Wszyscy jesteśmy uchodźcami
Kiedy media na całym świecie pokazywały na żywo upadek Kabulu, już było wiadomo, że państwa europejskie wkrótce czekać będzie powtórka z bardzo ważnego sprawdzianu. Sprawdzianu z człowieczeństwa, solidarności i honorowania własnych zobowiązań. Polska właśnie go nie zdała.
Chłód
Są wycieńczeni, głodni i spragnieni. Ich stan zdrowia pogarsza się z godziny na godzinę. Wśród nich są mężczyźni, kobiety, dzieci, a nawet kot. Już niemal miesiąc uchodźcy z Afganistanu koczują na granicy polsko-białoruskiej obok Usnarza Górnego, bezradni wobec okrucieństwa, jakie spotyka ich ze strony państwa polskiego. Teraz, po wprowadzeniu stanu wyjątkowego w przygranicznych miejscowościach, zostali całkiem sami, zdani na łaskę pilnujących ich służb.
Gdy wiele dni temu w obawie o swoje życie uciekli z Afganistanu, coraz szybciej zajmowanego przez siły Talibów, zapewne nie spodziewali się, że po dotarciu do granicy Polski staną się niczym więcej, jak tylko pionkami w politycznej grze o słupki sondażowe. Zamiast schronienia i długo wyczekiwanego odpoczynku od tułaczki i niebezpieczeństwa, zderzyli się z murem. Nie betonowym, ale ludzkim, stworzonym ze strażników granicznych, żołnierzy nieznanej formacji (wbrew prawu nie noszą żadnych oznaczeń jednostki), policji, a przede wszystkim polityków, którzy z ciepła swoich warszawskich apartamentów decydują o losie bezbronnych, zziębniętych i chorych ludzi.
Choć koczujący na granicy uchodźcy w obecności prawników oraz straży granicznej wielokrotnie złożyli prawnie wiążące wnioski o ochronę międzynarodową, to spotkali się tylko z głuchym milczeniem pograniczników. Zgodnie z prawem, straż graniczna jest zobowiązana do wpuszczenia takich osób na teren naszego kraju i rozpoczęcia procedury ubiegania się o azyl. Niestety, jesteśmy świadkami powtórki z jesiennych protestów przeciwko zaostrzeniu prawa do aborcji, kiedy to funkcjonariusze służb mundurowych bez mrugnięcia okiem wykonywali bezprawne i brutalne rozkazy rządzących.
Delikatnie mówiąc, lekceważący stosunek obecnej władzy do prawa chyba jednak już nikogo nie dziwi. Rządzący ustanowili w Polsce doprawdy nowy standard – prawo, zarówno polskie, jak i międzynarodowe, jest dla nich tylko niewygodną przeszkodą, którą mogą przesuwać wedle swojego widzimisię, ku bezsilnemu westchnieniu obywateli. Nie inaczej stało się w przypadku działań na polsko-białoruskiej granicy, które władza próbuje legitymizować poprzez dokonanie zmian w rozporządzeniu, ignorując podstawową zasadę lex retro non agit – prawo nie działa wstecz – oraz prosty fakt, że nie można w ten sposób zmieniać Konstytucji RP czy prawa międzynarodowego.
I mimo że większość z nas już dawno przestała reagować na łamanie prawa przez polityków PiS, to ciężko przejść z obojętnością nad piekłem o długości zaledwie ok. 10 metrów, które władza urządziła uchodźcom koczującym pod Usnarzem Górnym.
Pułapka
Z jednej strony otoczeni przez białoruskich pograniczników, z drugiej przez polskich funkcjonariuszy blokujących im drogę na teren UE, Afgańczycy znaleźli się w potrzasku. Jednak, na niewpuszczeniu ich do Polski się nie skończyło. Władza, rękami straży granicznej, wojska i policji stosuje wobec przebywających na granicy uchodźców zupełnie niezrozumiałe i niczym nieuzasadnione okrucieństwo, które zakrawa na tortury. Afgańczykom nie tylko od wielu dni bezprawnie uniemożliwia się kontaktu z ich prawnikami, ale także upokarza, pozbawiając możliwości zaspokojenia swoich najbardziej podstawowych potrzeb fizjologicznych w prywatności.
Zanim władza ostatecznie odcięła uchodźców od reszty świata, wprowadzając stan wyjątkowy przy granicy, okoliczni mieszkańcy, parlamentarzyści, aktywiści oraz osoby prywatne wielokrotnie próbowały przekazać im podstawowe artykuły potrzebne do przetrwania takie jak woda, jedzenie, koce czy opatrunki. Niestety bezskutecznie: mundurowi nie dopuścili do nich nawet karetki czy lekarki, która znajdowała się w pobliżu, choć uchodźcy z dnia na dzień coraz bardziej skarżyli się na swoje zdrowie, w tym na zapalenie płuc, które nieleczone często kończy się śmiercią. Władze nie udzieliły im pomocy, nawet gdy oficjalnie zobowiązał je do tego Europejski Trybunał Praw Człowieka. Na polsko-białoruskiej granicy właśnie rozgrywa się dramat ludzi, którzy bez odpowiedniej pomocy w końcu zaczną umierać w imię cynicznych gier politycznych PiS-u. I stanie się to pod nieobecność niewygodnych świadków, których władza skutecznie się pozbyła.
