Ta straszna reprezentacja


Nie mogę mówić za wszystkich. Chyba właśnie od takiego, dość oczywistego, stwierdzenia rozpocznę. Nie mogę uznać, że każdy ma na swoim koncie doświadczenia podobne mi, bo to po prostu nie jest prawdą. Wydaje mi się jednak, że każdy ma momenty w swoim życiu, gdy desperacko potrzebuje odnaleźć ludzi podobnych sobie. Z różnych powodów — czasami by lepiej zrozumieć samego siebie, czasami by otrzymać potrzebne porady, a czasami by nie czuć się samotnym i nierozumianym. Jeżeli zaś odpowiednich osób nie ma wokół, najłatwiej sięgnąć po dzieła popkultury i tam poszukać bliskich sobie narracji. Ta możliwość odnalezienia skrawka siebie w różnych filmach, serialach lub książkach jest czymś wręcz magicznym — czymś, co dla mnie, dzieciaka wychowanego w queerfobicznej rodzinie, znaczyło niezmiernie wiele.

Może powinnum najpierw zapytać: czym jest reprezentacja? To pytanie jednak wydaje mi się zbyt proste. Reprezentacja polega na obecności danych elementów w kulturze. Oznacza, że gdy sięgnę po książkę lub komiks, to będę mogłu odnaleźć siebie na ich kartach, a gdy po film lub serial to w ich kadrach. Oznacza, że nigdy nie zostanę zawieszone w nicości, bez wiedzy, czy ktoś jeszcze jest taki jak ja. Wychodząc od tamtego pytania, zadam kolejne: O co chodzi w reprezentacji grup wykluczonych? Na nie trochę trudniej odpowiedzieć, ale nadal zbyt łatwo. W reprezentacji grup wykluczonych chodzi o to, żeby dyskryminowani twórcy mieli szansę tworzenia, a ich narracje odbijały się szerokim echem. Chodzi o to, by aktorzy, których oglądamy na wielkim ekranie i protagoniści, o których czytamy, pochodzili z różnych grup etnicznych, byli różnego wyznania, różnej orientacji seksualnej, o różnej tożsamości płciowej i różnej sprawności. Mnożenie narracji — to właśnie cel przyświecający temu wszystkiemu. Osoby niewykluczone zyskują tym samym szansę, by spojrzeć na świat z innej perspektywy, dowiedzieć się o problemach, z którymi nie muszą się mierzyć. Grupy dyskryminowane zaś mają szansę w końcu się z kimś utożsamić. Tu (nareszcie) dochodzimy już do ciekawego pytania: Na czym polega proces utożsamiania się?

Twórcom zasadniczo zależy, żeby widz lub czytelnik był w stanie utożsamić się z prezentowaną postacią, ponieważ z tego wynika jego zainteresowanie daną historią. Istnieją cztery kategorie, poprzez które staje się to możliwe. Jedną z najprostszych do wypełnienia jest wygląd zewnętrzny postaci. Mamy tendencje do łatwiejszego utożsamiania się z bohaterami, którzy nieco nas przypominają. Widok osób podobnych do nas na ekranie lub ich opis w książkach po prostu zawsze cieszy. Druga opcja polega na wytworzeniu tła kulturowego, religijnego, klasowego itp., które będzie wspólne dla postaci oraz odbiorcy danego dzieła. W tym punkcie chodzi w wielkim skrócie o posiadanie przez obojga podobnych doświadczeń życiowych. Kolejnym czynnikiem ułatwiającym utożsamienie się z bohaterem są jego działania. Jeżeli postać podejmuje decyzje, z którymi się zgadzamy, posiadamy wobec niej większą dozę zrozumienia i jesteśmy silniej do niej przywiązani. Ostatnią rzeczą, która potrafi rozbudzić naszą sympatię, są wady bohatera, przeszkody i konflikty na jego drodze. Gdy dzieli on bowiem z nami pewne cechy charakteru, pokonuje słabości, posiadane również przez nas, to możemy uczynić z niego rodzaj przewodnika lub wzorca. Staje się wtedy dla nas kimś, kto będzie nas inspirował w życiu codziennym. Czasem, by utożsamić się z jakąś postacią wystarczy nam, że spełnia jeden z wymienionych warunków. Wtedy jednak połączenie z nią nie jest pełne, a czegoś w nim brakuje.

W dzisiejszej popkulturze potrzebujemy reprezentacji, z którą możemy się utożsamić przez wzgląd na zestaw kilku z wymienionych czynników. Grupy wykluczone powinny móc odbierać dzieła popkultury, w których osoby im podobne doświadczają różnych problemów, mają różne wady, działają w różny sposób. Reprezentacja nie może kończyć się na samym uczynieniu jakiejś postaci niebiałej lub nieheteronormatywnej, po czym wpisaniu ją w wypracowany schemat. Tacy bohaterowie powinni być tak samo różnorodni jak ci, przynależący do grup najbardziej uprzywilejowanych. Wtedy dopiero będziemy mogli mówić, że jesteśmy prawdziwie reprezentowani.

