"Przemoc w tym jest nadzwyczaj znormalizowana" - rozmawiamy z kobietami w przemyśle seksualnym


Dzisiaj publikujemy drugą część wywiadu z kobietami w seksbiznesie, których głos na co dzień nie jest słyszany, a one same nie mogą pozwolić sobie, aby głośno i pod własnym nazwiskiem opowiadać o swoich doświadczeniach. Pierwszą część znajdziecie pod linkiem tutaj. 

Czy było tak, że zgadzałaś się na czynności, których nie chciałaś wykonywać, tylko dlatego, że potrzebowałaś pieniędzy?

Magda: Mówimy o każdej jednej czynności. Absolutnie każdej. Nie chodzi o jakieś ekstremalne rzeczy, tylko to, co się dzieje u mnie na co dzień na tym polu. Większość z nas robi to dla pieniędzy, to nie są mężczyźni, których bym tknęła trzymetrowym kijem, gdyby w grę nie wchodził przymus i potrzeba pieniędzy. A w środowisku feministycznym seks pod przymusem powinnyśmy nazywać po imieniu.

Estera: Tak, na początku moja oferta była bardzo wąska. Niewiele mężczyzn było chętnych, musiałam ją poszerzyć. Mimo to zawsze w rozmowach podkreślałam, czego nie robię, a i tak padały pytania, później naciski na czynności, których zaznaczałam, że nie wykonuje, jak np. bicie i poniżanie kogoś. Koniec końców dostawałam więcej pieniędzy i to robiłam, mimo tego, że źle się z tym czułam.

Iza: Chciałabym podkreślić, że nie tylko okropne nadużycia i brutalne gwałty są tym, czego nie chcemy. Bycie obiektem seksualnym do kupienia samo w sobie jest traumatyczne i szkodliwe.

Zdaje się, że główną zasadą feministek, które postulują uznanie pracy seksualnej za normalną pracę, jest oddawanie głosu i przestrzeni samym pracownicom. Kładzie się mocny nacisk na to, by słuchać sexworkerek. Czy czujesz, by twoje zdanie w tej sprawie było brane pod uwagę, włączane do debaty? Czy uważasz, że grupa kobiet z doświadczeniami takie jak twoje jest jakkolwiek reprezentowana w sporze o sexwork?

Estera: Drugim zjawiskiem najbardziej denerwującym aktywistki pro-sexwork, zaraz po używaniu słowa prostytutka, jest mówienie na temat negatywnych doświadczeń z klientami. Dla mnie nigdy nie było miejsca w ich kręgach, bo nie umiem kłamać. Mój głos był uciszany, kiedy jeszcze na początku próbowałam się w jakikolwiek sposób z tą grupą socjalizować. Zarzucano mi kłamstwo na temat moich doświadczeń. Mam wrażenie, że panuje tam jakby syndrom sztokholmski czy zmowa milczenia. One wiedzą o tym, jak klienci nas traktują, same tego doświadczają, a mimo to, kiedy próbujesz podjąć rozmowę na ten temat z głównymi reprezentantkami pracy seksualnej w Polsce, to najchętniej wsadziłyby ci knebel w usta. Mój głos nie jest reprezentowany. Czuję się zepchnięta, a więcej wsparcia dostaje od osób, które są nazywane SWERFami. Mam kontakt z kilkoma kobietami, które nadal tkwią w tej branży i mają podobne zdanie do mojego, ale to są osoby, które nie szukają rozgłosu, wolą cierpieć i czekać na dzień, który zmieni coś w ich życiu. Dziewczynom z Instagrama, które zadowolone pracują na kamerach i w klubach łatwiej udawać, że nie istniejemy.

