Musimy porozmawiać o Solpolu
Lata dziewięćdziesiąte w Polsce to czasy niewątpliwie burzliwe. Wraz z kapitalizmem oraz zachodnimi wpływami nad Wisłę przyszedł szok kulturowy. Filmy gangsterskie i pornografia na kasetach video, fast foody, kolorowe karteczki, hip-hop, serial „Dynastia”, pierwsze komputery i telefony komórkowe – wszystkie te przyjemności były w Polsce wcześniej praktycznie nieznane lub dostępne jedynie dla małej garstki, by nagle wejść do szerokiego dostępu z zawrotną prędkością. Chociaż wszystkie te symbole ostatniej dekady XX wieku są już dzisiaj raczej zapomniane i powracają jedynie w ramach ciekawostki lub w pełni zmienionej formie, to jest wśród nich jeden element, wciąż obecny w przestrzeni publicznej. Mowa oczywiście o architekturze, charakterystycznej i oryginalnej, a jak się okazuje – zagrożonej.
Solpol w ostatnich latach stał się swoistym symbolem postmodernizmu w Polsce. Kolorowy budynek znajdujący się przy ulicy Świdnickiej we Wrocławiu został oddany do użytku w 1993 roku jako dom towarowy. Autorem projektu był Wojciech Jarząbek, jeden z bardziej znanych polskich architektów postmodernistycznych. Właścicielem budynku został Zygmunt Solorz. Dziwaczny dom towarowy z fantazyjnymi kształtami i charakterystycznymi chorągiewkami, niebieskimi filarami i bladoróżowymi płytkami od razu zyskał grono miłośników, którzy widzieli w nim nowoczesny symbol zmian, wyróżniający się na tle peerelowskiej architektury, znanej z szarości i przedkładania użyteczności nad estetykę. Zachłyśnięcie się nowoczesnością nie wyszło jednak Polakom na dobre i wkrótce nadeszła era rozliczeń z latami dziewięćdziesiątymi. Niestety, nie ominęły one także trendów architektonicznych.
Na początku tysiąclecia z Solpolu zaczęli wycofać się najemcy, a sam obiekt stracił znaczenie na rzecz bardziej konwencjonalnych galerii i hipermarketów. Postmodernizm wypadł z łask, a krytycy solpolowej estetyki zaczęli być coraz głośniejsi. Ostra krytyka połączona z brakiem perspektyw na ponowne wykorzystanie budynku przerodziły się w plany dotyczące zburzenia go, a te, mimo starań miłośników architektury oraz wrocławskich aktywistów, weszły właśnie w rzeczywistość. 17 marca rozpoczęła się rozbiórka Solpolu; przewidywany czas jej zakończenia to 31 lipca.
Oczywiście, to nie jest koniec świata. Ostatecznie Solpol wpisał się już w DNA Wrocławia tak bardzo, że pamięć o nim pozostanie na długo po tym jak zniknie z powierzchni ziemi. Ta sytuacja mówi wiele o podejściu Polaków do architektury. Kochamy ją, kiedy jest wyraźnym świadectwem naszej potęgi. Zachwycamy się zamkami i pałacami, a razem z nami cały świat. W miastach o bogatej historii podziwiamy starówki czy architekturę przedwojenną. Za to niekonwencjonalne i odchodzące od klasycyzmu budowle skazujemy na wyburzenie. A przecież na tym polega cud architektury; jej trwałość i długowieczność, które pozwalają jej zatrzymać miejsce w czasie. Tyle ważnych elementów kultury lat dziewięćdziesiątych przeminęło, a Polacy dali właśnie przyzwolenie na pozbycie się kolejnego, bo nie spełniał ich preferencji estetycznych. Nie byłoby to takie straszne, gdyby chodziło tylko o jeden budynek. Solpol zostaje zburzony, bo nie spełnił podstawowej funkcji w neoliberalnym kapitalizmie: nie przynosił zysków. Jeśli budynku o niewątpliwej wartości artystycznej można się po prostu pozbyć, to stwarza to precedens do pozbywania się innych budowli, które nie zdążyły zostać docenione na tyle, by uznano je za zabytek. W końcu od koszmaru ze strasznych lat dziewięćdziesiątych bardziej opłaca się… No właśnie, co?
Bo co powstanie na miejscu Solpolu? Możemy się tylko domyślać, ponieważ brak nawet stuprocentowej pewności dotyczącej tego do kogo teraz należy działka, na której stoi. W doniesieniach często przewija się firma Noho Investment, należąca do Sebastiana Kulczyka i zajmująca się tworzeniem apartamentowców. Patrząc na tendencje we współczesnym budownictwie w dużych miastach Polski nie zdziwi też, jeśli na miejscu Solpolu stanie kolejny z wielu biurowców, może i nie szpecących krajobrazu, ale też w żaden sposób go nie upiększający. W każdym razie, cokolwiek zastąpi tę pocztówkę lat dziewięćdziesiątych, na pewno nie dorówna mu wartością architektoniczną.
Bo Solpol wartość architektoniczną ma i świadczą o tym nieustające próby jego ocalenia. Ciężko zliczyć wszystkie bitwy, petycje, i skargi wokół niego. W większości z tych historii przewija się jednak wspólny mianownik – największy wróg miłośników Solpolu, czyli Barbara Nowak-Obelinda, która do września 2021 pełniła funkcję wojewódzkiej konserwatorki zabytków. To ona odmówiła objęcia budynku ochroną konserwatorską i to na nią Towarzystwo Upiększania Miasta Wrocław wniosło skargę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. To jednak nie pomogło, nie pomógł też list otwarty Stowarzyszenia Architektów Polskich czy apele do władz miasta, nie pomogły masowe protesty. Na nic zdały się również głosy osobistości ze świata sztuki i architektury stające w obronie Solpolu i nazywające je, jak profesor Politechniki Wrocławskiej Stefan Müller na łamach „Gazety Wrocławskiej” w 2015 roku, „zbrodnią”. Wszystko wskazuje na to, że 31 lipca ostatecznie pożegnamy się z jedną z najciekawszych budowli Wrocławia.
Nie wszyscy się jednak poddają; aktywiści z facebookowej grupy „Solpol zostaje” walczą dalej, piszą pisma i petycje. Instagramowy profil @solpolposting od prawie roku uświadamia swoich obserwujących o wartości tej wyjątkowej budowli i ociepla jej wizerunek, wyśmiewając jednocześnie naiwność marzycieli łudzących się, że na miejscu Solpolu stanie kamienica stylem hołdująca czasom miasta Breslau. Ludzi zatroskanych losem polskiej architektury jest naprawdę wielu i dobrze, że debata dotycząca „zabytków najnowszych” wchodzi do mainstreamu. Szkoda, że potrzebowała takiego zapalnika.