Wyprowadzka z Unii


(fot. Archiwum rodzinne autorki) 

Mam niecałe siedem lat, kiedy Polska wchodzi do Unii Europejskiej. Nie bardzo wiem wtedy, co to znaczy, ale nastroje w rodzinie są podniosłe. Rodzice ubierają granatowo-żółtą pościel. Tata na pierwszomajowe śniadanie maluje skorupki jajek na niebiesko i wycina z sera gwiazdki na kanapki. Jedziemy na festyn na szczecińskich Jasnych Błoniach.

W 2007 roku mam dziesięć lat. Polska wchodzi do strefy Schengen. Tym zdarzeniem najbardziej poruszona jest babcia, mimo że przez następne czternaście lat ani razu nie wyjedzie za granicę. Ale sama możliwość pojechania gdzieś bez paszportu, kontroli granicznej i stresu jest, zwłaszcza dla starszego pokolenia, wielką zmianą. Nadal nie wiem, co to znaczy być w Unii Europejskiej czy w strefie Schengen, ale dziwię się wtedy, że wcześniej było trudniej podróżować między państwami. Unijny porządek i wynikające z niego przywileje wydają się naturalnym porządkiem świata. Ale minie dużo czasu, zanim zrozumiem, jak wielki jest to przywilej.

Jest 2016 rok. Rozpoczynam studia, ale najpierw długo waham się, co wybrać: dziennikarstwo czy europeistykę. Wybieram to drugie. Uczę się unijnego prawa, ekonomii i systemu wartości. Dwa lata później jadę na wymianę studencką do Szwecji. Gdyby nie Unia, nie byłoby to możliwe, a już na pewno nie darmowe.

Jak każdy korzystam z unijnych przywilejów i prawdę mówiąc, czuję się bardziej nawet Europejką niż Polką, zwłaszcza że do aktualnej, polskiej wersji rzeczywistości jest mi coraz dalej.

Obserwuję podejście Polski do struktur unijnych z coraz większym niepokojem. Jesienią 2021 roku Trybunał Konstytucyjny orzeka o wyższości prawa krajowego nad unijnym, równolegle toczy się dyskusja w sprawie kar nałożonych na Polskę za niewstrzymanie wydobycia w kopalni Turów. Trochę mnie to dziwi, bo reguły bycia w UE są dość przejrzyste. Wyższość prawa unijnego nad krajowym jest jedną z najbardziej podstawowych i oczywistych zasad we Wspólnocie. Jeśli się zastanowić, rzeczywiście jest w niej coś kontrowersyjnego, biorąc pod uwagę, że władza, jaką dysponują poszczególne państwa członkowskie, nie jest rozłożona równomiernie. Ale każde państwo wie, na co się pisze i nie można podważać głównych reguł, wyciągając dla siebie jedynie korzyści i nie dając od siebie nic. Na pomysł podważania prawa unijnego Polska nie wpadła jako pierwsza – inne kraje członkowskie miewały już podobne. Moment nie wydaje się jednak dobry, nie mówiąc już o tym, że to kolejne w krótkim czasie orzeczenie Trybunału wydane na zlecenie polityczne.

Nikt nie może nas ze Wspólnoty wyrzucić, można nas jednak zepchnąć na margines. A stamtąd już krótka droga do tego, żebyśmy sami chcieli Unię opuścić. Kolejne próby podważania unijnej jurysdykcji prowadzą do tego, że nawet jeśli nie znajdziemy się poza Unią, to jesteśmy na dobrej drodze, żeby dryfować na jej obrzeżach. W takim scenariuszu Polska zostanie pozbawiona funduszy i brania udziału w procesach decyzyjnych. Do tego dochodzą kary finansowe za wydobywanie węgla brunatnego w kopalni Turów. Polska naruszyła unijną dyrektywę nie przeprowadzając oceny oddziaływania na środowisko przed udzieleniem kopalni kolejnej koncesji. Teraz, nie dość że zapłaciła Czechom 35 milionów euro w ramach porozumienia (z którego żadna strona zdaje się nie być zadowolona), to jeszcze kara, którą Unia zdążyła naliczyć do czasu zawarcia porozumienia, została potrącona z unijnego Funduszu Odbudowy. Już teraz oznacza to duże podwyżki cen energii, a zapowiadają się jeszcze większe. 