Magda: Ja nie uważam, żeby nasze doświadczenia były wysłuchiwane, bo albo właśnie się je ucisza, albo jest ta cała myśl na zasadzie „no jasne, że ktoś będzie miał złe doświadczenia”. No tak, zawsze ktoś będzie miał złe doświadczenia tak naprawdę ze wszystkim, tylko nie będziemy udawać chyba, że złe doświadczenie osoby, która np. była kelnerką w knajpie, jest takie samo jak to innej kobiety, która była bita, poniżana i gwałcona w branży charakteryzującej się tego typu zachowaniami. To jest śmieszny tok myślenia. Nie rozumiem, dlaczego na siłę szuka się tutaj symetrii, bo każdy ma złe doświadczenia z czymś. Jeśli mówisz komuś, kto przeżył gwałty, przemoc, ma potworną traumę, że każdy ma jakieś złe przeżycia związane z pracą, to jest to forma manipulacji i jest to przemoc faktycznie. Jak jesteśmy już przy temacie feministycznego środowiska i przemocy — bywa tak, że w tych kręgach w celu manipulacji przemocą nazywa się rzeczy, które z przemocą nie mają nic wspólnego. Chociażby udawanie, że jakakolwiek krytyka branży seksualnej jest przemocowa. Mówienie o przemocowej krytyce wychodzi od osób, które decydują się na ignorowanie miliona traum, gwałtów, pobić, śmierci i cierpień. Jeśli ktoś jest oburzony jakimś słowem, właśnie np. prostytutka, a później decyduje się na przemilczanie tego, o czym mówię teraz, to jakie ma priorytety? I czy naprawdę obchodzi go los i interes kobiet? W tym słuchaniu chodzi o słuchanie tej garstki, która jest zadowolona albo przynajmniej powiela taką narrację. Nie dziwię się, że ludziom wygodniej jest przyswajać pozytywne rzeczy, bo nasze doświadczenia nie są kolorowe, nie nadają się na ładny, fajny podcast czy serial; nasze historie są o wiele bardziej dramatyczne i pełne strasznych wydarzeń. Wszystkie slogany o słuchaniu pracownic to nieprawda. „Słuchajcie tych pracownic, które ja wam pokażę palcem” - tak to wygląda w rzeczywistości. Spotykały mnie nieraz komentarze, kiedy ja jako prostytutka coś krytykowałam, dostawałam odpowiedź, że ktoś wysłuchał pracownic i jest inaczej. W jaką stronę zmierza ta cała debata, kiedy ucisza się prostytutki tym, że już się wysłuchało jakichś pracownic? To ja jestem tą pracownicą, więc może czas wysłuchać też mnie.

Czy uważasz, że powinny zostać uruchomione programy pomocowe wyjścia z prostytucji? Skorzystałabyś z takiej możliwości, gdyby ona realnie istniała?

Magda: Myślę, że jak najbardziej są potrzebne, szczególnie patrząc na skalę tego problemu. Nie rozumiem, dlaczego wspominanie o tym jest czasem uznawane za coś, co powinno się uciszać, najlepiej hasłami o kompleksie zbawcy. Mówienie o takich programach jest tylko przyznaniem, że są kobiety, które potrzebują pomocy. Sama bym skorzystała, szczególnie jeśli nadal bym miała takie problemy ze znalezieniem jakiejkolwiek pracy. Ja i tak mam łatwiej, bo mieszkam w mieście, które jest duże, mówię po polsku, mam dokumenty. Co z kobietami, które nie znają języka lub są z mniejszych miejscowości? Takie programy to by było wyciągnięcie pomocnej ręki w naszą stronę. Coś, o co feministki powinny walczyć.

Koalicja Sex Work Polska pisze na swojej stronie, że choć samo świadczenie usług seksualnych nie jest nielegalne to przestępstwami są działania tzw. trzecich stron. Jak odnosisz się do postulatu “pełnej dekryminalizacji”?

Magda: Obawiam się, że pełna dekryminalizacja, czyli dekryminalizacja także „zawodu” sutenera, który przy takich przepisach byłby właśnie w pełni legalnym zajęciem, otwiera jeszcze szerzej furtkę do handlu ludźmi. Do wzrostu skali niewolnictwa seksualnego, którego ofiarami padają najczęściej kobiety, które są uchodźczyniami, są biedne, nie mają wyboru, prawnie nie istnieją w danym państwie. W tych dyskusjach w środowisku od razu też się słyszy, że handel ludźmi i praca seksualna to nie jest to samo. No jest to coś innego pod jakimiś względami, ale nie da się tego odłączyć i jedno napędza drugie. Prawo też dotyczyłoby i jednego i drugiego.

