„Klienci nie widzą we mnie nic poza przedmiotem” - rozmawiamy z kobietami w przemyśle seksualnym


Podejście do przemysłu seksualnego mocno dzieli ruch feministyczny począwszy od lat 70. Na polskiej scenie feministycznej dopiero od kilku lat obserwujemy spory na ten temat i rysujące się różnice. Zdawałoby się jednak, że ostatnimi czasy zapanował pewnego rodzaju konsensus, a feministki sprzeciwiające się abolicyjnym postawom zyskują popularność. Wiele ważnych polskich organizacji feministycznych otwarcie wyraża aprobatę wobec postulatów koalicji Sex Work Polska i wspiera argumenty zwolenniczek pracy seksualnej. Swoje poparcie zapewniła także frakcja Wiosna Biedronia, będąca częścią ugrupowania Nowa Lewica. Aktywistki przedstawicielki pracy seksualnej coraz częściej zapraszane są do mediów, udzielają licznych wywiadów, pojawiają się na łamach popularnych czasopism, występują w audycjach radiowych. Można odnieść wrażenie, że reprezentują one wszystkie osoby tkwiące w tej branży. Większość kobiet jednak nie może pozwolić sobie, aby głośno i pod własnym nazwiskiem opowiadać o swoich doświadczeniach z seksbiznesem. Z tego powodu postanowiłam porozmawiać z trzema z nich.

Kiedy i z jakiego powodu zaczęłaś pracować w przemyśle seksualnym? W jakim sektorze?

Magda: Jestem eskortką od tego roku. Do branży pchnęła mnie wyłącznie potrzeba pieniędzy. Nie miałam pod ręką żadnej alternatywy.

Iza: Od wieku nastoletniego byłam zainteresowana feminizmem i prawami kobiet. Obserwowałam liczne profile organizacji oraz konta osób piszących na ten temat. Śledziłam też z zainteresowaniem profil Sex Work Polska i nie zagłębiając się w temat, przyjęłam do siebie stwierdzenia, że to praca jak każda inna. Niedługo po maturze dostałam ofertę pracy na czacie towarzyskim. Na miejscu dowiedziałam się, że chodzi o pracę na kamerkach erotycznych. Spędziłam tam tydzień podczas którego zarobiłam 180 zł, których właściciel studia nigdy mi nie wypłacił. Sytuacja finansowa w domu była coraz gorsza. Moja mama zachorowała na raka. Wtedy też zaczęłam zarabiać na własną rękę na kamerkach, czatach, telefonach erotycznych i na dominacji. Poza tym wielokrotnie umawiałam się i uciekałam z zaliczką. Może nie brzmi to uczciwie, ale po prostu nie miałam co jeść, a ci mężczyźni chcieli mnie bić, dusić, srać mi do ust, zmuszać mnie do wymiotów i uważali, że 500 zł to adekwatna kwota za to. Brzydziłam się nimi. Przestałam tak zarabiać, gdy tylko udało mi się ustabilizować swoją sytuację, zdobyć dach nad głową i pieniądze na życie.

Estera: Zaczęłam się tym zajmować, gdy miałam 15 lat. Mieszkałam w domu dziecka i nie miałam swoich pieniędzy. Były takie grupki fetyszowe na Facebooku, tam łatwo było sprzedać komuś zdjęcia stóp i bieliznę. To wtedy robiłam. Wykonywałam też usługę seks-telefonu, ale szybko z tego zrezygnowałam. Mężczyźni byli tacy obrzydliwi i nachalni, bardzo łatwo przychodziło im przekraczanie moich granic. Nie miałam konta w banku, więc zawsze od znajomych pożyczałam numer do przelewu. Później było mi głupio, że klienci te pieniądze wysyłają nie na moje konto. Obawiałam się, że będę o to pytana, że ktoś się domyśli. Następnie zaczęłam się spotykać z mężczyznami twarzą w twarz, by sprzedawać im bieliznę i inne rzeczy.

Czy ci mężczyźni wiedzieli, że byłaś wówczas niepełnoletnia?