Wstrzymane dotacje, kary finansowe oraz konflikt ideowy między Unią a polskim rządem mogą doprowadzić do tego, że Polsce przestanie się opłacać dalej być we Wspólnocie. To właśnie powinno być najbardziej alarmujące.

Sporo osób obwieszcza, że uznanie prawa krajowego ponad unijnym przez Trybunał Konstytucyjny to początek wychodzenia Polski z UE. Stąd zresztą wielotysięczne protesty w całym kraju, które ostatniej jesieni przetoczyły się przez Polskę. Stąd przepychanki polityczne na temat tego, która partia Polskę z Unii wyprowadza. Ale sądzę, że nie ma jednego, wyraźnego początku. Albo inaczej: niech każdy wybierze sobie własny początek końca Unii albo końca Polski w Unii. Nieważne czy to zmierzanie kolejnych państw unijnych w stronę rządów konserwatywnych, czy kryzys uchodźczy, czy podziały ideowe nie do pogodzenia. To wszystko oddala nas od wizji zjednoczonej, mówiącej jednym głosem Europy, która i tak jest od niej bardzo daleka. Groźne są natomiast drobne zmiany w postrzeganiu Unii i eurosceptycyzm nakręcany przez rządzących, przy jednoczesnym straszeniu, że to opozycja wyprowadza Polskę z Europy.

Atakują nas na ulicach antyunijne, manipulanckie bilboardy zamówione przez grupę spółek energetycznych zależnych od państwa. Mają sugerować Polakom, że gdyby nie unijne regulacje, za prąd płacilibyśmy dwa razy mniej. Antyunijne bilbordy produkowane są za pieniądze podatników. Dlaczego więc Unia ma nam iść na rękę w jakiejkolwiek sprawie i odpuszczać kary finansowe? Nic się nie zmieni od razu. Pieniądze z Funduszu Odbudowy zostaną okrojone, zapłacimy jakieś kary, ale to wszystko nie ma większego znaczenia. To, co niepokoi, to eurosceptycyzm. 

Nawet protesty nie mają już w Polsce siły przebicia. Kolejne nasze granice zostają przekroczone, ale na prounijnych protestach nie ma tłumów porównywalnych do tych z jesieni 2020 roku po orzeczeniu w sprawie aborcji. Zdarza się chwilowy zryw wystraszonych obywateli, ale to tylko krótka, medialna panika. Co gorsza, powoli przyzwyczajamy się do upolitycznienia wyroków Trybunału. Pokazano nam, że protesty, mimo toczenia się w tym kraju w różnych sprawach niemal każdego tygodnia, nic nie znaczą i nie mają szansy wpłynąć na władze. Kiedy protestowałam ponad rok temu za dostępem do bezpiecznej aborcji, byłam wściekła, zszokowana i poruszona tłumami, które wyszły na ulice mimo szalejącej epidemii. A potem się zmęczyłam tym nieustannym zdenerwowaniem, własną bezsilnością, wreszcie bezczelnością oraz cynizmem władzy, na której nic nie robi wrażenia. I nie chodziłam więcej na protesty.

Chcę wierzyć w tę unijną utopię. Jak wtedy, gdy jako siedmiolatka szłam na Festyn Europejski w swoim rodzinnym mieście, zbierałam granatowe balony w żółte gwiazdki i wszyscy wokół mnie byli radośni. Po latach transformacji ustrojowej z lat 90. przyszło nowe i było to coś dużego – staliśmy się, jako Polacy, większą, ważniejszą częścią Europy.

Jeśli ta antyunijna tendencja się nie zmieni, to Polexit przestanie być tak nieprawdopodobny, jak mogło wydawać się jeszcze kilkanaście miesięcy temu. Potem stanie się już całkiem prawdopodobny, akceptowany społecznie, coraz bardziej pożądany. A sama Unia – coraz mniej Polsce potrzebna. 

Źródła:

  1. https://www.euractiv.pl/section/instytucje-ue/news/kopalnia-turow-kary-tsue-500-tys-euro-czechy-polska-komisja-europejska-rzecznik-ujvari-ke-morawiecki-fiala/
  2. https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kraj/2154581,1,antyunijne-billboardy-za-12-mln-zl-z-naszych-kieszeni.read
  3. Wyrok Trybunału z 15 lipca 1964 r. w sprawie Flaminio Costa przeciwko ENEL o wyższości prawa unijnego nad krajowym (https://eur-lex.europa.eu/legal-content/PL/TXT/?uri=celex%3A61964CJ0006)