Iza: Uważam, że „dekryminalizacja sex worku” to wyjątkowo głupie i mylące hasło. Poza tym wrzucanie do jednego worka prostytucji z na przykład sprzedawaniem nagich zdjęć jak dla mnie jest kolejnym sposobem na manipulację i zmianę dyskursu na korzyść ludzi czerpiących korzyści finansowe z wyzysku kobiet. Kobiety świadczące usługi według polskiego prawa nie spotka żadna kara. Dekryminalizacja sutenerstwa, kuplerstwa i stręczycielstwa może pomóc prostytutkom działającym na własną rękę lub kobietom utrzymującym się z kamerek, bo prawo zwłaszcza w zakresie kuplerstwa może przysparzać im problemów np. z wynajmem mieszkania. Prawo to jednak jest dość śliskie i mimo że wmawia się nam, że taksówkarz przewożący prostytutkę może zostać ukarany, to jednak to się w praktyce po prostu nie zdarza. Gdyby chodziło tylko o takie przypadki (tak jak zresztą Sex Work Polska próbuje usilnie nam wmawiać) to może byłoby w porządku. Ale prawo nie obowiązuje jedynie w wybranych przypadkach. Ciężko wmówić innym, że pozwolenie sutenerom działać bezkarnie to dobry pomysł, dlatego właśnie ubierane jest to w pseudo-feministyczną i pseudo-nowoczesną otoczkę. To paskudny i neoliberalny kierunek przeprowadzania zmian społecznych. Wmawianie ludziom, że sutener nie różni się niczym od właściciela sklepu jest niesamowitym uprzedmiotowieniem kobiet.

Estera: Popieram model nordycki, choćby z samej awersji, która jest wynikiem moich przeżyć, doświadczeń z klientami, a nie są to odosobnione przypadki. Powinny zostać uruchomione programy wyjścia z branży, państwo w ogóle powinno lepiej działać w zakresie minimalizowania zjawiska prostytucji, popytu na płatny seks, mam wrażenie, że bardzo mało się o tym mówi.

Czego ci brakuje w tym feministycznym sporze o sex work? O czym mówi się za mało?

Magda: Brakuje mi jakiejkolwiek krytyki, a raczej brakuje mi tego, by krytyka była wysłuchiwana, nie od razu skreślana i wyśmiewana. Żeby nie reagowano na nią tylko rzucaniem hasła SWERF, bo to jest najczęściej konstruktywna krytyka zjawiska ze strony feministek, to są jakieś analizy czy danych, czy warunków środowiskowych. Ja nie wyobrażam sobie bycia feministką bez brania pod uwagę tych czynników. Jak możemy być feministkami bez podejścia krytycznego, analizowania rzeczy pod kątem patriarchatu i wyzysku kobiet w kapitalizmie? Myślę, że trzeba zacząć od wyjścia z tych pustych sloganów rzucanych bez większego przemyślenia. Dobrze, możemy rzucić jakimś ładnym hasłem, tylko co się za nim kryje, gdzie jest jakakolwiek znajomość tematu, gdzie są jakiekolwiek źródła, gdzie konfrontacja z drugą stroną? Żeby w ogóle środowisko feministyczne się rozwijało, żeby było żywe to potrzeba debaty i podejścia krytycznego. Jeżeli tego nie ma, to stoimy w miejscu. To nie jest żaden sposób na budowanie ruchu. Tutaj od razu się odniosę do tego akronimu SWERF - Sex Worker Exclusionary Radical Feminist, bo to jest coś, co często się rzuca w kontrze do krytyki, bez żadnego wczytania się w nią.  Mam wrażenie, że trochę tworzy się jakiegoś wyimaginowanego wroga i odpowiada się na argumenty, które nie padają. My nie jesteśmy grupą, która mówi o tym, że kobiety w przemyśle seksualnym są kurwami, że są sprzedajne, nie szanują się itd. Osoby, które tak mówią to są najczęściej mizoginistyczni mężczyźni, my raczej dostarczamy argumenty, a wrzuca się nas do jednego wora z seksistami i mówi się, że my uważamy tak jak oni. To jest nieprawda i w ogóle nie o to chodzi, ale może tak jest nas łatwiej uciszyć w tej „debacie”? Łatwo przekreślić naszą krytykę, kiedy zarzuci się, że jest ona wykluczająca.