Kłótnie związane ze zwiększeniem właśnie takiej, zróżnicowanej reprezentacji grup wykluczonych, nigdy nie gasną. Cichną czasami na chwilę, tylko po to, by rozgorzeć na nowo. Pretekst do nich znajdowany jest co parę miesięcy, a podnoszone argumenty są zawsze takie same. W internecie przeczytamy mnóstwo prześmiewczych komentarzy, które mają ukazać wspomnianą reprezentację jako coś absurdalnego. Natkniemy się na wiele stwierdzeń, że liczy się tylko talent aktorów. Na koniec zostaniemy zalani mnogością zapewnień, że wcześniej wszystko było dobrze, więc po co coś zmieniać „na siłę”. Bitwy toczone w sekcjach komentarzy zawsze wydają się nierozstrzygnięte, mnoży się tylko ich ilość. Każdy kolejny zarzut stojący za ich wybuchem wydaje się zaś bardziej absurdalny od poprzedniego: „niedostateczna” liczba białych aktorów w „Czarnej Panterze”, „nienaturalnie” ciemnoskóre elfy w „Wiedźminie”, „nielogiczny” „obowiązek” zatrudniania grup wykluczonych do produkcji filmów oraz „niedorzeczne” wychodzenie z szafy komiksowych bohaterów. Ciągle słyszymy tę samą śpiewkę, bo przecież komu przeszkadzało, że główną postacią popularnych komiksów, seriali lub filmów był zawsze biały heteroseksualny i cispłciowy mężczyzna? Osoby niebiałe mogą się w końcu zadowolić byciem sidekickami, a nieheteronormatywne zakodowaniem ich w postaci czarnych charakterów, czyż nie?

Otóż odpowiem: nie, to nie wystarczy. Nie wystarczy, że my, grupy wykluczone, dostajemy zawsze tę gorszą rolę do odegrania. Nie wystarczy, że pojawiamy się w filmach po to, żeby ginąć, żeby być pretekstem do żartów, czy też, żeby kodować dzieciom negatywne skojarzenia związane z byciem queer (mrugam do ciebie, Disney). Nie powinniśmy zawsze musieć zadowalać się odpadkami, zajmować tych dwóch stron scenariusza, na które nikt nie miał innego pomysłu. Istniejemy w społeczeństwie, ono zaś powiązane jest mnóstwem zależności z kulturą i dlatego musimy zaistnieć też w niej!

W latach 70. George Gerbner stworzył termin „symbolic annihilation”, który można uznać za nadal aktualny. Opisane za jego pomocą zjawisko polega na tym, że brak lub niedostateczna reprezentacja pewnych grup w mediach i kulturze utwierdza nierówności społeczne. Odbiera bowiem owym grupom znaczenie w oczach zarówno ich członków, jak i osób nieprzynależnych do nich. Wkłada nam w głowy fałszywe przekonanie, że jeżeli wartości i kultura danej grupy społecznej nie są reprezentowane, to najwidoczniej nie jest ona ważna. Tymczasem nasza kultura i my sami jesteśmy ważni. Potrzebujemy zwiększonej (i dobrej!) reprezentacji, ponieważ bez niej postaci z naszych grup społecznych będą zawsze tym samym stereotypem, jakby odciśniętym od kalki. W dziełach popkultury kobiety nie mogą być jedynie biednymi mimozami, czekającymi na swoich wybawicieli. Osoby czarnoskóre nie mogą być jedynie pyskatymi przedmiotami żartów. Azjaci nie mogą być jedynie geniuszami matematycznymi. Geje nie mogą być jedynie ciętymi przyjaciółmi głównych bohaterek komedii romantycznych. Osoby transpłciowe nie mogą zaś być jedynie ofiarami przemocy innych. Te schematy musiały zostać przełamane i w końcu zostały, przynajmniej częściowo. Dzięki temu powoli zyskujemy przekonanie, że kimkolwiek jesteśmy, nasz los i nasza rola w życiu nie zostały przypisane nam z góry.

Obecnie zdecydowanie idziemy w dobrym kierunku. Może nie biegniemy, ale spacerek musi nam wystarczyć. Często wśród sfrustrowanych internautów padają pytania: czy to wszystko nie poszło już za daleko? Zdecydowanie nie, jesteśmy nadal tak blisko dawnego, wykluczającego modelu popkultury, że wciąż znajdujemy czas na kłócenie się o każdy drobny element zmiany, jak słusznie zauważyła na swoim twitterze Katarzyna Czajka-Kominiarczuk. Jednak sam postęp jest już pocieszający. Mam chyba po prostu nadzieję, że gdy za parę lat ludzie młodsi ode mnie będą odkrywać siebie, to znajdą więcej postaci takich jak one. Nie chcę, żeby musiały się przekopywać przez stertę dwuwymiarowych stereotypów. Chcę, żeby dostały narracje napisane przez twórców takich jak oni i stworzone specjalnie dla nich. Bo wszyscy powinniśmy czuć się ważni i zauważeni, a właśnie to zapewnia owa, straszna dla wielu, reprezentacja w popkulturze.