Przekaz kontrolowany
W tym samym czasie rządzący usilnie starają się, by na sytuacji przy granicy nie stracić wizerunkowo. Po wprowadzeniu stanu wyjątkowego w przygranicznych miejscowościach to zadanie stało się znacznie prostsze. Teraz, gdy spod Usnarza Górnego i okolic musieli wynieść się aktywiści, fundacje, dziennikarze oraz politycy, władza zyskała niemal pełną kontrolę nad tym, jakie informacje z granicy docierają do ludzi. Choćby na twitterowym profilu Straży Granicznej możemy znaleźć zdjęcia uśmiechających się uchodźców czy białoruskich służb medycznych, które zdają się udzielać im pomocy.
By usprawiedliwić nieprzyjmowanie uchodźców do Polski, politycy partii rządzącej tworzą bajkę o „wojnie hybrydowej” z Białorusią. Poprzez nieludzkie traktowanie ludzi szukających pomocy w naszym kraju oraz iście trumpowską budowę zasieków z drutu kolczastego na granicy, Polska właśnie tę wojnę przegrywa. Bezprawie i okrucieństwo, jakich polskie władze dopuszczają się wobec uchodźców, sprawiają, że nasz kraj tylko upodabnia się do reżimu Łukaszenki, gdzie łamanie praw człowieka jest na porządku dziennym.
W obecnej sytuacji kluczowy jest także język, którym posługują się politycy PiS-u w stosunku do uchodźców. Widoczne jest w nim przede wszystkim odczłowieczenie – ludzi potrzebujących pomocy określają jako falę czy niebezpieczeństwo, przed którym trzeba chronić nasz kraj. Zdaje się, że wobec zbliżających się wyborów parlamentarnych PiS wraca do wyborczej strategii z 2015 roku, gdy swoje poparcie budował na antyuchodźczej narracji. Politycy obozu rządzącego cynicznie prowadzą kampanię strachu, która jednak tym razem może kosztować zdrowie i życie ludzi pilnie potrzebujących schronienia i opieki medycznej.
(Nie)miłosierdzie
Choć słowo „uchodźca” kojarzy nam się głównie z ludźmi uciekającymi z Bliskiego Wschodu czy Afryki, to jako Polacy mamy za sobą długą historię uchodźstwa. Od Arian uciekających przed prześladowaniami religijnymi, przez inteligencję migrującą na Zachód w trakcie rozbiorów, aż po osoby LGBTQ+, które przenoszą się do tolerancyjnych krajów, zawsze byliśmy uchodźcami. Również jako imigranci zarobkowi (mimo że wymyśliliśmy sobie na to ładne słowo – „ekspat”), jesteśmy uchodźcami. I co najważniejsze, niezależnie od miejsca zamieszkania i sytuacji geopolitycznej, w której się znajdujemy, wszyscy jesteśmy ludźmi i potrzebujemy tych samych rzeczy: bezpieczeństwa, snu, jedzenia, picia, opieki medycznej i przede wszystkim szacunku. Szczególnie w obliczu nadciągającej katastrofy klimatycznej każdy z nas, także premier Morawiecki czy Jarosław Kaczyński, może stać się uchodźcą, dlatego, kiedy na naszej granicy koczują ludzie potrzebujący pomocy, naszym moralnym obowiązkiem jest im pomóc.
Istnieje jednak jeszcze jeden istotny powód, dlaczego powinniśmy otworzyć nasze granice dla uchodźców, choć uświadomienie sobie tego wzbudzi u niektórych dyskomfort. Polska jako aktywny uczestnik misji wojskowych na Bliskim Wschodzie jest współodpowiedzialna za destabilizację tego regionu i los ludzi, którzy teraz stoją u naszych granic i błagają o pomoc. Jesteśmy coś winni tym ludziom – nie tylko tym, którzy aktywnie nas wspierali, ale też cywilom, którzy teraz płacą najwyższą cenę za obecność obcych wojsk w ich domu.
Prawo i Sprawiedliwość przedstawia się jako stojącą na straży chrześcijańskich wartości. Rzeczywistość pokazuje jednak, że jej politycy bynajmniej się nimi nie kierują. Chociaż Katechizm Kościoła Katolickiego wyraźnie głosi: głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać, podróżnych w dom przyjąć – są to odruchy najwyraźniej zupełnie obce politykom obozu rządzącego. Można się tylko zastanawiać, czy gdy na wigilijnym stole położą nakrycie dla zbłąkanego wędrowca, przypomną sobie przerażone twarze zziębniętych i chorych ludzi.
Kinga SKOTNICKA