Dodatkowo od razu pojawia się jakaś dziwna retoryka, że od SWERFizmu jest blisko do TERFizmu (wykluczania osób transpłciowych). Ja tego nie rozumiem i to też jest tylko taki argument lecący w powietrze, który nie ma przełożenia na faktyczny stan rzeczy. Jednak uparte łączenie nas z transfobicznymi postawami ludzi skutecznie odpycha od drążenia sprawy. Zresztą nawet, jeśli dzielimy z kimś jeden pogląd, a się tak zdarza, to nie znaczy, że jesteśmy tą samą grupą, że zgadzamy się we wszystkim. Mam wrażenie, że ogólnie brakuje takiego rozumowania w środowisku, że można dzielić z kimś spojrzenie na jedną kwestię i to niewiele znaczy. Myślenie czarno-białe przynosi szkody. 

No i jeśli chodzi o tę transfobię — ironiczne jest to, że często ofiarami tego biznesu padają transpłciowe kobiety, które są niesamowicie fetyszyzowanie. Skoro mamy zamiar bombardować ludzi statystykami na temat przestępstw i przemocy wobec transpłciowych kobiet w Ameryce to powinniśmy uwzględnić, ile z tych krzywd miało miejsce właśnie przez branżę seksualną, a konkretnie przez mężczyzn, którzy w pozycji władzy roszczą sobie prawa do naszych ciał. Dla trans kobiet tkwienie w tym wszystkim wcale nie jest wyzwalające, to jest wręcz dowód na ich szczególną opresję, skoro tak często lądują akurat w tej branży, a nie gdziekolwiek indziej. My wszystkie jesteśmy zabawkami dla tych mężczyzn. I jasne, możemy karmić ludzi tą propagandą, że oni płacą nasze rachunki, ale ja mam to gdzieś, to jest tylko sposób, by przeżyć, oni nie widzą w nas człowieka. Złości mnie fakt, że wrzuca się mnie z transfobkami do jednego wora. Przepraszam, że mówię otwarcie o gwałtach, których doświadczamy w tej branży. To bardzo transfobiczne z mojej strony.

No i tu też wchodzi ważna kwestia, której się nie omawia za bardzo — a mianowicie grooming młodych dziewczyn. Przedstawianie pracy w sektorze seksualnym jako coś spoko dla nastolatki wchodzącej w dorosłość, kończy się nieraz tragicznie. To nie jest w porządku, żeby nastolatka budowała poczucie wartości na czymś, co jest szkodliwe, żeby czekała na 18 urodziny, by zaraz po nich wejść w branżę, legalnie założyć konto na only fans. To jest właśnie grooming. Kiedy się okazuje, że jakiś dorosły facet kupował zdjęcia od 17-latki, to ludzie są bardziej oburzeni, ale kiedy ta sama dziewczyna sprzedawałaby je zaraz po 18 urodzinach, to by nie było problemu według nich i wszystko można by było sprowadzić do „wolnego wyboru”. To jest uczenie młodych dziewczyn patriarchalnych schematów i standardów. Pokazuje się im tak naprawdę, co szczególnie ceni się w nich w społeczeństwie, że tym, co się sprzedaje jest ich seksualność. Malowanie nastolatkom branży seksualnej jako coś pozytywnego lub nawet empowering, jest straszne. Pojawia się zresztą coraz więcej głosów dziewczyn, które otwarcie mówią, że były groomingowane do prostytucji. 

Zresztą mój pierwszy kontakt z tą branżą był, kiedy miałam 18 lat i miesiąc, zaraz po moich urodzinach. Polegał na wysyłaniu zdjęć i rozmowie o charakterze seksualnym z facetem. To były pierwsze pieniądze, jakie zarobiłam. Pamiętam straszny dyskomfort, jaki mi towarzyszył, jak rozmawiałam z nim przez telefon, czułam, że coś jest nie tak, ale starałam się to jakoś wyprzeć i zatuszować, w głowie przedstawiłam to sobie jako coś fajnego, ale nie do końca tak to działało. Miałam później nieodparte niesamowicie negatywne odczucia z tym związane. 

