Liczą się tylko zdolności i praca?
Programy stypendialne dla kobiet budzą czasami wiele emocji w internetowych dyskusjach. Ale czy słusznie?
Siedzimy w grupie znajomych na dworze. Dzień jest spokojny, ławki niewygodne, a treść rozmowy taka sobie. Nagle coś mnie kusi, by wspomnieć o programie stypendialnym dla studentek. Znajomi powoli się budzą. Rozlegają się pierwsze głosy: „czy to uczciwe?”, „moim zdaniem o takich rzeczach powinny decydować same zdolności”, „to przecież nie tak, że kobiety nie mogą podjąć się zawodów technicznych, jeśli chcą”, „mężczyźni przecież też są dyskryminowani w zawodach postrzeganych jako kobiece”. Wyczuwalny jest pewien rodzaj niechęci. Nerwowe spojrzenia rzucane sobie nawzajem zdają się pytać: przecież wszyscy jesteśmy równi, dlaczego więc ktoś miałby mieć „łatwiej”?
Nauczono nas, że jedyne, co się liczy, to ciężka praca i aspiracje. To oczywiście piękny slogan, ale, niestety, pusty. Nasze dążenia są wyrabiane także przez postawy, które przyswoiliśmy mimochodem podczas procesu kształcenia. One zaś często prowadzą do wykluczenia lub samowykluczania się kobiet z zawodów technicznych, polityki czy na szczeblach kierowniczych. Jednym z rozwiązań mających odmienić tę sytuację jest tzw. „pozytywna dyskryminacja”. Polega ona na zmianie struktury dostępu na korzyść wykluczonych grup. Oznacza to na przykład wprowadzenie kwot w polityce lub też obowiązek zatrudniania danego procentu osób niebiałych, nieheteronormatywnych i płci żeńskiej. Jej przykład stanowi również kierowanie części stypendiów (m.in. naukowych) wyłącznie do kobiet i dziewczyn. Jak zauważa Reni Eddo Lodge w swojej książce pt. „Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry”, sprzeciw wobec dyskryminacji pozytywnej i podnoszenie argumentu, że pracę powinien otrzymać najlepszy, ukazuje, komu dana osoba przypisuje prawo do posiadania talentu. W końcu gdyby proces zatrudniania przebiegał sprawiedliwie, to czy aż tyle stanowisk przywódczych zajmowaliby biali mężczyźni w średnim wieku?
Uznawanie zdolności i ciężkiej pracy za jedyne czynniki, które prowadzą do sukcesu, wywodzi się z liberalnej idei merytokracji. W zamyśle kładzie ona nacisk na to, by walka o sukces edukacyjny lub społeczny odbywała się sprawiedliwie. Chodzi w niej o zapewnienie równości dostępu i równości szans. Wyparła biologizm, który wiązał osiągnięcia z cechami biologicznymi (np. rasą czy płcią) i tym samym otworzyła drogę ku kształceniu się i zdobywaniu wiedzy między innymi kobietom. Nikt bowiem w liberalnym społeczeństwie nie był już wykluczony „z góry”.
Brzmi to ładnie na papierze, prawda? Idea merytokracji nie usuwa jednak nierówności, a czasami wręcz je pogłębia. Co prawda mało kto jest dzisiaj już na starcie pozbawiony szans na osiągnięcie sukcesu. Nikomu nie jest zabronione podejmowanie starań. Merytokracja jest jednak ślepa na wiele aspektów społecznej dyskryminacji. Równość kobiet pozostaje w jej ramach po prostu potencjalna, nie zostaje nigdy w pełni zagwarantowana. Zignorowane zostają bowiem społeczno-psychologiczne aspekty odnoszenia sukcesu. Skoro wszyscy mamy zaczynać będąc równymi, to nikt nie może liczyć na fory, nawet równoważące te, które towarzyszą uprzywilejowanym grupom od zawsze. Merytokracja gwarantuje dostęp do edukacji, ale przymyka oko na jej formę, która czasem, zamiast zachęcać do realizacji celów, nakłada na jednostkę kolejne ograniczenia.
Podczas uczenia się społecznego przyswajamy nie tylko „odpowiednie” przekonania, wartości i wzory zachowań, ale wpajane są nam też charakterystyczne dla danej tożsamości płciowej atrybuty. W książce „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet” Mona Chollet zwraca uwagę, że kobietom praktycznie od zawsze wmawiano wrodzoną głupotę i niekompetencję. Robili to zarówno „wielcy” mężczyźni, jak i zwyczajni żartownisie. Swoje rozważania na ten temat autorka kwituje dość dobitnym stwierdzeniem: „byłoby dziwne, gdybyśmy nie czuły się choć trochę opóźnione w rozwoju”. W edukacji szkolnej wielką rolę w procesie utrwalania nierówności odgrywa tzw. ukryty program. To w skrócie wszystko, czego dziecko się nauczy poza oficjalnym programem. Zawiera on postawy nieuwzględnione w planie kształcenia, które osoba uczniowska przyswaja niejako mimochodem.