Estera: Miałam 15 lat. Na pewno wiedzieli, bo jestem drobnej postury (figurą przypominam trzynastolatkę), a twarz miałam wtedy nadal dziecięcą. Nie pytali o wiek. Gdy miałam 18 lat, wyprowadziłam się z domu dziecka i zaczęłam pracować w klubie go-go. Pracowałam tam jako kelnerka, a nie tancerka, ale w tym klubie było bardzo „grubo”. Tam ma się do czynienia bezpośrednio z facetami, a oni są okropnie roszczeniowi. Często na własne oczy widziałam molestowanie, wkładanie rąk między nogi jednej z kelnerek. Widziałam, jak w klubie dolewa się klientom do piwa mocniejszego alkoholu. Kiedyś przyszedł do nas Słowak pracujący w NATO. Był bardzo bogaty. Dodano mu coś do piwa i wydał mnóstwo kasy, kupił najdroższego szampana w klubie. Trzeba mu było zmienić limit na karcie przez komputer. Atmosfera była bardzo toksyczna.

Tam pracują głównie kobiety, które nie mogą znaleźć innej pracy. Tak jak ja. Jak się stamtąd zwolniłam i nie wypłacili mi pieniędzy, wróciłam na portale, gdzie szuka się klientów. Mieszkałam sama, nie miałam kasy. Dalej pisałam z tymi oblechami, sprzedawałam im zdjęcia. Zaczęłam robić pokazy na kamerkach, co też bardzo mnie skrzywdziło psychicznie. Podczas występów na kamerce w obrzydliwy sposób komentowano moje ciało. Bardzo chciałam, żeby ci wszyscy faceci zamknęli mordę, żeby sobie popatrzyli z 10 minut i koniec, ale to nie wyglądało. Do tego zaczęłam się spotykać z fetyszystami stóp. Pili mój mocz i lizali moje stopy – to było już apogeum wszystkiego. Bardzo brzydziłam się przez to mężczyzn. Najlepszy sposób i bezpieczeństwo, gdy jesteś kobietą w prostytucji, to mieć stałych klientów którzy są „ogarnięci”. Ogarnięci to znaczy: wiesz, że nie zaatakują cię, nie zrobią ci strasznej krzywdy. Trudno jest takich znaleźć. Miałam jednego stałego klienta, który pisał do mnie kompulsywnie SMS-y. Ciągle proponował seks, w ogóle się nie liczył ze mną, cały czas przekraczał moje granice. Skończyłam z tym wszystkim w momencie delikatnego ustabilizowania się sytuacji finansowej, odłożyłam trochę pieniędzy i udało mi się znaleźć pracę.

Dlaczego zdecydowałaś się na udzielenie wywiadu anonimowo?

Iza: Nie ujawniam swojej tożsamości, bo boję się reakcji ludzi. Z jednej strony są ci, którzy uznają mnie za szmatę i będą obrażać. Nie jestem na tyle uprzywilejowana, żeby móc opowiedzieć o tym, nie bojąc się o konsekwencje zawodowe czy rodzinne. Większość z nas nie może pozwolić sobie na opowiedzenie o takiej przeszłości publicznie — po prostu nas na to nie stać. Skutki tego mogą nas przerosnąć. Z drugiej strony środowiska pro-sexwork są bezlitosne. Slogan o „słuchaniu sex workerek” traci moc, gdy nie wypowiadamy się o tym zajęciu pozytywnie, nie mówimy o przyjemnych rzeczach i zarobionych pieniądzach. Takie osoby jak ja są od razu klasyfikowane jako SWERFy (przyp. od autorki: Sex Worker Exclusionary Radical Feminist, w dosłownym tłumaczeniu radykalna feministka wykluczająca pracownice seksualne), gaslightingowane (przyp. od autorki: gaslighting to forma przemocy psychicznej, polega na manipulacji), zakrzykiwanie i wyśmiewane.

Estera: Przede wszystkim po to, żeby przerwać łańcuch milczenia i kreowania wizerunku, że ta branża jest w porządku, że najważniejszym wyzwaniem jest walka, by nie używać np. słowa prostytutka. Mnie to słowo nie obraża, bo ono opisuje zjawisko sprzedaży seksu za pieniądze. Tyle. Sama ta czynność jest dla mnie obraźliwa, to, że musiałam to robić, a nie słowo. To, że gwałcono i molestowano mnie na czas jest obraźliwe. Chciałabym, by wybrzmiało, że w branży nie jest tak fajnie, jak jakaś pani z Instagrama powiedziała, bo jest to w jej interesie. Dla większości praca seksualna to nie są duże pieniądze, brokat, fajny seks, romantyczne spotkania i apartamenty z jacuzzi we Wrocławiu. Mężczyźni, którzy korzystają z usług seksualnych, mają bardzo duży problem z respektowaniem granic i z szacunkiem do kobiet.