Przede wszystkim zdecydowanie za mało mówi się o podejściu klientów do nas. To oni są tymi mizoginami, to oni powtarzają te rzeczy, które nazywamy przemocą, które rzeczywiście są przemocą, te wszystkie obrzydlistwa, które przedstawiamy jako coś SWERFowego, to oni tak naprawdę budują te realia. Gdy wchodzi się na jakąkolwiek stronę, na której szukamy klientów, na której klienci szukają nas, widać od razu, że traktują dziewczyny jak kawałki mięsa. Klienci widzą w nas zabawki, oderwanie od rzeczywistości, jakbym była tylko ciałem do użycia, nie człowiekiem. A przemoc w tym wszystkim jest nadzwyczaj znormalizowana. Gdy czyta się Doświadczalnik (przyp. od autorki: książka na podstawie rozmów między osobami pracującymi seksualnie, wydana przez Nieformalną Grupę Pracownic Seksualnych, z finansowym wsparciem Funduszu Feministycznego) to mamy do czynienia z fragmentami, które w standardowych warunkach byłyby uznane za seksistowskie. Wyraźnie jest napisane na przykład, że pieniądze są wyznacznikiem zgody. Padają tam słowa, które śmiało nazwę victimblaimingiem — że wyznaczanie granicy w pracy seksualnej to kwestia tego, jak sama podchodzisz do siebie, że klienci robią tyle, na ile ty im pozwolisz. Tam dosłownie jest cały fragment poświęcony przekraczaniu granic i radzeniu sobie z nachalnymi klientami, a my wszyscy po prostu przyjęliśmy, że to jest norma i zwyczajne w pracy odpychać się od facetów, którzy chcą cię od razu molestować i gwałcić. Pamiętam ten moment, gdy dostałam Doświadczalnik, usiadłam w domu, zaczęłam go czytać i byłam po prostu przerażona, wiedząc, co mnie czeka. Mimo sceptycyzmu wobec prostytucji, miałam nadzieję, patrząc na to, jak ta publikacja była wówczas przedstawiana i promowana, że to będzie coś, co faktycznie mnie uspokoi, rozwieje moje obawy. Jednak, gdy zaczęłam czytać, czułam tylko coraz większy lęk. To opracowanie, która zawiera w sobie wypowiedzi różnych pracownic z branży. To, co one mówią jest przerażające, sposób, w jaki opowiadają o naruszaniu granic, o zapobieganiu przemocy. Wszystko jest opisywane w takim tonie, jakby nie było w tym nic szokująco złego, jakby to była absolutna codzienność, z którą trzeba się oswoić i pogodzić. Znaczy oczywiście, dla nas przemoc to jest codzienność, ale potworna, dlatego przerażający jest sposób przedstawiania jej w tej publikacji. Jakby to całe zło zostało całkowicie przyjęte, jako coś, co po prostu jest, musi być i już. W ogóle, jeśli chodzi o moje osobiste rozmowy z innymi dziewczynami z branży to jedną z pierwszych rad jaką usłyszałam było to, że kiedy zbliżam się na początek do klienta i jeszcze nie dochodzi do seksu, tylko się dotykamy, to powinnam się trzymać w miarę możliwości za krocze, bo oni od razu chcą naruszać moje granice. Te rady dostałam tak z biegu, że „no oni tak robią, więc musisz uważać, nie odwracaj się tyłem najlepiej, bo zgwałcą cię analnie”. Oczywiście nie tymi słowami. Raczej „nie odwracaj się tyłem, bo mogą próbować seksu analnego”. Jakby słowo gwałt w tym kontekście nie pasowało. Nazwijcie to po imieniu po prostu. To wszystko przedstawia się w taki sposób, że to ty jesteś odpowiedzialna za dbanie o swoje granice, ty tylko i wyłącznie. To, co robi klient, zależy od ciebie i tego czy potrafisz panować nad sytuacją, a to jest po prostu nieprawda. Jedno wielkie zrzucanie winy za jakąkolwiek przemoc w tej branży na kobiety, które są tu ofiarami. 

