Ucywilizowane niewolnictwo


Praca po kilkanaście godzin dziennie, zalew tak zwanych umów śmieciowych, płaca poniżej ustalonej prawnie godzinowej stawki minimalnej, brak dni wolnych od pracy – tak w dużym skrócie wygląda rzeczywistość młodych osób na polskim rynku pracy. Wymienione zjawiska są w zasadzie wszechobecne i stają się ponurym elementem krajobrazu polskiego społeczeństwa. Wielu młodych ludzi zadaje sobie pytanie: „Czy istnieje dla nas jakakolwiek alternatywa?” Tak, jeżeli sami ją sobie stworzymy.

Czy kogoś to jeszcze dziwi?

Każdy z nas ma za sobą doświadczenie wyzysku w pracy albo zna przynajmniej jedną osobę, która była, bądź nadal jest, ofiarą nieuczciwych praktyk ze strony pracodawcy. Co jakiś czas w mediach pojawiają się historie pracowników, zazwyczaj anonimowe, demaskujące patologie polskiego rynku pracy. Najczęściej są to słowa młodych osób – osób, które już na starcie swojej drogi zawodowej są rzucane na głęboką wodę. Działacz społeczny Jan Śpiewak w ostatnim czasie opublikował na swoim instastory szereg oburzających świadectw byłych i obecnych pracowników Papaya Films, którzy pracowali nawet po 20 (!) godzin dziennie na planach filmowych, nie otrzymując odpowiedniego wynagrodzenia za wypracowane nadgodziny. Przypadki pracowników Papaya Films nie są odosobnione, stanowią raczej przykład „kultury pracy”, w którą wplątane zostało polskie społeczeństwo po transformacji ustrojowo-gospodarczej po 1989 roku. 

Na co składa się „kultura pracy”? Jej swoistym elementem, a właściwie trzonem, jest praca po kilkanaście godzin dziennie. Podbudowane jest to umowami śmieciowymi i stawkami godzinowymi, które nie spełniają wymogów ustawowych. Ten drugi element posiada szczególną korelację z polskim rynkiem mieszkaniowym, zalanym przez „patodeweloperkę”, zakupy inwestycyjne mieszkań i nieuczciwe praktyki lokatorskie. Młody pracownik nie może liczyć na dni wolne, a jeżeli już je otrzyma, to zwykle są one wywalczone siłą olbrzymiej perswazji. Znane są przypadki, kiedy do pracy przychodziły osoby chore, z gorączką, bólem gardła, z mdłościami – znamienne szczególnie w dobie pandemii Covid-19. I powszechne – można by rzec, totalnie znormalizowane – bezpłatne staże. Raczej nie da się tego nazwać inaczej niż mianem „ucywilizowanego niewolnictwa”. Dlaczego „ucywilizowanego”? Dlatego, że jest to coś, czego nie poddajemy większej refleksji; coś, co nas w żaden sposób nie porusza. Przechodzimy nad tym do porządku dziennego, traktujemy to jako stały element rzeczywistości. Reasumując – praca przez ponad połowę doby, głodowa płaca (o ile w ogóle zapłacą), brak zabezpieczenia w postaci urlopu zdrowotnego. Można by zadać pytanie: „Kto o zdrowych zmysłach godzi się na to, aby tkwić w takiej niekorzystnej sytuacji?”. Odpowiem na to pytaniem: „A czy istnieje jakaś alternatywa?”. I myślę, że podobne pytanie zadaje sobie każdy, kto spotkał się z nieuczciwymi praktykami w miejscu pracy – „Przecież wszędzie tak jest”. Wyzysk młodych pracowników został nadzwyczaj znormalizowany i wyniesiony niemal do rangi najwyższej cnoty. Oczywiście, wszystko to obleczone jest dużą dawką cynizmu i neoliberalnej schizofrenii.

Patologizacja wartości

Słowa prof. Matczaka o 16-godzinnym dniu pracy wywołały wśród wielu osób niemałe poruszenie, ale tak naprawdę są swoistym przykładem wspomnianej wyżej normalizacji niezdrowych praktyk pracowniczych. To wyraźny wydźwięk polskiej myśli neoliberalnej, w której urzeczywistnienie jesteśmy zaangażowani wszyscy, nawet jeżeli niekoniecznie się z nią zgadzamy. Główne założenia owej myśli, do której zaliczyć można między innymi kult hiperindywidualizmu (przeświadczenie, że każdy jest kowalem swojego losu – nie łudźcie się, oni tak naprawdę nie myślą w ten sposób) i wypaczenie wartości ciężkiej pracy do uzasadniającej wyzysk śpiewki, zostały wyniesione do rangi najwyższych cnót moralnych, nadano im niemal sakralny charakter. Owe „cnoty” tak silnie zakorzeniły się na polskim gruncie, że nawet najmniejsza forma kwestionowania ich nieomylności stanowi ryzyko ataku ze strony przedstawicieli elity intelektualnej polskiej myśli neoliberalnej, która stoi na straży ancient regimu