No właśnie, jak to jest z tym słowem prostytutka? Ze strony środowiska pro-sexwork istnieje jednak mocny nacisk na to, by go nie używać. Argumentuje się, że jest stygmatyzujące.

Estera: Prostytutka nie jest słowem negatywnym. Nie jest stygmatyzujące, ono opisuje czynność, którą się wykonuje. To czynność jest degradująca. Możemy nazywać ją najpiękniej jak umiemy, a dalej myślimy o tym samym, czyli świadczeniu usług seksualnych za pieniądze. Są gorsze, naprawdę obraźliwe określenia na to, wystarczy przelecieć po nickach na portalach do umawiania się na seks za pieniądze.

Magda: Ja myślę, że udawanie, że najbardziej palącym problemem kobiet w seksbiznesie jest używanie jakiegoś słowa jest po prostu bezczelne.

Jakie masz przekonania, odczucia związane z popularnymi narracjami na temat branży seksualnej w środowisku feministycznym?

Magda: Cały ten dyskurs na temat pracy seksualnej jest niesamowicie jednostronny i bardzo wykluczający. To, co nazywa się wysłuchiwaniem nas, jest tak naprawdę wysłuchiwaniem nielicznych kobiet z branży, które mają w ogóle zasoby do tego, żeby budować swoją markę w internecie i wizerunek aktywistki, by zajmować się influencerstwem na Instagramie. Żadna z nas nie chce prowadzić profilu o swojej krzywdzie i traumie. Nie czułabym się komfortowo z dzieleniem się moim doświadczeniem pod własnym imieniem i nazwiskiem. Nie uważam też tego za bezpieczne. Czuj, że jako środowisko przyjęliśmy wspólną linię, której mamy się trzymać i tą linią są slogany „sex work is work”, „save us from saviours” i tak dalej. Nie czuję, żeby doświadczenia takie jak moje były w środowisku mile widziane. Nie jesteśmy jednostkami, które są na rękę interesowi chociażby koalicji Sex Work Polska, nie pasujemy do ich narracji.

Estera: To jest trudne pytanie, ale ja myślę, że ta dominująca narracja jest bardzo zakłamana. Na pewno też szkodliwa. Nie ma za wiele miejsca na rozmowę o tym, jacy są klienci i że największa przemoc spotyka nas właśnie z ich strony. Jak dziewczyny są przez mężczyzn traktowane. Są molestowane, poniżane, gwałcone. W normalnej sytuacji, kiedy ktoś wsadza ci rękę między nogi, a ty tego nie chcesz, jest to uznawane za molestowanie seksualne, a kiedy jesteś w klubie, to musisz być z tym okej, bo to jest, kurwa, klient, który przychodzi i płaci. Dużo młodych osób obserwuje te profile, podcasty, myśli, że to łatwy pieniądz, a nie krzywda. Niestety najmniej mówi się o tym, że często mamy PTSD (zespół stresu pourazowego), jesteśmy uzależnione od alkoholu, narkotyków, które traktujemy jak ucieczkę. Łączy się to z ciągłym strachem, poniżeniem i ogromnym obrzydzeniem do mężczyzn. Jestem córką kobiety, która zajmowała się prostytucją. Moja matka była bardzo wyniszczona. Moja matka była chora psychicznie przez swoje doświadczenia. Kiedyś nie było internetu, ona wychodziła do baru i znajdowała sobie tam klientów. Zawsze wracała bardzo pijana. Przez następne trzy dni zachowywała się jakby miała umrzeć. Nie zarabiała dużych pieniędzy.
Mam wrażenie, że nie ma miejsca na mówienie o krzywdzie związanej z prostytucją. To dla mnie szokujące, że w dwa lata feminizm w Polsce, bo śledzę tylko ten feminizm w Polsce, zmienił na sex work jest ok, bo kobiety się na to zgodziły i mamy w dupie to jak wygląda ta „zgoda”, że ciała kobiet są wykorzystywane. To wszystko jest bardzo niespójne.