Pamiętam ten moment, gdy „uprawiałam seks” z klientem i patrzyłam się wtedy w sufit i zaczęły mi lecieć łzy, bo tak bardzo czułam się obrzydzona, ale nawet nie sobą, po prostu sytuacją, w jakiej się znajduję. Ja doskonale wiem, jaką mogę dostać odpowiedź — że jest to zinternalizowana whorephobia (przyp. od autorki: niechęć do kobiet zajmujących się pracą seksualną), że nie jestem wyzwolona, że źle postrzegam seks. W ogóle nie o to chodzi! Widzę jak ci mężczyźni mnie traktują, jakie mają podejście i w jakiej roli mnie widzą. To jest tak mizoginistyczne jak oni się zachowują, co mówią, jak patrzą. Że są tak pewni tego, bo ten seks kupują. Było mi po prostu niedobrze. Jako środowisko, które mówi tyle o intersekcjonalności, aktywiści powinni zauważać, że nawet w grupach, które są marginalizowane, znajdą się osoby, które mają się lepiej i które mają się gorzej. Jeśli nie bierzemy pod uwagę tego, że dajemy głos wyłącznie tym, które czują się dobrze w tej branży, które nie chcą jej zmieniać, a nie dajemy głosu tej większości, która nie ma tyle szczęścia, to jest to jedna wielka hipokryzja. Zwłaszcza, jeśli przyjrzymy się z jakich środowisk wywodzi się większość kobiet w tej branży. Są to kobiety, które nie mają innego wyboru, nie mogą znaleźć pracy, nikt nie chce ich zatrudnić, a sprzedawanie seksu da im zarobek, którego nie dostaną nigdzie indziej, desperacko potrzebują tych pieniędzy. Kobiety, które są imigrantkami, nie mają dokumentów, są na marginesie społeczeństwa. Jeśli te osoby, które są aktywistkami na rzecz pracy seksualnej, uważają siebie za intersekcjonalne i dłużej nie mają zamiaru o tym wszystkim mówić, bo nie jest to w ich interesie, to jest po prostu podłe. Nie wiem jak można spojrzeć sobie w oczy w lustrze po tym jak kreując swój wizerunek jako walczących z wszelką dyskryminacją, nierównościami, odwracają się od tych, które cierpią. 

Zastanawiam się, ile z tych osób zapoznało się z raportami na temat branży seksualnej. Ja dostrzegam dużą nieumiejętność konfrontacji z wadami danego postulatu, krytyką jakiejś kwestii. Oburza mnie to, że ludzie chełpią się tym, że są naszymi sojuszniczkami czy sojusznikami, kiedy jest to wszystko tak płytkie i performatywne. Za każdym razem, gdy widzę, jak ktoś z moich znajomych staje po tej stronie, która broni seksbiznesu jako zwyczajnej pracy to dla mnie jak policzek w twarz. Do tego fakt, że my pozostajemy anonimowe, wiele z nas się boi odezwać. Nie zdajecie sobie sprawy, ile osób ma krytyczne podejście, ale nie jest w stanie się sprzeciwić. Nie każdy ma odwagę, zasoby i siłę. Jedna wielka paranoja. 