Najlepiej wytłumaczyć tę patologizację wartości na przykładzie wspomnianego przeze mnie kultu ciężkiej pracy. Na dobrą sprawę nie ma przecież nic złego w tym, że ktoś ciężko pracuje, aby osiągnąć dany cel. Pierwszą rzeczą, na którą trzeba zwrócić uwagę, jest cyniczne wypaczenie wartości – tutaj nie chodzi tak naprawdę o pochwałę czyjejś ciężkiej pracy, lecz wykorzystanie jej jako usprawiedliwienie dla wyzysku. Dla neoliberała praca sama w sobie nie ma żadnej wartości, ponieważ liczy się to, co ona przynosi – zysk. Logiczne jest, że gdyby mówili wprost: „Musisz zaharowywać się na śmierć, aby swoją pracą przynieść olbrzymie zyski twojemu pracodawcy”, to mało kto chciałby dla nich ryzykować życie i zdrowie. Dlatego muszą do swojej retoryki dodać czynnik wartościujący – pracując po kilkanaście godzin dziennie jesteś wartościowy, ta ciężka praca cię uszlachetnia. Są osoby, które nie dają się nabrać na taką retorykę i publicznie wypunktowują patologię polskiego rynku pracy. Co można usłyszeć w odpowiedzi na to od neoliberała? „Nikt do pracy nie zmusza”, „pracę zawsze można zmienić na inną”. Olbrzymi przeskok z pochwały ciężkiej pracy do lekceważenia jej wartości, traktowania jak jednorazową reklamówkę ze sklepu – wiatr porwie jedną, można się wrócić po kolejną. Osób, które zdają sobie sprawę z rzeczywistego wyglądu sytuacji, jest przecież mnóstwo. Dlaczego więc nic się, na dobrą sprawę, nie zmienia?

To po prostu nieopłacalne

Perspektywy młodego polskiego pracownika nie rysują się zbyt kolorowo. Znamienne jest to, że wraz z postępem technologii, kiedy inne kraje testują lub całkowicie przechodzą na 6-godzinny dzień pracy, w Polsce niemal bluźnierstwem nazywane są wszystkie próby chociażby wywołania dyskusji na temat wyzysku, nieuczciwych praktyk pracowniczych i innych patologii polskiego rynku pracy. Nie można tego nawet nazwać staniem w miejscu, lecz cofaniem się – szanse dla młodych ludzi na usamodzielnienie się i godne życie topnieją z każdym dniem. Żadna władza nie zrobiła nic, aby ten problem rozwiązać na poziomie systemowym, wręcz przeciwnie – ta patologizacja pojęć, wartości i ideałów, ich nieustanne wypaczanie dla własnych potrzeb jest uznawane za korzystne. Tak naprawdę przynosi to więcej szkód niż pożytków nie tylko dla samych pracowników, którzy są największymi ofiarami tego systemu, lecz również dla samych pracodawców i przedsiębiorców (co obrazuje dobitnie ich intelektualną kondycję). Jakie biznesowe korzyści przynosi przemęczony, schorowany pracownik? Ile jest w stanie wykonać „wartościowej” pracy w takim stanie? Są to kwestie, które raczej nie zaprzątają głowy polskim przedsiębiorcom, bo są im „nie na rękę” – wymagałyby pewnych strukturalnych zmian, pewnych ustępstw, być może chwilowego zmniejszenia zysków, a to jest coś, na co nigdy żaden „poczciwy” przedsiębiorca się nie zgodzi.

Solidarność naszą bronią

Każdy z nas, czy tego chce, czy nie, tkwi zanurzony po uszy w tym systemie. Mało komu chce się już nawet kwestionować założenia polskiej myśli neoliberalnej, wszystko jest traktowane w ramach niesprawiedliwej, acz wciąż przecież: rzeczywistości – czegoś, na co nie mamy wpływu. Pogrążeni w apatii rzeczywiście nie jesteśmy w stanie zrobić wiele. Ale czy na pewno? 

Społeczeństwo charakteryzuje się tym, że odpowiedzialność za popełnione błędy zrzuca na karby młodych i to od nich oczekuje, że wypracują jakieś odpowiednie strategie, aby zaradzić postępującym kryzysom. Tak jest w przypadku katastrofy klimatycznej, tak jest w przypadku ataku na praworządność przez Prawo i Sprawiedliwość. Dlaczego nie wykorzystać tego na zasadzie miecza obusiecznego? Skoro wymaga się od nas, abyśmy naprawiali błędy popełnione przez „starszyznę”, to zróbmy to. Jak? Skoro mowa o tragicznej sytuacji na polskim rynku pracy, powinniśmy bazować przede wszystkim na solidarności – zakładać związki zawodowe, organizować strajki, nagłaśniać, jak tylko to możliwe, wszechobecne patologie i nie dać się zagłuszyć. Zerwać z zasadą, że starszym należy się bezwzględny szacunek, skoro starsi wystawiają na szwank nasze życie i zdrowie. Co właściwie mamy do stracenia? Nic. A do zyskania? Wiele. Naszą godność, przyszłość i najważniejsze, nasze zdrowie – według danych Światowej Organizacji Zdrowia z 2016 roku śmierć w wyniku przepracowania poniosło 745 tysięcy osób na całym świecie. Młodzi ludzie w Polsce mają coraz mniejsze szanse na samodzielne życie bez strachu o jutro, a depresja i inne zaburzenia psychiczne szerzą się plagą po całym świecie. Istnieje więc alternatywa, ale urzeczywistnienie jej wymaga pewnej dozy odwagi. 

Aleksandra KMIEĆ