Iza: Są zakłamane. Biorą się z kolesiostwa, osobistych sympatii do dziewczyn związanych z Sex Work Polska. One mówią niby o słuchaniu sex workerek, ale nie dodają, że ma to być monolog kilku osób, które są tak uprzywilejowane, że mogą śmiało lobbować dekryminalizację stręczycielstwa pod własnym nazwiskiem. Większość z nas wstydzi swojego położenia. Większość z nas ma traumy po gwałtach i molestowaniu. Większość z nas została skrzywdzona w “pracy”, a PTSD mamy tak samo często jak weterani wojenni. Za to organizacje feministyczne śmiało powtarzają, żeby nas słuchać i słuchają tylko osób, które zgadzają się z konkretną narracją. Prawdziwy feminizm mówił jasno: prostytucja to wyzysk najbardziej patriarchalny ze wszystkich możliwych. Teraz kilka dziewczyn podniecających mężczyzn za pieniądze, którym udało się tak dorobić, miesza w głowach takim osobom jak ja za młodu. To może mieć fatalne skutki na dłuższą metę. Nie chcę myśleć o tym, że więcej nastolatek wejdzie w tę branżę, niesiona stwierdzeniami o empowermencie, wygodniejszej i lepszej pracy niż ta w sklepie, bo to może skończyć się traumą na całe życie, o ile wcześniej klient takiej dziewczyny nie zabije, te tragiczne historie też mają miejsce.

Część feministek podkreśla, że praca w przemyśle seksualnym nie jest jak każda inna, bo często zmusza kobiety do wykonywania czynności seksualnych pod przymusem ekonomicznym, co jest oczywistym naruszeniem ich granic i zaprzeczeniem tego, jak powinna wyglądać świadoma zgoda. Druga strona kontruje zazwyczaj, że przecież każdy z nas doświadcza przymusu ekonomicznego w kapitalizmie, a kobiety w branży potrafią wyrażać zgodę i nie muszą się godzić na wszystko. Co o tym myślisz?

Magda: W tych argumentach jest wiele do omówienia. Nie wyobrażam sobie bycia antykapitalistką i jawnego promowania, postulowania uznania jakiejś branży. To nie wydaje mi się być konsekwentne z ideałami. Interes przemysłu nie jest interesem pracownika. Skoro jesteśmy sceptycznie nastawione do systemu w jakim żyjemy i przyznajemy, że wszędzie jest przymus to dlaczego mają być branże, które najlepiej jakby były wolne od krytyki? Żyjemy w kapitalizmie i przymus ekonomiczny jest motywowany tym, że chcemy mieć co włożyć do garnka, ale żyjemy również w patriarchacie. Żyjemy w systemie, który kocha eksploatację kobiecych ciał, kocha kapitalizować seks, robić na intymnych sferach biznes za wszelką cenę. Powinnyśmy otworzyć oczy na to, jak te dwa zjawiska się i jak na siebie oddziałują. Warto pamiętać, że jest to jedyna branża, która otwarcie czerpie zyski z eksploatacji seksualnej i pamiętać, jaką pozycję w społeczeństwie mają kobiety. Nie zapominać, że w zjawisko wchodzi chociażby dynamika etniczności, jeśli mówimy o skali globalnej. Aktywistki tyle krzyczą o intersekcjonalności, antyrasizmie, a zapominają jak ten przemysł krzywdzi mniejszości rasowe.

Estera: Większości z nas dotyka przymus ekonomiczny, ale w zwykłej pracy rzadko padają propozycje przekraczające nasze granice w sferze seksualnej, a jeśli padają, to są traktowane poważnie jako molestowanie w pracy. Jeśli podpisuję umowę o to, że robię jedzenie w restauracji, to kierownik nie zaproponuje mi dodatkowych 50 zł za stymulację analną. W branży seksualnej często te propozycje przekraczające granice padają i łatwiej jest powiedzieć „tak” pod wpływem nacisku i tego, że potrzebuje się pieniędzy. Bo co jeśli następny klient nie przyjdzie albo znów ktoś nas wystawi? Notorycznie zdarzają się tzw. “wystawki”.

Iza: Co do pierwszego to się zgadzam. Co do drugiego to ciężko odpowiedzieć — gdyby nie pieniądze, nie chciałabym w ogóle widzieć tych mężczyzn, nie chciałabym mieć z nimi nic wspólnego. To w dużej mierze żonaci faceci, często nie umieją się zachować i są kompletnymi seksistami. Nie widzą w tobie nic poza przedmiotem do seksu, którego można użyć i za odpowiednią dopłatą bardziej upokorzyć. Mają przewagę finansową i ją wykorzystują. W życiu nawet nie rozmawiałabym z kimś takim, gdybym nie musiała zarobić.

A co, jeśli — powtarzając często padającą odpowiedź — ktoś tak wybrał i to lubi?

