To my jesteśmy nadzieją
Rebecca Solnit pisała, że nadzieja to nie słowa, a podejmowane czyny. Mimo że to zdanie funkcjonuje w mojej głowie od dawna, wciąż zagłębiam się w sens tych słów, również wtedy, kiedy nie widzę światełka w tunelu – tak, jak to było na ostatnim COP-ie.
Przechadzający się korytarzami miliarderzy, politycy cytujący Gretę Thunberg, przedstawiciele przemysłu paliw kopalnych dyskutujący ze sobą na temat tego, czyje logo jest bardziej zielone i dinozaur – o 26 szczycie klimatycznym można powiedzieć wiele. Owy dinozaur rozdawał na szczycie nagrody. I to nie byle jakie, bo trofeum „Fossil of the Day” (ang. „Skamieliny Dnia”) – nagrody dla państw, które mimo zagrożenia, jakim jest katastrofa klimatyczna, nie podejmują żadnych działań, a ich polityka klimatyczna pozostawia wiele do życzenia. Czwartego dnia szczytu, ta prestiżowa nagroda trafiła w ręce Polski. Dlaczego? Tego samego dnia na świat wyszła informacja o podpisaniu deklaracji odchodzenia od węgla przez państwa świata – te rozwinięte mają z niego zrezygnować w latach 30., a rozwijające się – w 40. Mimo że Polska jest 23 gospodarką na świecie, nasz rząd stwierdził, że odejdziemy od węgla dopiero w latach 40., ponieważ jesteśmy państwem wciąż rozwijającym się.
To wszystko działo się w środku wydarzenia, które potencjalnie mogło uratować naszą przyszłość. Brały w nim udział wszystkie ważne osobistości, mogące podjąć konkretne decyzje, które uratują miliony ludzi przed tragicznym w skutkach kryzysem klimatycznym.
Tak się jednak nie stało.
Podczas gdy mój limit nadziei na to, że w trakcie szczytu zostaną podjęte odpowiednie decyzje i uda nam się uratować przyszłość naszą i kolejnych pokoleń, wyczerpywał się z każdą sekundą, na zewnątrz, na szarych ulicach Glasgow, nadzieja cały czas żyła i przybierała na sile, napędzana przez wspólnoty ludzi wierzących w prawdziwą zmianę i chcących nowego, lepszego świata. Niezależnie od deszczu, wiatru czy niskiej temperatury, ci ludzie zawsze tam byli. Śpiewali piosenki, tańczyli, krzyczeli, rozdawali jedzenie i pokazywali swój sprzeciw przeciwko bierności rządów w sprawie zmian klimatycznych.
1 listopada, równocześnie z „Leaders Summit”, czyli tą częścią COP-u, gdzie liderzy i liderki państw wygłaszają swoje przemowy, na ulicach trwał protest. Poprzedzał on przybycie kilku osób MAPA (czyli takich, które już odczuwały lub odczuwają skutki zmian klimatu) na należącym do Greenpeace statku Rainbow Warrior. Uczestniczenie w tym proteście chociażby przez chwilę było niezwykłym przeżyciem. Historie osób i ich rodzin dotkniętych kryzysem klimatycznym – wszystkie zawarte w nich emocje i uczucia stanowiły całość i były opowieścią o tym, że ten świat, w pewnym momencie przestał być miejscem dla wszystkich ludzi, a wygodnie mogą żyć w nim tylko ci wybrani. 5 i 6 listopada również można było wysłuchać tych przejmujących historii, w trakcie strajków, które trwały całymi dniami (jeden z nich liczył ponad 100 tysięcy osób!).
Przez dwa tygodnie trwania szczytu klimatycznego w Glasgow miałam okazję dojść do różnych wniosków. Szczególnie chciałabym podzielić się jednym z nich – tym najbardziej rewolucyjnym. Wraz z końcem ery paliw kopalnych, kończy się też „polityka garniturów” – era ludzi podejmujących decyzje, nie zważając na jakość życia, a jedynie na zyski. Tych, którzy nie uważają się za część tego świata, ale mają się za jego absolutnych władców. Zmiana nadchodzi i dzieje się już teraz, na ulicach. Można ją znaleźć w budowaniu wspólnot i w działaniach oddolnych. Zmiana bazuje głównie na nadziei na nowy, lepszy świat i pochodzi nie tylko z lęku o przyszłość, ale również z przekonania, że obecny system wyklucza się z człowieczeństwem.
Prawdziwe liderstwo to nie wyniosłość i ekskluzywność, a bliskość i czułość.
Gosia LACH