Przedstawię przykład jednej z dziedzin nauki, na którą spory wpływ ma obecność „ukrytego programu”. Jest nią do dziś silnie zmaskulinizowana matematyka. Zwana potocznie królową nauk, w społecznej świadomości kojarzy się ona niemal wyłącznie z postaciami męskimi. Matematyka, oparta na racjonalności, wymierności i precyzji, łączy się z esencjalistycznym wyobrażeniem chłodnych i stonowanych mężczyzn. Wymaga w dodatku prostoty i precyzji podczas mówienia o niej, a to umiejętności, na których wykształcenie zwraca się większą uwagę podczas edukacji chłopców. Od dziewcząt wymaga się raczej bardziej „kwiecistego” wyrażania się, a im samym przypisuje się z góry emocjonalność i spontaniczność, czyli cechy stojące w opozycji do tego, co reprezentować ma sobą wspomniana dziedzina nauki.
Jednak według badań nie można tak naprawdę znaleźć znaczącej dysproporcji między matematycznymi zdolnościami u dziewczyn i chłopców. Te pierwsze co prawda czasami wypadają odrobinę słabiej podczas testów, ale związane jest to z większą liczbą chłopców w grupie najbardziej uzdolnionych, a nie z przewagą dziewcząt w grupie najmniej zdolnej. Społeczny konstruktywizm przedstawia analizy, zgodnie z którymi wspomniane różnice w osiągnięciach matematycznych nie wynikają z wrodzonej ułomności kobiet. Są raczej odpowiedzią na społeczne stereotypy, nacisk otoczenia i oczekiwania kierowane wobec dzieci podczas tradycyjnej socjalizacji, różne w zależności od ich tożsamości płciowej. Nauczyciele często kierują się przekonaniem, że to chłopcom bardziej przydają się przedmioty ścisłe, ponieważ są one związane ze stereotypowym dla nich miejscem na rynku pracy. Tym samym poświęcają więcej czasu na rozwój ich wiedzy i umiejętności w tym zakresie. Brak zaangażowania dziewczyn to więc raczej efekt wykluczenia i samowykluczenia. Mniejsze osiągnięcia nie powodują u nich sceptycyzmu. Jest zupełnie na odwrót — przez sceptycyzm nie próbują osiągnąć więcej, choć prawdopodobnie byłyby w stanie to zrobić. Zdolności matematyczne nie są po prostu pozytywnie wartościowane w ich przypadku, dlatego nie rozwijają ich w pełni. Również podręczniki do przedmiotów przyrodniczych i matematycznych spychają kobiety na margines i przedstawiają w treści zadań oraz na ilustracjach głównie postaci męskie. W większości zadań matematycznych sugerowanym adresatem jest chłopak. Gdy w treści zadania wspomniana jest jakaś dziewczyna lub kobieta, to zwykle wykonuje ona stereotypowo upłciowione czynności, np. związane z prowadzeniem domu. W przeciwieństwie do mężczyzn i chłopców nie jest naukowczynią, nie operuje dużymi maszynami ani nie prowadzi własnego biznesu. Zamiast tego radośnie liczy pieniądze na zakupy.
Wymienione przeze mnie wcześniej aspekty szkolnego życia powodują niechęć dziewczyn wobec przedmiotów ścisłych i przyrodniczych. To zaś powoduje, że kobiety są niedoreprezentowane w dziedzinach STEM (science, technology, engineering and mathematics), wiążących się z wyższym prestiżem społecznym i zarobkami. Ich udział w nauce szacuje się na około 30%, a w samych dziedzinach związanych z nowymi technologiami na 15%. Z tego powodu kobiety nie mają zwykle wpływu na trajektorie obierane przez naukę, w których często są pomijane nawet jako przyszłe użytkowniczki danej usługi, urządzenia czy nawet lekarstw. Programy stypendialne skierowane do dziewczyn mają sprawić, że poczują się one zaproszone do podjęcia silnie zmaskulinizowanych zawodów i zmieniania w ich ramach świata.