Estera: Tu jest błąd logiczny, bo z mojej strony to nie jest wpieprzanie się w to, co kobieta robi, ale chęć, by zaprzestano traktować i wykorzystywać kobiece ciała jako towar dla mężczyzn w bardziej uprzywilejowanej sytuacji. Ja się nie czuję konserwatywna, bo nie walczę z prostytutkami tak, jak prawica ma to w zwyczaju, natomiast walczę ze zjawiskiem prostytucji, dementując kłamstwa i popierając odpowiedni model prawny.

Iza: Temat prostytucji to nie kwestia indywidualnych decyzji. Tego, że ktoś tak chce i wybrał. To kwestia nierówności między płciami i podtrzymywania zarówno seksualnego uprzedmiotowienia całej grupy jak i sprawa niższego statusu ekonomicznego. To zagadnienie dotyczy nas wszystkich, bo wszystkie stajemy się potencjalnym towarem. Nie powinnyśmy oceniać źle kobiet zarabiających na seksie, ani tym bardziej ich stygmatyzować, ale faceci, którzy zgotowali kobietom taki los, powinni ponosić konsekwencje. Feminizm powinien na pierwszym miejscu stawiać tę miażdżącą większość wykorzystywaną seksualnie.

Magda: Często widzę ten argument i uważam, że jest bardzo kontrproduktywny. Naszym zadaniem jest omawiać przemysł seksualny pod kątem zjawiska społecznego. Nie chcemy analizować tego, czy jest ta garstka dziewczyn, którym to odpowiada. Wiemy, że one są, jednak to nie jest sedno sprawy. Jeśli chcemy dokonać jakiegokolwiek podsumowania, dojść do wniosków, które mogą nam w jakikolwiek sposób pomóc, wnieść coś nowego, to nie możemy się zamykać w tym indywidualizmie. Mówimy o środowisku lewicowym zresztą, więc to się mocno nie zgadza z lewicowym, kolektywistycznym myśleniem. Jeśli chcemy rozmawiać o prostytucji to nie tylko o pojedynczych przypadkach. Trzeba przyznać też przed sobą, że jako kobiety również możemy w jakiś sposób reprodukować patriarchalne wzorce. Nie tylko mężczyźni są produktem patriarchalnego społeczeństwa, wszyscy jesteśmy. Odbieramy patriarchalną socjalizację. Nie tylko mężczyźni uczą się funkcjonowania w ramach tego systemu.

Najbardziej dziwi mnie to podejście w feministycznych dyskusjach. Nie rozumiem, jak chcemy mówić o jakimkolwiek wyzwoleniu klasy kobiet, nie skupiając się na zjawiskach, skali, tylko na przypadkach, pojedynczych historiach. Tu mamy problem męskiej przemocy, która jest wszechobecna w prostytucji, problem istnienia całego, bardzo dochodowego biznesu sprzedającego seks, komodyfikacji naszych ciał, tego jak postrzega nas społeczeństwo, jak radzimy sobie w kapitalizmie. Fakt, że kobieta w ogóle może sobie zapewnić jakieś zaplecze ekonomiczne sprzedając seks to coś, nad czym jako feministki powinnyśmy się pochylić, a ja czuję, że jest to w pewien sposób blokowane. Próby rozmawiania o tych kwestiach są nazywane konserwatywnymi, fobicznymi. To nie jest droga na rozwój ruchu. To jest także bardzo zachodnie, mam wrażenie, bo jednak tych tematów nie boją się feministki w krajach Ameryki Łacińskiej czy Bliskiego Wschodu. My jesteśmy w tym zachodnim feminizmie w przerażającym miejscu.

Ostatnio też widziałam taką myśl, że to stygmatyzacja wobec pracownic niszczy psychikę, a nie praca seksualna sama w sobie.

Estera: Wchodząc w tę branżę miałam ważniejsze i dużo większe potrzeby problemy, niż myślenie o tym co ludzie gadają. Rozmowy i konfrontacji z tym, co inni sobie myślą, można nawet jakoś uniknąć, a tego co klienci robią na spotkaniach czy w rozmowach z tobą nie. Znaczy można, ale wtedy nie zarobisz.

Iza: Mam wiele zastrzeżeń. Liczne badania przedstawiają jasno, że osoby w prostytucji nadużywają narkotyków i alkoholu, podejmują próby samobójcze znacznie częściej niż inne grupy, PTSD też mają częściej. Zespół stresu pourazowego występuje wtedy, kiedy człowiek przeżywa jakąś traumę. Gdyby to wynikało wyłącznie z ostracyzmu to pozostałe marginalizowane społeczności wypadałyby podobnie pod tym względem, a tak nie jest. Stygmatyzacja jest zła, ale to przede wszystkim przemoc klientów, mizoginia i uprzedmiotowienie są główną przyczyną naszych problemów.

