Gdzie jest nasze miejsce?


„Znaj swoje miejsce” – to stwierdzenie trafnie opisuje podejście do społeczności LGBTQ+, które często przejawiają ludzie spoza niej i grona osób sojuszniczych. Każdy w końcu ma jakieś miejsce i powinien się go trzymać, prawda? „Znaj swoje miejsce” ma uciszyć każdego, kto wychodzi poza schemat, nagina to, czym jest „normalność”. Gdzie więc domyślnie jest „miejsce” dorosłych osób queerowych? W domach, tam, gdzie nikt ich nie zobaczy, gdzie się nie „obnoszą”. Zarezerwowano dla nich niewielką i niemal niewidoczną przestrzeń – być może trzeba użyć mikroskopu, by ją w ogóle dojrzeć. Skoro zaś już ona jest taka mała, to czy istnieje jakakolwiek dla młodych nieheteronormatywnych osób uczniowskich? Gdzie jest ich miejsce? Można śmiało stwierdzić, że według tych każących im je znaleźć, nie ma go nigdzie. Tylko kto chciałby brać sobie do serca właśnie te nieprzemyślane bzdury?!

Najlepiej stwierdzić bez ogródek: szkoły zawodzą młode osoby queerowe, na wielu poziomach. Dorastanie w małej miejscowości albo uczęszczanie do szkoły wypełnionej homofobicznymi rówieśnikami, delikatnie mówiąc, do najprzyjemniejszych nie należy. Często brakuje wtedy empatii ze strony wszystkich wokół. Ze strony osób koleżeńskich z klasy, które nie próbują zrozumieć. Same wiedzą wszystko najlepiej, w tym to, co jest „normalne”, a co nie. Ze strony nauczycieli, którzy boją się zaangażować, nie posiadają odpowiedniej wiedzy, jak reagować na problemy oraz nie chcą lub nie mają jak dokształcać się w kwestii udzielania wsparcia i pomocy. Ich podejście często jest wręcz przerażająco asekuranckie. Przy każdym niewłaściwym zachowaniu na linię swojej obrony wybierają nieprzystające do dzisiejszej rzeczywistości zasady, których rzekomo trzeba przestrzegać. Praca to w końcu praca, oni nie są od zbawiania świata, tylko od uczenia. Kwestionują, czy do ich szkół osoby nieheteronormatywne w ogóle uczęszczają, bo „przecież w małej miejscowości by się rozniosło i by się o tym dowiedzieli”. Zastanawiają się, czy traktować przeżycia i odczucia swoich uczniów poważnie, bo „to wszystko może okazać się jakąś wymyśloną fazą”. Bywa też niestety tak, że obarczają winą ofiary, nie sprawców, bo „gdy osoba uczniowska otwarcie zaznacza swoją przynależność do społeczności LGBTQ+, to czy nie naraża się świadomie na atak? Mogłaby przecież podejść ostrożniej, bardziej skrycie…”.

Niewłaściwych postaw jest wiele i trudno z nimi walczyć. Na szczęście coraz więcej organizacji wyciąga pomocną dłoń w stronę osób uczniowskich. Interwencja w sprawie queerfobii w szkołach powoli staje się czymś realnym, mogącym przynieść pożądany skutek. Powstają różne inicjatywy, takie jak Mail Interwencyjny, który podpowiada rozwiązania na problemy najczęściej napotykane przez młodzież. Wiele organizacji oferuje również kontakt do psycholożek i psychologów, którzy mają odpowiednie doświadczenie i są w stanie służyć pomocą i radą młodym osobom queerowym. Prawdą jest niestety, że młodzi ludzie sami muszą zawalczyć o swoje bezpieczeństwo, chociaż oczywiście nie wszyscy nauczyciele prezentują takie postawy, jak te, wymienione przeze mnie wcześniej. Dla części to osoba uczniowska jest najważniejsza — w ostatecznym rozrachunku to jej dobro postawią ponad narzucone zasady. Niektórzy pedagodzy szkolni pozostają więc ważnym punktem oparcia w konfrontacji ze szkolnym światem (i mam nadzieję, że będą nim w coraz większym stopniu), jednak nie wydają mi się jedynym, ani nawet zwykle nie najważniejszym.

