Chłopaki też płaczą


„Mazgaj, pedał, mięczak, ciota” - to tylko niektóre z określeń, które codziennie słyszą polscy nastolatkowie wykazujący się nadmierną wrażliwością. W domach, szkołach na podwórku – wszędzie i każdego dnia, nakładane są niepochlebne łatki przez które coraz częściej popadamy w narrację o niezniszczalnych, twardych mężczyznach – bo przecież chłopaki nie płaczą, prawda? 

Żyjemy w kulturze głęboko zakorzenionej w stereotypach, kochamy upraszczać rzeczywistość tylko do jednego właściwego rozwiązania i nie dopuszczać do głosu tych, którzy myślą inaczej. Zrozumiałe jest, że człowiek jako istota społeczna w każdym stopniu będzie się do tego społeczeństwa dopasowywał, o wiele łatwiej jest ugiąć się presji otoczenia niż wyrazić odmienną opinię i przyjąć krytykę rówieśników. Skąd właściwie biorą się te łatki, które bez przerwy przyczepiamy sobie i innym ludziom? Takie pochopne założenia nie biorą się znikąd, są przekazywane z pokolenia na pokolenie i pielęgnowane w domach w myśl tak zwanych tradycji – „skoro mój ojciec nazywa mężczyznę w rurkach pedałem, to ja też tak będę robił”. I tak żyjemy w bańce wypełnionej nienawiścią do odmienności. Jest to dosyć prosty sposób na życie, który nie wymaga jakiejś większej analizy i próby zrozumienia drugiego człowieka. Bo kogo obchodzi jaka jest prawda, czy rzeczywiście ubrane spodnie mogą świadczyć o czyjejś preferencji seksualnej czy też nie. Łatwiej jest puszczać dalej w eter zasłyszane opinie i nie przejmować się uczuciami innych. Dzięki ignorowaniu stygmatów życie staje się magicznie proste, prawda? No, jednak nie do końca.

Przylepianie łatek z psychologicznego punktu widzenia jest systemem obronnym, to naturalna reakcja na nieznane – gdy kogoś poznajemy, przypisujemy mu cechy na podstawie pierwszego wrażenia, kiedy pierwszy raz znajdujemy się w jakiejś sytuacji dopisujemy do niej swoje własne teorie – co jest oczywiście zrozumiałe. Ale jest różnica pomiędzy rzeczywistym strachem i niewiedzą a bezpodstawnym powielaniem haseł niekiedy przepełnionych nienawiścią i niemających żadnego pokrycia z rzeczywistością. Jeżeli szukać jakiegoś konkretnego bodźca przez który powstaje ta niekończąca się spirala uprzedzeń to nie trzeba patrzeć daleko – odpowiedzią jest patriarchat. 

O szkodliwości tego zjawiska można napisać książkę (a nawet całą serię). System skupiający się wokół kultu siły i nieomylności mężczyzny, seksizmu i wykluczaniu niepodporządkowanych, słabszych jednostek zdecydowanie nie jest systemem dobrym. To właśnie patriarchat stworzył wszystkie znane nam do dzisiaj stereotypy związane z rolami płciowymi, czyli określonymi cechami przypisanymi do kobiet i mężczyzn. Te utarte schematy zna każdy – w naszej kulturze kobieta powinna gotować i zajmować się dziećmi, a mężczyzna powinien utrzymywać rodzinę – niestety pomimo coraz większej świadomości społeczeństwa, zostały one zakorzenione na tyle głęboko, że trudno jest z nich wybrnąć. Ten toksyczny system nie oszczędza nikogo, nie zostawia suchej nitki na kobietach, przypisując im cechy związane ze słabością, ale równie wielką krzywdę wyrządza mężczyznom, wpajając im na siłę ideały dotyczące męskości, do których muszą się dostosować. Ironicznie – system wpada w swoją własną pułapkę.

