Ekomanipulacja w świecie kosmetyków


Z przemysłu kosmetycznego w dzisiejszych czasach korzystają wszyscy – nie tylko pod postacią podkładów czy korektorów, ale także artykułów do codziennej higieny i pielęgnacji. Nie każdy jednak zastanawia się, jaką drogę przebył dany kosmetyk od opracowania receptury, przez produkcję, aż do naszych drogeryjnych koszyków. Szkoda, bo z tego powodu nie zdajemy sobie sprawy z wielu etycznych problemów, które dotyczą wielkich przedsiębiorstw, a zatem także nas, ich klientów.

Konsumenci przy wyborze produktu kierują się kilkoma czynnikami. Zależy im między innymi na tym, żeby kosmetyk był innowacyjny (bo świat mknie do przodu, więc dobre, ale stare kremy czy płyny już nie są tak interesujące jak nowe, prawda?), spersonalizowany (by mógł sprostać wymogom nawet najbardziej niedoskonałej skóry), skuteczny (najlepiej działający od razu po użyciu) i bezpieczny (nikt przecież nie chce używać niesprawdzonych rzeczy), dopiero na dalszy plan schodzą takie zagadnienia, jak ekologia czy humanitarna produkcja. Pierwszą kwestią, która przychodzi do głowy, kiedy rzucone zostaje hasło „etyczność w przemyśle kosmetycznym”, jest oczywiście zagadnienie testowania na zwierzętach. O ile niektórzy przeciwnicy są w stanie usprawiedliwić badania w celu produkcji leków, to makijaż jest usługą luksusową, służącą wyłącznie poprawie pomyślności standardu życia, co nie jest wystarczającym argumentem za cierpieniem żywych istot. Problem ten jest jednak naprawdę szeroki i trzeba go rozpatrzeć z różnych perspektyw. Zapalonym fanom testów polecam jednak poświęcić chwilę kampanii, o której ostatnio dość głośno się mówi. Stworzona została przez Humane Society International, organizację pozarządową, zajmującą się zapobieganiem i walką z okrucieństwem wobec zwierząt. We współpracy ze znanymi ludźmi ze świata kina (takimi jak na przykład reżyser Taika Waititi oraz aktor Zac Efron) w genialnej animacji przedstawili historię królika laboratoryjnego, Ralpha, który opowiada o swoim typowym dniu w pracy. Kampania niesie ze sobą bardzo wyraźne przesłanie i dobitnie przekazaną ważną wiadomość o procesie, jaki przechodzą substancje, zanim znajdą się w  nowej szmince czy kremie. Fenomenalnie zwraca uwagę na pytanie – czy cierpienie jest warte kolejnego produktu w szufladzie?

Choć poszukiwacze nowości na półkach i wielkie koncerny pewnie by polemizowały z tym stwierdzeniem, to trudno zaprzeczyć temu, że na rynku dostępne jest tak wiele wyrobów na każdy przypadek, że nie potrzebujemy ich więcej. To tylko presja społeczna i narracja narzucana przez producentów zmuszają nas do kupowania coraz większych ilości towarów, bombardując nas reklamami, ładnymi etykietkami i nośnymi hasłami marketingowymi. W obecnych trendach królują takie jak „eco-friendly”, „green”, „wegańskie”, „100% naturalnych składników”, „biodegradowalne opakowanie”, „materiały z recyklingu” i tym podobne. Warto jednak podkreślić, że niekoniecznie tak zawsze jest. Zjawisko przedstawione powyżej ma także wiele innych aspektów, mieszczących się pod szerokim pojęciem greenwashingu. Polega ono na wywołaniu u potencjalnego klienta wrażenia, że polityka firmy opiera się na poszanowaniu ekologii, podczas gdy w rzeczywistości tak nie jest. To wyjątkowo sprytna strategia marketingowa, na którą jeszcze niedoświadczony eko-konsument łatwo daje się nabrać. Greenwashing może objawiać się w różny sposób, ale są sposoby na jego rozpoznanie. Na początku, trzeba wyrobić w sobie zdrowy sceptycyzm – jeśli coś wygląda podejrzanie, prawdopodobnie jest. Firmy, które nie mają nic do ukrycia – nic nie ukrywają. Nie boją się podawać swoich źródeł, certyfikatów, łatwo znaleźć informacje potwierdzające ich działania, tymczasem te, którym zależy tylko na marketingu, najczęściej wciskają okołoekologiczne hasła wszędzie, gdzie się da, ale zapytane o jakiekolwiek potwierdzenie, najpewniej odmówią. Po drugie – edukacja. Zjawisko „eko-ściemy” stało się tak powszechne, że różne osoby zaczęły prowadzić własne badania i prześwietlają rozmaite koncerny kosmetyczne reklamujące się jako „zielone” i udostępniają ich nazwy na blogach lub tworzą aplikacje, które analizują skład i pomagają ocenić prawdziwość oświadczenia.

Można wymienić wiele greenwashingowych strategii. Często zdarza się, że tak zwana firma-matka prowadząca nieetyczną politykę wypuszcza na rynek markę pod inną nazwą, w estetycznie wyglądającym przezroczystym opakowaniu, co przyciąga konsumenta. Następnie reklamuje ją na zielonym tle, wrzuca w nazwę pojęcia kojarzące się z naturą. Wiedząc, że sama jest uważana za kontrowersyjną, jednocześnie ukrywa swoje powiązania z marką, przykładowo umieszczając swoje logo gdzieś z tyłu opakowania drobnym druczkiem, na który przeciętny nabywca nie zwróci uwagi. Innym przykładem takich działań może być następująca sytuacja: kosmetyk być może faktycznie zawiera 98% składników pochodzenia roślinnego, może mieć na etykiecie informację, że jest wegański – ale niestety nie jest to jednoznaczne z tym, że firma-matka nie testowała poszczególnych składników lub, jeszcze sprytniej, nie zleciła wykonania testów komuś innemu, w ten sposób umywając ręce od odpowiedzialności. Nie można też zapominać, że nie wszystko, co naturalne, jest nieszkodliwe. Różne rośliny wydzielają substancje, które mogą być drażniące lub wywoływać alergie skórne – a przecież występują w naturze, a co za tym idzie są naturalne, prawda?

Skupmy się jeszcze na problemie wegańskości składów. Prawnie nigdzie nie ma zapisu, jakie kryteria musi spełnić kosmetyk, żeby można było napisać na etykiecie, że jest wegański – ocenia to sama firma. Tak więc nie mamy pewności, czy na etapie produkcji nie zostały wykorzystane składniki pochodzenia zwierzęcego. Ponadto trzeba pamiętać, że naturalny nie musi się równać wegański i vice versa. Naturalne kosmetyki mogą zawierać miód, propolis czy żelatynę. Pomocne w ocenieniu, czy produkt na pewno nie ma substancji odzwierzęcych, są certyfikaty przyznawane przez niezależne jednostki, takie jak Vegan Trademark, V-Label czy też Znak V, przyznawany przez Fundację VIVA!

Temat etyczności w przemyśle kosmetycznym jest niezwykle szeroki, ale warto edukować się w tym zakresie. Bycie świadomym konsumentem to dobry krok w stronę ochrony środowiska i ratowania planety oraz wszystkich jej mieszkańców, a także rozwijania krytyczno-sceptycznej postawy wobec wszechobecnych pokus kapitalistycznego świata.

Paulina LANZBERCZAK