Tak jak nie wszyscy nauczyciele zawodzą, tak też nie wszystkie osoby uczniowskie wykazują się brakiem empatii czy zaangażowania. Z mojego doświadczenia wynika, że to często one bardziej pomagają nam poczuć się komfortowo i chronią nas przed negatywami tego świata. Często myśląc o sobie i moich niedawno zakończonych szkolnych latach, postrzegam moje osoby przyjacielskie jako ludzi, którzy mnie „zaadoptowali”. Lubię ten termin, bo mam wrażenie, że oddaje dokładnie, jakim rodzajem opieki zostałum przez nich otoczone. Nic nie daje takiego poczucia bezpieczeństwa, jak zostanie „zaadoptowanym” przez tych, którzy może wiedzą trochę więcej, a może nie, może mają więcej doświadczeń, a może nie; ale z pewnością akceptują nas w pełni i dają nam przestrzeń do poszukiwania siebie. LGBTQ+ to społeczność. Dlatego musimy uważać na siebie nawzajem. Musimy otaczać się wzajemnie opieką. Jeżeli jesteśmy wszyscy razem, to kto da radę stanąć przeciwko nam?

Poczucie przynależności i bycia częścią grupy wywołane jest czasami przez pozornie małe rzeczy — tę osobę, która nie boi się krytycznie odpowiadać na homofobicznych lekcjach religii; tę tęczową przypinkę na plecaku mijanej osoby; tę parę tej samej płci, trzymająca się za ręce; tych znajomych, którzy chcą więcej zrozumieć i naprawdę słuchają. Wiem jednak, że nie zawsze i nie wszędzie takie „zjawiska” należą do codzienności. Nie zawsze ma się też siłę, by być właśnie tą wyróżniającą się z tłumu osobą. Wtedy tych potrzebnych nam ludzi możemy poszukać gdzieś indziej — na grupach internetowych, na Twitterze, Reddicie, gdziekolwiek. Warto jednak ich znaleźć, aby nie zapomnieć, że nie jest się samym. Gdy bowiem przytłacza nas poczucie samotności, wtedy wizja pozytywnej zmiany i tego, że będzie lepiej, jedynie oddala się coraz bardziej.

Dość łatwo bowiem wsiąść na karuzelę wiecznego zastanawiania się: hej, czy jestem tutaj sam? Ja same miałum sporo szczęścia i w gruncie rzeczy ominęła mnie ta przejażdżka. Czy moje doświadczenie szkolne było idealne? Oczywiście, że nie. Nigdy jednak nie czułum się źle z tym, kim jestem, ani samotne i niewspierane, a przynajmniej nie po ukończeniu gimnazjum. Osoby, które mnie „zaadoptowały” w liceum, pokazały mi wiele rzeczy i otworzyły mnie na nie. Co dość niespodziewane, znalazłum ludzi takich jak ja w najbardziej niespodziewanych momentach. Zawsze na potwierdzenie tych słów przytaczam anegdotę, gdy na lekcji angielskiego miałum odgrywać dialog z osobą siedzącą ze mną w ławce. Odwróciła się do mnie z tekstem: „ladies first”. Gdy zaś odpowiedziałum, że jestem niebinarnu, ta osoba powiedziała po prostu: „ja też”. Dziwnie było zetknąć się z kimś takim jak ja w tak niespodziewanym momencie. W moim liceum nigdy nie udało nam się zorganizować Tęczowego Piątku, a mój tekst do gazetki szkolnej na ten temat okazał się „zbyt kontrowersyjny”, ale znalazłum oparcie i wolność do wyrażania siebie w innych miejscach związanych z przestrzenią szkolną. Teraz jestem już osobą studiującą i muszę przyznać, że im więcej czasu mija i im starsze jestem, tym wyrażanie siebie staje się łatwiejsze. To chyba piękne, że wszystko układa się coraz bardziej.

Gdzie więc jest miejsce queerowych osób uczniowskich? To nie ma znaczenia, bo dlaczego niby miałoby istnieć tylko jedno? Pasują wszędzie, gdzie tylko chcą pasować, chociaż czasami może to wydawać się pustym zapewnieniem. Z upływem czasu wszystko zmienia się na lepsze i przestrzeni dla nich jest coraz więcej. Naprawdę. Czasem muszą wykazać się inicjatywą, aby ją zdobyć, muszą zawalczyć o lepsze jutro, ale nie jest to nigdy z góry przegrana walka. Nigdy nie są też tak naprawdę same, więc nie mają się czego bać, choć czasem trudno w to uwierzyć. Wsparcie, siostrzeństwo i braterstwo można zaś znaleźć w najmniej spodziewanych momentach. Szczerze wierzę w to, że inne osoby uczniowskie również je otrzymają, tak jak zdarzyło się to mnie.

Karolina Przemo SOBIK

Zdjęcie w nagłówku: Tim Bieler on Unsplash