Praktycznie od wieku przedszkolnego na chłopcach wymuszane są zachowania, które wpisują się w wąsko określony kulturowy archetyp „prawdziwego mężczyzny”. Wpajane jest zainteresowanie sportem, konkurowaniem i rywalizacją, z kolei negowane są te związane ze sztuką i wrażliwością – bo wrażliwość jest kojarzona z kobietą, a kobieta ze słabością. Płacz, który stanowi naturalną reakcję na smutek czy ból jest niedozwolony, bo mężczyźni nie mogą się mazgaić jak jakieś baby. A zabawki? Wiadomo, że nie lalki i absolutnie nic koloru różowego, jeszcze z dziecka wyrośnie nie wiadomo kto… Takie przesądy i próby wpojenia wartości stereotypowo kojarzonych z męskością można wymieniać w nieskończoność. Niesamowicie przykry jest fakt, że rozmawiając z moimi rówieśnikami odkryłam, że wszyscy mają bardzo zbliżone doświadczenia z dzieciństwa. Każdemu od zawsze mówiono, że mężczyzna nie może się za bardzo uzewnętrzniać, że nieumiejętność radzenia sobie z emocjami jest oznaką słabości, że prawdziwy mężczyzna musi interesować się sportem, że musi mieć dziewczynę i wdawać się co jakiś czas w bójki. Co najgorsze, każda próba niesubordynacji i odmiennej opinii skutkuje reprymendą, albo odrzuceniem ze strony otoczenia i stygmatyzacją. Chłopcom niewpasowującym się w odpowiedni schemat od razu są przylepiane etykietki „pedała”, „mięczaka” i przede wszystkim „baby” – jak gdyby kobieta miała stanowić zbiór wszystkich najgorszych możliwych do wyobrażenia cech.

Możemy sobie nie zdawać z tego sprawy, ale wychowanie w duchu toksycznej męskości zaznacza swoje piętno tak naprawdę przez całe życie. Niestety nie każdy ma możliwość odcięcia się i przepracowania pewnych nawyków w zdrowy sposób. Według raportu WHO, w krajach wysoko rozwiniętych mężczyźni trzy razy częściej niż kobiety odbierają sobie życie, podczas gdy właśnie większy odsetek kobiet jest zdiagnozowany z zaburzeniami psychicznymi. Co z tego wynika? To, że mężczyźni rzadziej od kobiet są w stanie poprosić o profesjonalną pomoc psychologiczną, bo tkwią w przekonaniu, że uzewnętrznianie się jest powodem do wstydu i oznaką słabości. Często żartobliwie mówimy o męskiej dumie, która nie pozwala na przyznanie się do błędu albo poproszenia o pomoc, ale jeżeli dłużej się zastanowić, to właśnie jest to wynik wychowywania w duchu „prawdziwego mężczyzny”, który powinien sobie zawsze poradzić ze wszystkim sam. Niestety rzeczywistość wygląda tak, że nie ma ludzi nieomylnych i tak samo nie ma ludzi niezniszczalnych, trzeba umieć przyznać się przed samym sobą, że czasami potrzebujemy pomocy. Uciekanie od swoich emocji jest bardzo niezdrowym mechanizmem i jak pokazują badania, może przynieść tragiczne skutki.

Sytuacja polskich mężczyzn jest o tyle trudna, że ogólnie dbanie o zdrowie psychiczne w naszym kraju w dalszym ciągu wydaje się być tematem tabu. Utarte stereotypy na temat chorób psychicznych, ról płciowych czy orientacji seksualnej nie pomagają w przeskakiwaniu systemowych barier, a wręcz stwarzają nowe. Pytanie brzmi, co możemy zrobić, żeby nie patrzeć na innych ludzi przez pryzmat niepotrzebnych  schematów? Czy będziemy kiedyś w stanie wytworzyć sobie bezpieczną przestrzeń bez przypisywania zakorzenionych w toksycznych stereotypach łatek? 

Zuzanna Grzegorzewska