dorośli permanentnie się kłócą, milczą, niż w których rodzice postanowili się rozstać. Stres, jaki związany jest z nieustająco napiętą atmosferą w domu, może być przyczyną różnych zaburzeń psychosomatycznych. W tym kontekście nawet najtrudniejsze rozwody wydają się lepszym rozwiązaniem od tkwienia w przemocowych rodzinach.
Nawet utrudnienie procesów sądowych nie spełni założeń osób lobbujących ku zakazowi rozwodów. Umiejętność prowadzenia relacji międzyludzkich nie wywodzi się z narracji politycznej, tak jak chcieliby tego Minister Ziobro i Ordo Iuris. Społeczeństwu brakuje elementarnej wiedzy w tej dziedzinie, której nie przekazuje się ani w szkole, ani między członkami rodziny. Dzięki niej moglibyśmy uniknąć wielu przypadków przemocy domowej, traum u dzieci czy nieszczęśliwych, rozpadających się związków.
Zofia Matylda CZERWIŃSKA