Na tym etapie warto podać kilka programów stypendialnych skierowanych obecnie do uczennic i studentek. Większość z nich zachęca do podjęcia studiów technicznych oraz do uczestniczenia w dziedzinach STEM. Jednym z pierwszych tego typu programów było „Dziewczyny na politechniki!”, któremu obecnie towarzyszy projekt „Dziewczyny do ścisłych!”. Jest to inicjatywa Konferencji Rektorów Polskich Uczelni Technicznych i Fundacji Edukacyjnej Perspektywy. Celem ma być „przełamywanie stereotypów w myśleniu i zachęcanie uczennic szkół ponadgimnazjalnych do podejmowania studiów technicznych i ścisłych”, a kulminację programu mentorskiego stanowi Ogólnopolski Dzień Otwarty dla Dziewczyn, podczas którego wykładowczynie, studentki i absolwentki opowiadają uczennicom o swoich ścieżkach kariery. Perspektywy wraz z Intelem prowadzą również program „Nowe technologie dla dziewcząt”. Dziewczyny otrzymują podczas niego wsparcie finansowe i merytoryczne pod opieką osoby mentorskiej po to, aby móc się zagłębić w świat nowych technologii. Ciekawą inicjatywą wydaje się program „IT for SHE”, również związany z branżą nowych technologii. Poza aspektem mentoringowym, w jego ramach tworzony jest obóz „Women in Tech Camp” dla najzdolniejszych studentek kierunków informatycznych oraz program „IT for SHE Kids”, czyli wolontariat, gdzie studentki kierunków informatycznych i technicznych prowadzą zajęcia z programowania i nowych technologii w mniejszych miejscowościach i wsiach w Polsce, tym samym przełamując stereotyp mówiący, że w tych zawodach realizują się wyłącznie mężczyźni. Wiele zainteresowania swego czasu wzbudził program stypendialno-mentoringowy CD Project RED i Perspektyw „Dziewczyny w grze”. Celem w jego przypadku jest zwiększenie udziału kobiet w gamedevie, gdzie stanowią niewielki procent mimo bycia niemal połową wszystkich graczy. W przypadku programów stypendialnych nastawionych w większym stopniu na dziedziny społeczne warto jeszcze wspomnieć o zeszłorocznym programie “Zostań Panią Ambasador”. Uczestniczki poznały w jego ramach z bliska świat dyplomacji i na jeden dzień wcieliły się w rolę ambasadorki jednej z ambasad, które przystąpiły do projektu.
Pozytywna dyskryminacja związana z programami stypendialnymi ma oczywiście swoje wady. Przy próbie zmotywowania dziewczyn do podjęcia studiów z dziedziny STEM lub do większego uczestnictwa w polityce, rzadko kiedy mamy do czynienia z równoczesnym działaniem systemowym. Stypendia wydają się półśrodkami, jeżeli nie zmienimy treści kształcenia, które były konstruowane bez udziału kobiet, a zdaniem M. Chollet nawet przeciw nim. Twórcy programów stypendialnych często zastanawiają się, jak zachęcić dziewczyny do wpasowania się w istniejący system. Zamiast tego powinniśmy raczej zastanowić się nad zmianą systemu tak, by czuły się one milej widziane w jego strukturach.
Problem stanowi też pewne ograniczenie, kto może liczyć na tego typu stypendia. Myślenie o pozycji dziewczyn w edukacji jest powiązane z binaryzmem płciowym, więc zignorowane zostają osoby ze spektrum transpłciowości, pomimo tego, że m.in. osoby niebinarne o żeńskiej płci przypisanej przechodziły taki sam proces socjalizacji co kobiety. Niektóre z nich pewnie byłyby nawet w stanie otrzymać któryś ze wspomnianych programów stypendialnych – wystarczyłoby w końcu tylko przybrać na jakiś czas rolę kobiecą i napisać grzecznie zgłoszenie używając żeńskich zaimków i końcówek. Po raz kolejny osoby niebinarne zostają „wyproszone” z kobiecych przestrzeni, potraktowane jako intruzi, a ich istnienie zignorowane.
Programy stypendialne dla kobiet nie są rozwiązaniem idealnym. Na pewno jednak samo ich istnienie zachęca młode dziewczyny do chociażby rozważenia zawodów dotychczas silnie zmaskulinizowanych. Niejako umożliwiają one stworzenie tożsamości naukowczyni czy informatyczki w wykreowanych w tym celu przestrzeniach rozwoju, utwierdzają także pozycję stypendystek jako autorytetów klasowych i zachęcają je do uczestniczenia w kołach naukowych. Przede wszystkim zaś dzięki nim kobiety mogą być bardziej zaangażowane w „tworzenie” nauki. Wobec tego są zjawiskiem korzystnym i nie powinny kojarzyć się z nieuczciwą faworyzacją, a raczej, jak określiła to R. Eddo-Lodge, z „wyrównywaniem terenu gry”.
[zdj nagłówkowe. Vlad Tchompalov; Unsplash]