Chciałabym, żeby to wybrzmiało — nie jest teraz tak, że my miałyśmy „złe doświadczenia” (choć nazywanie tego złym doświadczeniem to jest ogólnie kpina), że my przeżyłyśmy piekło i to znaczy, że wszystko jest już przesądzone. Według wykładni o słuchaniu głosów sex workerek, kogo należy teraz posłuchać? Jak to rozwiązać? Faktycznie zapominamy, że tak nie działają w ogóle oceny danych zjawisk społecznych. To, że ten przemysł seksualny jest zły, patriarchalny, antykobiecy — o tym świadczą badania, faktyczny research, wyszukiwanie informacji na temat tego środowiska, nie sam fakt, że kilka osób w końcu powiedziało, że jest źle. Nie chcę, żeby ludzie teraz postrzegali sprawę na zasadzie „o jedne mają dobre doświadczenia, drugie mają złe, raz będziemy słuchać tych, raz tych, zależy do kogo jest nam bliżej”. Zupełnie nie o to chodzi i nasze głosy zostały tutaj użyte, by mieć wgląd w sytuacje, a faktem jest, że my reprezentujemy większość, bo zdecydowana większość kobiet w tym przemyśle ma doświadczenia zbliżone do nas, jeśli nie gorsze. Reprezentujemy patologie tego przemysłu. Nie chcę, by ludzie zachowywali się jak chorągiewki i jak zawieje tak zmieniali opinię, bo tak można każdy pogląd sobie zracjonalizować, słuchając jakiejś określonej wąskiej grupy, kilku osób. Jednostkowe doświadczenia nie są wszystkim, one składają się na szerszy obraz, który widzimy dzięki badaniom środowiskowym. Zachęcam ludzi do sięgania po publikacje naukowe, badania w tym temacie, bo jeśli chcecie inaczej wyrabiać sobie opinię — słuchając grupki wybranych osób — to życzę wam powodzenia, ale naprawdę nie chcę legitymizować takiej postawy, bo nie tędy droga. 

Imiona w tekście zostały zmienione, by zapewnić moim rozmówczyniom anonimowość.

Oliwia TRYBUS

Przedstawione w wywiadzie poglądy należą do osób, które je głoszą.

Zespół impuls.press

Według badań terenowych szacuje się, że w Polsce 86% kobiet w prostytucji chciałoby zmienić pracę.

Niemal wszystkim badanym kobietom zdarza się, że pracują pomimo przeróżnych niedyspozycji. Ponad połowie (51%) zdarzyła się praca pod wpływem alkoholu, co dziesiątej (11%) pod wpływem narkotyków. Wiele kobiet w prostytucji (44%) podejmuje pracę mimo, iż nie ma ochoty na seks, a co trzecia przyjmuje klientów nawet, gdy ma miesiączkę (37%) lub źle się czuje (30%).

Prawie co czwarta respondentka (24%) bywa w pracy zmuszana do wykonywania niechcianych czynności.

Prawie 2/3 badanych kobiet traktuje obecnie wykonywaną pracę jako zajęcie tymczasowe, którego głównym celem jest zdobycie środków finansowych – bądź aby wyjść z bieżących kłopotów (31%), bądź aby uzbierać pieniądze na inne cele (34%).

Autorka badania, Barbara Błońska, podaje, że jako największy problem w kontakcie z klientami kobiety bez wyjątku wskazują przemoc i brutalność - „ rozmiar strachu przed agresją klienta był dla mnie zaskoczeniem, kwestia ta powraca przy każdym pytaniu o zagrożenia, wady zawodu, współpracę z policją itp.”

Szacuje się, że 64% kobiet z doświadczeniem prostytucji doświadcza zespołu stresu pourazowego (PTSD), 75% nadużywa substancji psychoaktywnych, 30% podjęło próbę samobójczą, 82% doświadcza przemęczenia. Inne przewlekłe dolegliwości to problemy ze snem (79%), drażliwość (64%), lęk (60%), fobie (26%), napady paniki (24%), kompulsje (37%), obsesje (53%) -

Z badań nad klientami wynika, że blisko 44% mężczyzn kupujących seks zdaje sobie sprawę z tego, że prostytucja ma negatywny lub bardzo negatywny wpływ na kobiety w niej. 

Podczas gdy 25% mężczyzn kupujących seks powiedziało, że koncept zgwałcenia prostytutki jest niedorzeczny, 16% z nich przyznaje, że zgwałciłoby kobietę, gdyby miało pewność, że nie zostaną złapani.

Większość mężczyzn (71%) stwierdziło, że czuje pewną ambiwalencję odnośnie płacenia za seks. Często mają poczucie winy lub czują wstyd za wykorzystywanie kobiet w prostytucji, ale nie przestają tego robić, starając się wypierać te zachowania.