Co sądzisz o popularnym haśle „sex work is work”?

Magda: Adekwatniejsze byłoby „sex work is violence” (przyp. od autorki: „praca seksualna to przemoc”). Udawanie, że jest to praca jak każda inna, że w każdej pracy też jest jakaś przemoc, że w każdej są wyzyskiwani, bo kapitalizm, jest bezczelne. Tutaj nasze ciała są modyfikowane pod patriarchalne standardy i boli to, że nasze argumenty i analizy na ten temat zbywa się żartami typu „no tak, my jesteśmy wielkimi obrończyniami patriarchatu, jesteśmy takie straszne” i ironizuje się tak naprawdę nasz ból, nasze cierpienie. Sfera seksualna jest czymś bardzo łatwym do naruszenia i jeśli udajemy, że działa to na tej samej zasadzie co pracowanie w gastro na kasie wykładając jakieś ciuchy w sklepie to jesteśmy bardzo naiwni. A taka postawa odbija się na wszystkich ofiarach gwałtu.

Estera: Z jednej strony oferuje się komuś usługę, nawet jeśli ta usługa godzi w godność człowieka i powikłania w postaci zdrowia psychicznego, za pieniądze. Z drugiej strony ja nie czuję kompletnie, żebym pracowała w czasie, kiedy przychodziło mi się tym zajmować. Zresztą wyglądało to tak, że albo mam pieniądze i mogę sobie kupić jedzenie (już jako starsza dziewczyna, spotykająca się) albo siedzę głodna. Patrząc na statystyki, ile kobiet chciałoby z tym skończyć, ile jest zmuszanych, to raczej niewiele dziewczyn traktuje taką formę pracy poważnie.

Iza: W żadnej innej pracy pracownik nie jest towarem, który klient może posiąść fizycznie i intymnie. Seks nie jest i nigdy nie powinien być pracą. Żeby był seks, musi być zgoda. Pieniądze nie są ekwiwalentem świadomej i niewymuszonej zgody. Niesamowicie dziwi mnie, że osoby świadome istnienia przemocy seksualnej rozumieją, że uporczywe namawianie do seksu kogoś, kto tego nie chce, jest nadużyciem, ale jak środkiem nacisku stają się pieniądze, to nagle problemu nie widzą. W popularnym dyskursie feministycznym nie sposób nie zauważyć ogromnej luki jaką to tworzy.

Nie jestem strażniczką cnoty i czystości. Jeśli kobieta ma ochotę na zbliżenia z wieloma partnerami i zmienia ich często, bo ma taką potrzebę, lubi to — nie widzę w tym problemu. W prostytucji zaś nie ma mowy o seksie, dopóki nie patrzymy na seks skrajnie stereotypowo i patriarchalnie — jako coś, co kobieta mężczyźnie daje dla jego przyjemności, udając, że jej dobrze. Dodam, klienci prostytutek to w większości mizogini, w tej grupie jest dużo więcej gwałcicieli niż w ogólnej populacji mężczyzn. Płacą — wymagają. Ja w seksie widzę przyjemność obu (lub więcej, co kto lubi) uczestniczących w nim stron, które właśnie po to biorą w nim udział. W innym przypadku mamy do czynienia z przemocą lub transakcją. Ja nie chcę żyć w świecie, w którym mężczyźni są uczeni, że kobietę mogą sobie kupić do seksu, mogą zrobić z nią, co tylko chcą, jeśli odpowiednio dużo zapłacą.

Klienci potrafili proponować mi naprawdę obrzydliwe rzeczy za większą kasę i gdybym była bardzo zdesperowana, to bym się na nie godziła. Na pewno w końcu znaleźli kobietę na tyle potrzebującą i zdesperowaną, że godzina bicia, wymiotowania od przyduszania lub jedzenia kału może być dla niej niczym w porównaniu do stracenia dachu nad głową. Tylko czy warto dalej brnąć w tę neoliberalną retorykę, jakoby to był tylko wolny wybór takiej dziewczyny? A mężczyźni wykorzystujący słabszą pozycję kobiet do spełniania swoich fetyszy mieli pełne prawo do tego? Moim zdaniem nie. Dyskusja o prostytucji absolutnie nie jest dyskusją na temat seksu.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Następna część wywiadu pojawi się już za dwa dni w impuls.press. Imiona w tekście zostały zmienione, by zapewnić moim rozmówczyniom anonimowość.

Oliwia TRYBUS